Donald Trump prowadzi bardzo dobrą politykę międzynarodową – ale dla Stanów Zjednoczonych Ameryki. Nie oczekujmy, żeby robił politykę dobrą dla Rzeczypospolitej Polskiej. Jest przecież, na miłość Boską, prezydentem USA, a nie prezydentem Polski. Oczekiwania, a w związku z tym zawiedzione nadzieje – że 45. a teraz 47. amerykański prezydent będzie prowadził politykę zgodną z polskim interesem narodowym – są naiwne, a gdyby nie było w swej naiwności fatalne w skutkach, to powiedziałbym, że nawet komiczne.
Możemy w rozmowach z Amerykanami wskazywać, jakie mamy z nimi wspólne interesy w różnych obszarach, ale nie wymagajmy, żeby kierowali się polską racją stanu. Oczywiste, że zawsze kierować się będą racją stanu USA i amerykańskimi interesami. Oczekiwanie, że będzie inaczej, to w przypadku obywateli – mrzonki , a w przypadku polityków – skrajny idiotyzm.
Apelowanie do Amerykanów, aby „uwzględnili nasz punkt widzenia”, „zrozumieli nasze oczekiwania”, itp. itd. to kabaretowe podejście do polityki. Nie będą nas szanować, jak będziemy tak czynić. Oczekiwanie, że Amerykanie niejako przy okazji zadbają o polskie interesy jest śmieszne. Zawsze dbali, dbają i będą dbać o interesy swoje, tak jak Niemcy egzekwują interesy niemieckie, Francuzi – francuskie a Brytyjczycy – brytyjskie. Tak było, jest i będzie. Tak jest skonstruowany brutalny może, czasem i darwinistyczny świat polityki międzynarodowej. I to się nie zmieni, Drodzy Rodacy, nie zmieni! Bez złudzeń!
Wracając do tych ostatnich, czyli obywateli Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, poddanych króla Karola, to przypomnę, że już w XIX wieku ówczesny premier lord Palmerston mawiał, iż Wielka Brytania nie ma ani stałych wrogów ani stałych sojuszników – ma tylko stałe interesy. Powiedzenie to oddaje istotę nie tylko brytyjskiej polityki zagranicznej, ale podejście do polityki międzynarodowej całego świata Zachodu i jakże kontrastuje z tradycyjną polską naiwnością względem naszych bliższych i dalszych sąsiadów-sojuszników.
Inne państwa, mniejsze i większe od nas, troszczą się przede wszystkim o siebie, nie zbawiają świata, nie opłakują innych, nie ubolewają nad nieswoimi problemami. Czy to jest moralne? Może i nie, ale taką politykę prowadzą od wieków i zaklinanie rzeczywistości przez Polskę zda się psu na budę. Oczywiście, możemy w tym kontekście cytować naszego emigracyjnego publicystę Juliusza Mieroszewskiego, związanego z paryską „Kulturą”, który jakże pięknie i szczytnie pisał, że prawdziwa polityka najpierw musi być słuszna, a dopiero potem skuteczna. Słowa urokliwe, tyle że w praktyce nic z nich na arenie międzynarodowej nie wynika poza poczuciem, że Polacy to idealiści-frajerzy, których jakże łatwo jest ograć.
Może więc byłoby lepiej dla tego, co w XVI wieku nazywano w Rzeczypospolitej ratio status czyli „racją stanu”, „racją państwa”, aby nad biurkami czy łóżkami polskich polityków nie wisiał cytat z Mieroszewskiego, tylko brytyjska maksyma: „Right or wrong – my country”. A ją można przetłumaczyć tak oto, że dla dobra własnego kraju, ojczyzny można uciekać się do metod moralnie słusznych i, o zgrozo, także niemoralnych, niegodziwych…