

Gazeta obywatelska założona w 2011 roku przez Kornela Morawieckiego, przywódcę Solidarności Walczącej.
ISSN 2957-0336

Uczciwe wybory
Jerzy Filak,
koordynator Ruchu Kontroli Wyborów we Wrocławiu
O mądry wybór
Na wstępie uwaga ogólna. Zastanawia uporczywość, z jaką sztaby kandydatów z obozu rządzącego wałkują sprawę mieszkania Karola Nawrockiego. Jedną z przyczyn wydaje się być próba uprawdopodobnienia sondaży, co do rzetelności których mamy prawo być sceptyczni. A jedną z ról nierzetelnych sondaży może być przygotowanie opinii publicznej do przyjęcia sfałszowanych wyników wyborów za prawdziwe.

Kluczową kwestią jest przestrzeganie przepisów Kodeksu Wyborczego, i to z dwóch powodów. Dzięki temu utrudniamy działanie ewentualnym oszustom oraz nie dajemy powodu do usunięcia nas z komisji. Przypominam, że członkostwa w Okręgowej Komisji Wyborczej może pozbawić tylko komisarz wyborczy i to jedynie z dwóch powodów – uchylania się od wykonywania obowiązków oraz naruszania prawa (art. 184, par. 2 KW).
Przypominam o prawie członków komisji, mężów zaufania i obserwatorów społecznych do otrzymania kopii protokołu głosowania. Kopie te będę zbierał po drugiej turze wyborów. Wszelkie naruszenia prawa proszę zgłaszać w formie uwag do protokołu. Uwagi należy sporządzić w dwóch egzemplarzach i na kopii uzyskać potwierdzenie przewodniczącego.
Co wziąć na wybory, w wypadku sprawowania funkcji męża zaufania:
- dowód osobisty
- zaświadczenie dla męża zaufania i plakietkę identyfikacyjną
- kodeks wyborczy i wytyczne PKW
- formularz do liczenia wydawanych kart wyborczych
- formularz pomocniczy do notowania wyników głosowania w obwodzie
- notes, długopis, ołówek, papier i kalkę
- kalkulator
- telefon komórkowy i ładowarkę, rozgałęźnik
- prowiant na cały dzień (kanapki, woda, termos z kawą lub herbatą)
- potrzebne leki
To samo, z wyjątkiem zaświadczenia i plakietki, powinien zabrać członek komisji. Może dodatkowo mieć komplet ołówków dla wyposażenia członków komisji i gąbkę do zwilżania palców.
W sobotę 17 maja o godz. 18:00 w kościele pw. św. Michała Archanioła we Wrocławiu przy ul. Prusa 78 będzie odprawiona Msza św. w intencji mądrych wyborów i o dary Ducha Świętego dla przeprowadzających wybory. Zapraszam do naładowania akumulatorów.
Waldemar Żyszkiewicz
Subiektywny poradnik wyborczy dla opornych i niezdecydowanych
Nie można narzekać, kandydatów do startu w tegorocznych wyborach prezydenckich zgłosiło się ponad miarę i potrzebę. Chętnych było jeszcze więcej, ale próg wymagań formalnych zdołało pokonać trzynaście osób. Trudno się zatem dziwić, że wielu wyborców jeszcze nie podjęło decyzji, bo wybór spośród aspirujących wcale prosty nie jest. Nie tylko z powodu sporej liczby kandydatów. Głównie raczej przez brak szans na zdobycie realnego rozeznania co do kandydujących osób: o co im chodzi, po co startują i do czego naprawdę się nadają?
Co gorsza, mnogość debat telewizyjnych znaczenie tej elekcji dla przyszłych losów Polski i Polaków jedynie zamąciła, podczas gdy peleton kandydatów dość solidnie zmęczyła. Jeśli natomiast idzie o odbiorców przedwyborczych widowisk, to zamiast sprecyzowania kryteriów sensownego wyboru albo dyskusji o przymiotach, jakimi powinna się odznaczać osoba zasługująca na miano prezydenta RP, uwagę przyszłych wyborców skierowano ku sprawom błahym i problemom pozornym. Co jednak dziwić nas nie powinno, bo takie są przecież działania mediów głównego nurtu od kilku już dekad.
