Warszawska Zachęta polskie klimaty
Wielkie i małe płótna przekazane z pracowni malarzy, ze zbiorów publicznych i prywatnych, z centrum i z krańców wschodnich i zachodnich, z północy i z południa naszego pięknego kraju zgromadzono w siedmiu wielkich salach Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie.
246 obrazów, 139 autorów ukazało niezwykłe bogactwo pomysłów na współczesną sztukę – radość dla oczu. Tego rodzaju przeglądu malarskiej produkcji nie mieliśmy okazji oglądać od dziesiątków lat i stąd wielka radość z nagromadzenia wszelkich technik, metod i stylistyk, motywów i tematów w malarskich wymiarach kameralnych i monumentalnych.
16 listopada b.r. Janusz Janowski, dyrektor i kurator, otworzył, przy licznie zgromadzonej publiczności, przekrojową wystawę pt. Pejzaż malarstwa polskiego.
Jeśli ktoś bardzo polubił „zimną” geometryczną abstrakcję znalazł błękitną kompozycję Tadeusza Gustawa Wiktora (wielka wystawa sprzed paru miesięcy). A jeśli wprost przeciwnie, ktoś inny upodobał sobie spokojne studia miejskiego krajobrazu, to mógł zatrzymać się przed Promenadami (2022) Andrzeja Macieja Łubowskiego. Jest to kolekcja widoków z Poznania. Perfekcja wykonania przekracza czysto fotograficzny realizm i zmierza ku wzruszającej medytacji nad zatrzymaną chwilą. Ale kontemplacja zatrzymywała też na długie minuty wiele osób przed wielkim płótnem Leona Tarasewicza (akryl na płótnie 200×600 cm), na które jest nałożona struktura wielokrotnie „przeoranego pola” – powierzchni obrazu. I nie jest to efekt faktury – grubości warstw farby, lecz jest to jednoczesne łudzenie oka w geometrycznej abstrakcji. Malarstwo Absolutne.
Wielkie obrazy i ich wirtuozerskie wykonanie znajdziemy też w zupełnie innej konwencji jak np. w obrazie Mityczne bestie mogą być okiełznane przez śpiewające anioły (akryl, płótno, 2019, 120×240 cm) Krzysztofa Skarbka z Wrocławia. Skarbek wypuszcza te malarskie bestie nadając swoim licznym wielkim obrazom swoisty witkacowski wdzięk gamy mocnych czystych kolorów, ale w stylizacji zupełnie innej niż u autora „Rąbania lasu” (1922). Natomiast 100x600cm spokojnego piękna zimowego krajobrazu podarował moim zaskoczonym oczom Krzysztof Klimek w długim obrazie pt. Szastały koło Bielska Podlaskiego, widok na cerkiew Ikony Matki Bożej Pomnożycielki Chlebów, DK 66, zima Podlaskie z 2021 roku. Widoki zimowe Lasu zielonogórskiego w kameralnym ujęciu znajdziemy w doskonale pomyślanych obrazach Jacka Dłużewskiego, a zagadkową Sukcesję Jarosława Sankowskiego uznaję za ukłon w stronę dawnej tradycji klasycznego ładu. Tuż obok widzę, trochę ponurą, ale przewrotnie skomponowaną (w zestawieniu z kątem sali) sugestię Katarzyny Dyjewskiej, że Wampiry budzą się nocą. Oglądam też dzieła i dziełka malarzy znanych mi już z lat dawnych (np. z wielkich wystaw „Droga i Prawda” w latach 80. we wrocławskiej kolegiacie św. Krzyża). Wypadałoby uchylić kapelusza przed kompozycjami seniora Koji’ego Kamoji i Elżbiety Boneckiej o niemal dwa pokolenia młodszej, ale ideowo Koji’emu zaskakująco bliskiej. Przystanąłem na koniec zaciekawiony przed kilkoma kompozycjami typu „object d’art” sytuującymi się na chwiejnej granicy pomiędzy malarstwem a asamblażem czy instalacją. I wracałem do obrazów.
Medytacyjne „wnętrza obrazu” z 2022 roku eksponuje Anna Kołodziejczyk (dwie różne starannie opracowane gamy barwne). Swoje zauroczenie błękitami ujawniają w różnych konfiguracjach Waldemar Kuczma i Karol Babicz. Dodałbym jeszcze „serialny” obraz Tarcza Marka Jakubka. I …można wyliczać kolejne atrakcje, od czarnych minimalizmów po żywiołowe feerie barw. Cieszy niezwykle dość liczna reprezentacja wrocławska, w której zaznaczają się też dzieła Anny Kramm i Anny Szewczyk. Lista atrakcji może być jeszcze dłuższa, pomijając to, co mi do gustu nie przypadło. Udział Wrocławian jest mocnym akcentem jakościowym i daje możliwość pozbycia się jakichkolwiek kompleksów w porównaniu z innymi regionalnymi reprezentacjami. Wprawdzie nie zaznaczono miejsca pochodzenia autorów, ale my swoje wiemy.
Wypadałoby porozmawiać o wrocławskim malarstwie korzystając z warszawskiej wystawy, bo mimo paru lokalnych przeglądów w ostatnich latach szerszej dyskusji jakoś nie słyszałem, ani recenzji w naszych papierowych mediach nie udało się wyczytać.
Zbigniew Makarewicz, Warszawa-Wrocław, listopad 2023
Jak zwykle przy okazji tak szerokiego przeglądu zjawiają się „protestanci” zazwyczaj wywodzący się z konstelacji „uznanych autorytetów”, zalęknionych możliwym pojawieniem się konkurencji do sławy i pieniędzy. Szczególnie środowisko warszawskie gustuje w takich przejawach troski o polską sztukę. Był to niegdyś i jak się okazuje jest i teraz, stały repertuar w wykonaniu nieformalnych grup i „instytucji społecznych”, dążących do utrwalenia listy np. 42 najwybitniejszych, prawdziwie aktualnych itp. itd. Tak też się zdarzyło w 2002 roku w Zjednoczonym Królestwie, gdy szkoccy kuratorzy sformowali udział polskich plastyków w festiwalowej wystawie. Umyślny agent z Warszawy przywiózł na otwarcie w Edynburgu powielony w wielu egzemplarzach tekst wskazujący listę „prawdziwych” artystów polskich. Na tej liście sporządzonej przez „ekspertów z Warszawki” nie było nikogo z uczestników wystawy „Dialog 2”, w której brał udział także Stanisław Dróżdż z Wrocławia. I to on w następnym roku reprezentował Polskę na Biennale w Wenecji. Teraz też nerwy „elycie” puściły, jakby na zamówienie. Przypomniała mi się sentencja, popularna w moich stronach rodzinnych, a dobra na takie okazje (co Leonowi Tarasewiczowi może być bliskie): „Wot prima aprilis nieudausia, chacieu piardnuć, da usrausia”. Oczywiście (w kontekście zaklejania swoich nazwisk na liście przez niektórych autorów wystawianych dzieł) pospieszył z zachwytem nad protestem pan Witold Mrozek z „Wyborczej”. Okazuje się, że minister Gliński „narzucił galerii” dyrektora Janusza Janowskiego, mimo protestów właścicieli kultury polskiej. Z.M.