Stanowskiego obserwacja uczestnicząca
Nie będę ukrywał, że wiadomość o planowanym starcie Krzysztofa Stanowskiego w wyborach prezydenckich przyjąłem z ogromnym dystansem, nawet wręcz niechętnie. Po co brać udział w wyścigu, w którym nie zamierza się realnie walczyć o najwyższą stawkę? I co dobrego może z tego wyniknąć, poza obniżeniem rangi zmagań o prezydenturę w polskim państwie? Tym większym zaskoczeniem jest dla mnie fakt, że popularny Stano zrobił naprawdę dobry użytek ze swej obecności w miejscach, gdzie wypracowuje się kształt przyszłej państwowości i uciera się przyszłość naszej wspólnoty narodowej, a gdzie zaskakująco często znaczącą, a nieujawnianą szerzej aktywność przejawiają funkcjonariusze życia publicznego, jakże niesłusznie zwani dziennikarzami.
Stanowski okazał wiele myślowej przenikliwości oraz zręczności polemicznej, nie wyrzekając się zdrowego rozsądku i nie rezygnując z poczucia humoru, a jednocześnie krusząc utrwalone, skłamane, często wrogie nam stereotypy, frazesy, skłonność do ulegania łatwiźnie czy choćby do kopiowania modnych wzorców politycznej poprawności. Prawdę mówiąc, Stanowski chyba najlepiej zniósł ten maraton debat, unikając – w przeciwieństwie do wielu swych kontrkandydatów – wielokrotnego powtarzania tych samych sloganów, grepsów, mantr, gestów czy nawet trafnych argumentów, które wszakże z każdą repetycją tracą swą świeżość, a więc i perswazyjną moc.
W moich oczach twórca formatu Prezydenckie Zero, jeśli nawet nie okazał się po prostu zwycięzcą tej kampanii, to swobodnie mieścił się na podium, a może nawet pośród dwóch najlepszych kandydatów. Dlaczego? Między innymi dlatego właśnie, że najwyraźniej dał do zrozumienia, iż ma świadomość swoich możliwości, ale też realnych ograniczeń, i że udział w prezydenckiej kampanii traktuje jako okazję do obserwacji uczestniczącej oraz rodzaj zawodowej przygody. Tak, przedsięwzięcie Stanowskiego przynajmniej dla mnie dowiodło, że w sferze stosunków międzyludzkich odpowiednik fizykalnej zasady nieoznaczoności Heisenberga raczej nie istnieje. A zdolność do trafnej samooceny oraz powściągnięcia osobistych apetytów, której zabrakło kilku innym postaciom ze wspomnianej trzynastki kandydatów, zawsze zasługuje na szacunek.
Skromny wybór, motywacje i rozmyte kryteria
Wśród kandydatur w wyborach prezydenckich 2025 są przecież takie, choć nieliczne, które można uznać za kandydatury rzeczywiste, gdyż niepozbawione pewnej politycznej gravitas. Są jednak i kandydatury nierealne, w przypadku osób, którym ewidentnie brak prezydenckiego formatu, tym niemniej przejawiających polityczną interesowność i startujących dla odniesienia osobistych korzyści wizerunkowych lub poprawienia notowań formacji, z którą są związani. Nie brak również kandydatur egzotycznych, opartych jedynie na wybujałym ego, bądź działających z poczuciem ideowej misji, choć raczej bez szans na odniesienie faktycznego sukcesu. Nie jest to wcale jedyna możliwa kategoryzacja osób, które stanęły do tego wyścigu. Inny podział odnosiłby się na przykład do realnych kompetencji, jakimi dysponują dwie kandydatki oraz jedenastu kandydatów, wraz z odniesieniem do zadań i obowiązków lokatora pałacu prezydenckiego, zapisanych w Konstytucji RP z kwietnia 1997 roku.
Mocny społeczny mandat i niewielkie w istocie uprawnienia nie ułatwiają sprawowania prezydenckiego urzędu. Głowa polskiego państwa może raczej hamować niewczesne pomysły legislacyjne posłów i senatorów, niż nadawać impet polityce prowadzonej przez rząd, zwłaszcza w wymiarze międzynarodowym. Owszem, osobiste przymioty, rozległość horyzontów myślowych, zborność argumentacji są istotnym czynnikiem wyrabiania sobie pozycji oraz wzmacniania autorytetu Polski, tyle że realne reprezentowanie państwa na forum międzynarodowym wymaga nie tyle znajomości języków obcych (głowa państwa w swych oficjalnych wystąpieniach z wielu względów używa i ma używać własnego języka narodowego!), ile stosownej prezencji czy obycia, ale też orientacji w geopolityce, a przede wszystkim właściwego pojmowania interesu narodowego oraz konsekwentnego działania na rzecz racji stanu własnego państwa.
Przypominam ten elementarz, bo o tym się u nas publicznie nie mówi ani nie pisze, a przecież znaczącej części tegorocznych kandydatów naprawdę brak prezydenckiego sznytu… Dlaczego zatem startują? Jedni, już nie po raz pierwszy, chcą się sprawdzić w wielkiej polityce (Szymon Hołownia, Joanna Senyszyn), inni – jak Magdalena Biejat, Marek Woch czy Maciej Maciak – wyobrażają sobie, że to może być sposób na promocję własnej formacji (Nowa Lewica, Bezpartyjni Samorządowcy, Ruch Dobrobytu i Pokoju), z rozmaitych względów pozbawionej dotąd szerszych możliwości działania. Niekiedy głównej motywacji do działania dostarcza również wybitnie asertywne ego (Artur Bartoszewicz, Sławomir Mentzen), innym razem przemożne poczucie misji (Grzegorz Braun, Marek Jakubiak, Adrian Zandberg). Ale są też kandydaci stanowiący emanację partyjnego duopolu, czyli Karol Nawrocki oraz Rafał Trzaskowski, choć w tym przypadku ich wizerunki należy cokolwiek zniuansować.
Szczękościsk duopolu Tusk–Kaczyński
Niewątpliwie droga życiowa Rafała Trzaskowskiego (m.in. Open Society Institute, Centrum Europejskie Natolin, Grupa Bilderberg) pozwala widzieć w nim raczej reprezentanta globalistów niż akurat nominata Donalda Tuska, którego europejską wybitność i ukraińską sprawczość dość skutecznie znegliżowała ostatnia wyprawa do Kijowa wagonem innej klasy niż prezydent Macron, premier Starmer czy kanclerz Merz… Natomiast Karol Nawrocki jest sympatycznym człowiekiem, można go pewnie najzwyczajniej w świecie polubić, ale gdy się pamięta hamletyzowanie prezesa Kaczyńskiego, odwlekanie decyzji, rozważanie kandydatur, studiowanie sondaży itd. itp., to trudno się dziwić, że mimo odżegnywania się od wszelkich związków z PiS, mimo licznych deklaracji obywatelskości – prezes IPN jest dość często postrzegany jako kandydat desygnowany przez obywatela Kaczyńskiego. Dlatego też wymianę kopert oraz innych wzajemnych złośliwości i wytyków pomiędzy Trzaskowskim a Nawrockim, warto postrzegać jako efekt bardzo szkodliwego dla Polski szczękościsku w relacjach Tusk–Kaczyński.
Tata Rafała Trzaskowskiego grał dla nas kapitalistyczny jazz, mama Rafała wzmacniała socjalistyczne bezpieczeństwo – nic dziwnego, że sam Rafał jest najbardziej dialektycznym kandydatem na prezydenta RP w tegorocznej stawce… Znakomicie potrafi on przystosować swe poglądy do każdej z nowych sytuacji, które – zwłaszcza w płynnej ponowoczesności – zmieniają się przecież nieustannie. Dowiódł tego już niejednokrotnie w prezydenckich debatach, więc jeśli uważasz, że prezydent powinien stanowić ucieleśnienie ideowej elastyczności oraz być zmienny i niepochwytny jak migotliwa rzeczywistość, to głosuj na przystojnego Rafała Trzaskowskiego.
Deklaratywna Biejat, stylizowana Senyszyn
Sprawująca funkcję wicemarszałka senatu Magdalena Biejat, kobieta o interesującym wyglądzie, która potrafi zafundować sobie okropną fryzurę, żeby z przekonaniem wygłaszać modne i dobrze brzmiące frazesy – najwyraźniej pozazdrościła marszałkowi Hołowni. Startuje. Po co? Trudno orzec, bo w przeciwieństwie do Szymka H. nie jest ani specjalnie wygadana, ani tak szybka w reakcjach emocjonalnych jak on. Ale jeśli ktoś sądzi, że prezydent w Polsce musi wykonać rytualny gest oburzenia na każde niehagiograficzne użycie słów: Żyd, Żydzi, diaspora czy Izrael, a także szybko zgłosić do prokuratury podejrzenie o popełnieniu przestępstwa antysemityzmu, to właściwie nie ma się co dalej zastanawiać… Biejat, Biejat! Mamy to!
Teraz, żeby nie być posądzonym o podatność na ejdżyzm (ang. ageism, pol. wiekizm), szybko przejdę do wskazania atutów Joanny Senyszyn, wykształconej w zakresie ekonomii, specjalizującej się w zakresie marketingu, poziomu życia i konsumpcji żywności. Patrz: sześć mieszkań! Jednak prawdziwą pasją pani profesor, oprócz stylizacji własnych strojów, jest konsekwentny antyeklezjalizm, który doprowadził ją do współpracy z Tygodnikiem NIE. Jeśli uważasz, że lewicowa osoba prezydencka powinna przy każdej okazji mówić o Kościele katolickim w Polsce jako największym obszarniku – powinieneś oddać głos na Joannę Senyszyn, która w debatach z upodobaniem demonstrowała gest zwycięstwa – zarówno śmieszny, jak i trochę żałosny…
Bo niewątpliwym atutem Joanny Senyszyn jest wystudiowana i nieco dziwaczna, ale jednak naturalność. Potrzeba świateł rampy, aplauzu i poklasku – czego dowodzą występy w szopkach krakowskiego teatru lalek Groteska – to prawdziwe cechy jej osoby, a nie produkt jakiegoś anonimowego sztabu wyborczego. Warto to docenić, bo w wielu innych przypadkach wizerunek stworzony przez sztabowców miał niewiele wspólnego z osobą kandydata.
Znaj proporcją, mocium panie!
Gdy tylko media opozycyjne urosły nieco w siłę, zaczęły przypominać reżymowy mejnstrim. Ujmując rzecz inaczej, Katarzyna Gójska z TV Republika – ze swym brakiem tolerancji dla kandydatów mających zdanie odrębne w sprawie praktycznej już federacji Polski z Ukrainą albo też dostrzegających udział Anglosasów w zastępczej wojnie z Rosją Putina na terytorium Ukrainy – niewiele różni się od Doroty Wysockiej-Schnepf z TVP w likwidacji.
W mejnstrimie niewiele trzeba, by zasłużyć na miano ruskiej onucy czy wyznawcy zbrodniarza Putina. Wystarczy nie przejawiać kompulsywnej wręcz antyrosyjskości (tu kłania się Pawłow i jego nauka o odruchach warunkowych!) albo kwestionować sens dalszego pozostawania Rzeczypospolitej w antywolnościowej, ideowo coraz bardziej zlewaczałej i popadającej w despotyzm Unii Europejskiej.
Telewizja Republika Macieja Maciaka do udziału w swojej debacie nie dopuściła, zarzucając mu, że jest fanem akurat tego polityka, którego marszałek Hołownia chciałby wdeptać w asfalt. Stronniczej selekcji dokonuje również prasa głównego nurtu, gdyż omawiając notowania kandydatów do prezydentury, z dziwną konsekwencją pomija na przykład Grzegorza Brauna, Marka Wocha i właśnie Maciaka. Podobno mają nikłe szanse… Wiemy jednak, że powód jest inny. Nie idzie mi zresztą o czysto mechaniczną równość, ale nawet straceńcy bez szans mają niekiedy coś ciekawego do powiedzenia.
Samorządowiec Woch na prezydenta się nie nadaje, ale zdiagnozować patologie w funkcjonowaniu naszego państwa, zwłaszcza w trójkącie samorządowe–partyjne–państwowe potrafi naprawdę nieźle. Maciak, dziennikarz z portalu Włocławek, nie jest może specjalnie wygadany, ale na jawnie nieprawdziwe i wręcz głupie slogany w rodzaju: nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy – nabrać się nie da. No bo w jaki sposób państwowość mocno felerna, przede wszystkim nieprzyjazna dla własnych obywateli i licząca zaledwie trzy dekady, miałaby być gwarantem czegokolwiek dla przeszło tysiącletniej Rzeczypospolitej?
Druga tura bez Bążura
To hasło należy potraktować jako ripostę suwerena na ambitny postulat Aleksandra Kwaśniewskiego, żeby Trzaskowski zebrał przeszło połowę ważnie oddanych głosów już w pierwszej turze. Senna kampania obecnego prezydenta Warszawy, prowadzona bez pomysłu i od niechcenia, raczej na to nie wskazuje. Kolejne próby niszczenia głównego kontrkandydata wydają się kiepskim programem na pięcioletnią kadencję. Ale z pomocą PKW w dziurawym państwie, gdzie niektórym wolno wszystko, może to wypalić… Niezgodne z prawem finansowanie kampanii, społeczni obserwatorzy w komisjach, nieregulaminowe losowanie składów… Naprawdę nie będzie łatwo! Nadzieja w młodych Polakach, którzy mogą być znużeni partyjnym duopolem, betonowym szczękościskiem, poczuciem bezwyjściowości.
Nawrocki, Mentzen, Braun. Braun, Mentzen, Nawrocki. Wszyscy trzej pracowici. W kampanii objeżdżali Polskę, spotykali się z ludźmi. Z tej trójki najbardziej przemyślany pomysł na Polskę ma Grzegorz Braun: eliminowany z mediów, pozbawiony immunitetu, narażony na prokuratorskie zainteresowanie. Ale wysokiej klasy intelekt, świetna polszczyzna, znaczny dorobek artystyczny. Odważny. Chwilami może zbyt happenerski lub nadmiarowo kostyczny. Jednak przywiązany do prawdy i zasad. Do naszego kulturowego dziedzictwa. Do tradycji.
And the Oscar goes to… Nie, to nie jest żaden spektakl, to dzieje się naprawdę. Od wyborów, jakie poczynimy, zależy przyszłość Polski oraz kształt i jakość naszego życia.
15 maja 2025 roku
Piotr Gaglik
Jaki Prezydent?
Nie pytam KTO ma (lub powinien) być prezydentem tylko JAKIM ma być, JAK ma sprawować swoją rolę, funkcje i uprawnienia.
Nie będzie to wykład akademicki o pozycji ustrojowej Prezydenta RP. Chętnych zapraszam do lektury właściwych podręczników i prac poświęconych temu organowi państwa. Pochylę się nad niektórymi relacjami jako swoistej osobistej refleksji nad kończąca się właśnie kampanią wyborczą.
Kampania pokazała 13 kandydatów tak jakby kandydowali na Prezesa Rady Ministrów lub co najmniej na funkcje parlamentarne. Nieliczni wykazali się znajomością tematu w zakresie pozycji ustrojowej urzędu prezydenta i jego kompetencji, podobnie tylko niektórzy wskazywali na osobiste przymioty, którymi powinien się charakteryzować Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej.
Sama nazwa wskazuje, że jest przewodniczącym, reprezentantem jakiegoś kolegium o funkcjach publicznych.
W polskim przypadku to kolegium polityczne, do którego należą wszyscy polscy obywatele. Art. 16 ust.1 Konstytucji stanowi bowiem, że jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej i gwarantem ciągłości władzy państwowej. Wybiera go Naród (art.127 ust.1), co w ujęciu konstytucyjnym, a więc prawnym a nie etnograficznym oznacza ogół wyborców. Nie reprezentuje bowiem rządu czy parlamentu, choć wiadomo, że w określonych funkcjach wyznaczonych prawem władza ustawodawcza też reprezentuje państwo i obywateli, podobnie jak władza wykonawcza. Jest najwyższym przedstawicielem, co przecież nie oznacza, że stoi ponad innymi naczelnymi organami państwa. Zgodnie z podziałem władz (jedna z fundamentalnych zasad ustrojowych, która obecnie jest nadszarpnięta przez ingerencję władzy wykonawczej), Prezydent RP sprawuje władzę wykonawczą (art. 10 Konstytucji), która jest również reprezentowana przez Radę Ministrów.
Osoba prezydenta obraca się w określonym i zmiennym kontekście politycznym. Ma to fundamentalne znaczenie z uwagi na to, że jest konstytucyjnym „gwarantem ciągłości władzy państwowej”. Wyraża suwerenność państwa podobnie jak rząd i inne naczelne organy egzekutywy oraz sądy działające przecież w imieniu państwa i obowiązującego w nim suwerennego prawa. Mieliśmy przykład okresów kohabitacji [współzamieszkiwania], ale to nie jest zasadniczo współrządzenie – jak np. we Francji. W Polsce oznacza tylko współodpowiedzialność polityczną, mimo przeciwstawnych lub choćby tylko niezbieżnych programów politycznych między prezydentem a wykonawcami woli politycznej większości parlamentarnej. Wymaga to od głowy państwa woli kompromisu politycznego w zasadniczych, ważnych kwestiach warunkujących stabilność i bezpieczeństwo państwa.
Nie może być tak, że „małżonkowie” egzekutywy w tym mieszkaniu, któremu na imię Polska, oddzielą się nieprzekraczalnym murem różnic politycznych, inwektyw czy nawet insynuacji. Muszą się znaleźć drzwi w tym mieszkaniu, które nie są zabite na klucz nieporozumienia i zawiści. Nie może być też tak, że skłóceni ze sobą lokatorzy tego mieszkania poszukują okien i pomocy z zewnątrz, by wejść do pokoju współlokatora.
Mam wrażenie po obecnej kampanii prezydenckiej, że bardzo wielu wyborców i większość kandydatów na urząd głowy państwa nie rozumie tej sytuacji i rosnących, a nie malejących z tego powodu problemów. Zaznaczam, że nie wszystkie relacje między Prezydentem a innymi organami egzekutywy w sferze władzy wykonawczej są konstytucyjnie dookreślone. Wielokrotnie, zwłaszcza na debatach dotyczących konstytucji, zwracałem na to uwagę, postulując zmiany w konstytucyjnych przepisach, a może również w niektórych ustawach.
Polski prezydent nie jest sternikiem łodzi państwowej i zasadniczo nie wyznacza kierunku, w którym łódź ta płynie. W zgodzie z art. 126 Konstytucji, dba jednak o to, by płynęła w miarę bezpiecznie. Zwraca uwagę na sztormy, dobre prądy i wiatry, ale też ostrzega przed tym, że na przykład kadłub przecieka albo, że sternik to ryzykant albo gorzej – nie wie co czyni. Dba szczególnie o to, by były zapewnione środki na wypadek katastrofy, itp.
W ostatnim 35-leciu były też takie okresy, w czasie których prezydent mieszkał po tej samej ogólnie rzecz biorąc stronie politycznej co większość parlamentarna. Z uwagi na swoją rolę i prerogatywy nie oznacza to jednak, że „wykonywał” wówczas wolę większości parlamentarnej lub postulaty rządu. Przecież nawet jeśli mieszka obok w tym samym mieszkaniu strony politycznej i relacje między lokatorami są poprawne, to jego interesy nie są identyczne z rządem czy większością parlamentarną. Powtarzam: powinny być co najmniej zbieżne w zasadniczych kwestiach decydujących o stabilności państwa.
Nie jest także ani zakładnikiem parlamentu ani rządu, i odwrotnie. Ani władza ustawodawcza, ani wykonawcza, jak również sądowa nie jest zakładniczką prezydenta. Po drugie, nie jest ponad tymi władzami, choć spełnia ważną funkcję arbitrażu politycznego. Wymaga to od prezydenta zdolności koncyliacyjnych. Nie musi być zbyt przystojny i używać zniewalającego uśmiechu lub tembru głosu. Na chwałę Rzeczypospolitej powinien w dostatecznym stopniu, a więc wysokim znać języki obce, znać struktury polityczno-ustrojowe innych państw i organizacji międzynarodowych, wreszcie być odpornym na stres nie tylko w zakresie negocjacyjnym. Oczywiście, w celu właściwego, a wiec skutecznego wykonywania swojej roli te przymioty powinni posiadać także jego ministrowie.
Prezydent musi przed objęciem urzędu nabyć umiejętności negocjacji i koncyliacji w stosunkach zewnętrznych, zagranicznych (szczegóły w art. 133 Konstytucji). Przypomnijmy, że trwa bulwersujący spór między prezydentem a rządem dotyczący m.in. mianowania i odwoływania ambasadorów. Rząd posuwa się tutaj do naruszania zasad konstytucyjnych mimo jednoznacznych przepisów, a także stosownych orzeczeń wyjaśniających Trybunału Konstytucyjnego.
Poniżanie prezydenta w publicznych wypowiedziach polityków, co w przeszłości miało miejsce oraz kwestionowanie przez ministrów resortowych zakresu prezydenckich prerogatyw bez względu na orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego jest w sumie osłabianiem nie tylko głowy państwa, lecz Państwa w ogólności. Słabość państwa aż nadto wykazała ostatnia i przedostatnia kampania wyborcza. Prezydent bowiem nie tylko czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji, stoi na straży nie tylko (formalnej) suwerenności, lecz również w wymiarze konkretnym, to jest w zakresie bezpieczeństwa państwa i nienaruszalności i niepodzielności terytorium kraju (art. 126 st.2 Konstytucji). Dlatego m.in. jest zwierzchnikiem sił zbrojnych (art. 134 Konstytucji), ale przecież nie jest ich naczelnym dowódcą czy organizatorem ich uzbrojenia. Ma jednak organ doradczy – Biuro Bezpieczeństwa Narodowego.
Prezydent nie jest tylko „zwornikiem nawy państwowej”, „strażnikiem” – ma również własne prerogatywy. Jest wreszcie moderatorem. Ma prawo inicjatywy ustawodawczej (art. 118 Konstytucji) oraz przed podpisaniem ustawy, prawo do wniesienia w określonym trybie (art.122 ust. 5) umotywowanego wniosku o ponowne rozpatrzenie ustawy przez Sejm. Nie jest to prawo bezwzględne, skoro Sejm może ustawę kwalifikowaną większością ponownie przegłosować wbrew stanowisku prezydenta. Uwaga ta jest szczególnie ważna w przypadku polskiej kohabitacji politycznej.
W nielicznych przypadkach (np. prawo łaski) Prezydent jest arbitrem. Prezydent, w granicach prawa nominuje, wyznacza, akceptuje. Wymaga to od prezydenta nie tylko wiedzy, skuteczności działania, ale również przymiotów moralnych. Zawsze bowiem musi mieć na uwadze, że jest – jak nikt inny – jednoosobowym gwarantem ciągłości władzy państwowej (cyt. art. 126 ust. 1 Konstytucji) w całym jej zakresie: symboliki, tradycji i tożsamości historycznej zgodnej z odczuciami Narodu, który reprezentuje.
30 września 2019
W rocznicę urodzin
Gdzie są fortece Europy?! – to pytanie postawione w marcu 2016 roku przez śp. Kornela Morawieckiego, jest stale aktualne.
Doktor fizyki, działacz opozycyjny w PRL, redaktor bezdebitowego Biuletynu Dolnośląskiego. Podczas pierwszej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Ojczyzny w czerwcu 1979 roku witał naszego Rodaka transparentem: WIARA, NIEPODLEGŁOŚĆ. Delegat NSZZ Solidarność na I Zjazd Krajowy w 1981 roku. Gdy Jaruzelski wprowadził stan wojenny, zszedł do podziemia i budował struktury oporu z największą konspiracyjną organizacją – SOLIDARNOŚĆ WALCZĄCA – na czele.
Przeciwnik Okrągłego Stołu i porozumienia z komunistami, rzecznik lustracji, dekomunizacji i sprawiedliwej transformacji gospodarczej. Przez dekady pomijany i deprecjonowany. Jesienią 2015 roku z list ruchu Kukiz’15 dostał się do parlamentu i jako Marszałek Senior otwierał Sejm VIII kadencji. Redaktor naczelny (2011-2019) gazety Obywatelskiej. Prawda jest ciekawa.

Podkreślał: jesteśmy wielkim dumnym narodem i odpowiadamy wszyscy za sztafetę pokoleń. Wyrośliśmy z chrześcijańskiego, europejskiego ducha, z naszej mowy i kultury, z umiłowania wolności, z pracy i walki o niepodległość, z fenomenu Solidarności.
Przestrzegał: na co dzień widzimy bezprawie, draństwo i rozpacz. Rządzą ci, którzy mają pieniądze i siłę. Ludziom potrzeba uczestnictwa, możliwości wypowiadania się, decydowania o sobie, o kraju. Przed laty nie zgadzaliśmy się na komunistyczną dominację polityki nad gospodarką i mediami. Dziś nie możemy zgadzać się na panowanie pieniądza nad polityką i nad prawdą.
Niesiemy ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie, gdzie cię doniesiemy?