Gdzie Cię doniesiemy… Polsko?

Truizmem zakorzenionym w powszechnej opinii jest, że władza deprawuje i wykoślawia nawet najbardziej szlachetne charaktery. Ten osąd jest jednak o tyle uproszczony i zwodniczy, że przykrywa i pomija okoliczność przejmowania władzy przez ludzi już zdeprawowanych, realizujący swoje partykularne a niekiedy obce cele kosztem narodowego czy państwowego interesu.

Obecna ekipa pod przewodnictwem Donalda Tuska zwana też koalicją 13 grudnia nawet nie ukrywa – co jest jej wyróżnikiem – swoich zamiarów zwasalizowania społeczeństwa metodami właściwymi dla „miękkiego” totalitaryzmu. Ogłoszony przez Tuska dogmat „demokracji walczącej” służący wyeliminowaniu opozycji poprzez stosowanie prawa „tak jak my je rozumiemy” – choć realizowany w sposób nieudolny – przynosi już skutki negatywne dla gospodarczej i społecznej kondycji kraju.

Przyczyn tego stanu rzeczy próbuje się szukać, głównie po tzw. prawej stronie, w analizach odwołujących się do lat poprzednich, do zdarzeń które mogłyby być źródłem obecnej sytuacji. Wskazuje się często na katastrofę smoleńską jako cezurę podziału polskiego społeczeństwa i moment narodzin „wojny plemiennej”. Manipulacją propagandową i prowokacją udało się ówczesnemu rządowi Tuska zniszczyć chwilową jedność i solidarność Polaków, jaką tragedia smoleńska wygenerowała, i zaszczepić wzajemną irracjonalną nienawiść.

Inni narratorzy przesuwają początek owego podziału w społeczeństwie do 2005 roku, gdy Platforma przegrała z kretesem wybory parlamentarne i prezydenckie z PiS kierowanym przez braci Kaczyńskich. To już wtedy można mówić o tzw. opozycji totalnej, jak ją wprost określił w 2016 roku Grzegorz Schetyna, której przejawem była „ulica i zagranica”. Nieliczne komentarze wyrażane rzadko i raczej nieśmiało, które są mi jednak najbliższe, nawiązują do roku 1989, czyli do ugody okrągłego stołu.

Od razu zaznaczę, że uważam to pojęcie za bałamutne, gdyż w rzeczywistości był to deal „magdalenkowy”, gdzie z dała od ówczesnych mediów i w ciszy willi pod patronatem PRL służb Kiszczaka doszło do porozumienia komunistów i solidarnościowej elity z Wałęsą na czele. 4 czerwca 1989 roku miał stać się symbolem narodowej zgody i – jak to pewna naiwna pani z branży artystycznej powiedziała – końca komunizmu. W rzeczywistości był to początek „dzikiego” XIX-wiecznego kapitalizmu, wyprzedaży za bezcen majątku, na którym uwłaszczyli się byli towarzysze i ich służby oraz nowi przyjaciele z niedawnej jeszcze opozycji. Gruba czy raczej czerwona kreska, jaką nakreślił w swoim przemówieniu pierwszy niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki, dawała gwarancję nietykalności dawnym prześladowcom, a dodatkowo wykluczyła jakąkolwiek rekompensatę choćby moralną za prawie pół wieku niesprawiedliwości i dyktatury.

O krzywdach z ostatnich pięciu dekad nikt już w nowej politycznej konfiguracji nie pamiętał – nawet ów „miłoszowski” poeta. Jedynym, który od początku przeciwstawiał się nowemu consensusowi i nawoływał do bojkotu czerwcowych wyborów w 1989 roku, był ówczesny przewodniczący Solidarności Walczącej – Kornel Morawiecki. Ta radykalna postawa Kornela wywołała kontrowersje nawet wśród jego najbliższego otoczenia. Argumenty przemawiające wówczas za ugodą były przecież mocne; komuniści dysponowali nadal siłowymi resortami państwa, społeczeństwo było skrajnie zmęczone gospodarczym impasem i brakiem nadziei na lepsze jutro, a zapewnienia przywódców Solidarności o szczerym pojednaniu narodowym napawały optymizmem.

A jednak z perspektywy czasu to ta profetyczna jak się okazuje intuicja Kornela, jego ocena rzeczywistości, co do zasady, okazały się prawdziwe. Bo nawet jeśli sytuacja wymagała pewnego dobrowolnego kompromisu, to winien on mieć charakter przejściowy a nie zobowiązujący na zawsze. Dobro Polski powinno być najważniejsze. Co prawda zlikwidowano Służbę Bezpieczeństwa a w późniejszym czasie WSI (Wojskowe Służby Informacyjne), ale to nie zablokowało byłych funkcjonariuszy komunistycznej partii i chroniących system służb w wygodnym ulokowaniu się w strukturze państwa, często we wrażliwych z punktu bezpieczeństwa organach i instytucjach.

Również dekomunizacja wymiaru sprawiedliwości, tak zasłużonego w umacnianiu demokracji ludowej, okazała się farsą, bo czyż profesor Adam Strzembosz nie obiecał, że sędziowie sami się oczyszczą?! Próba lustracji została skutecznie wykpiona przez medialny monopol Michnika i poskutkowała obaleniem w 1992 roku rządu Jana Olszewskiego, do czego wydatnie przyczynił się dzisiejszy premier RP Donald Tusk.

Konsekwencją sprzeciwu Kornela Morawieckiego wobec okrągłostołowego porozumienia była marginalizacja jego osoby i dorobku na politycznej scenie III Rzeczpospolitej. Zarzucano mu oszołomstwo i brak realizmu politycznego, a prowadzonej przez niego organizacji Solidarność Walcząca skłonności terrorystyczne. Jednakże Kornel Morawiecki swego zdania w sprawie transformacji z przełomu lat 1989/90 nigdy nie zmienił. I tu warto by skupić się nad charakterem Kornela i systemem wartości, któremu zawsze hołdował.

Całkiem przypadkowo natrafiłem w internecie na wydarzenie pozornie niezwiązane z polityczną działalnością Kornela, jakie miało miejsce ponad 20 lat temu. Wtedy to we Wrocławiu odbył się wykład prof. Jerzego Lukierskiego pt. Fizyka po Einsteinie. Profesor Lukierski jest jednym z najwybitniejszych fizyków teoretyków w Polsce zajmujących się m.in. teorią względności i mechaniką kwantową. Wśród uczestników tej konferencji był dr Kornel Morawiecki. Po wykładzie prelegentowi zadawano różne pytania, ale też prezentowano własne przemyślenia w kontekście tez naukowych wykładowcy. Głos zabierał również Kornel Morawiecki.

Mnie osobiście poza naukową debatą sensu stricte zainteresował pewien fragment wypowiedzi Kornela, który nawiązał do rozmowy, jaką miał z prof. Lukierskim w połowie lat 70. XX wieku. Zacytuję: – „Kiedy 30 lat temu przechadzaliśmy się i rozmawialiśmy podczas spaceru na Wybrzeżu, powiedziałem do Ciebie: Słuchaj Jerzy, jesteś zdolniejszy ode mnie, zrób coś w fizyce, a Ty mi wtedy odpowiedziałeś: Kornel to nie jest łatwe”. Warto zauważyć, jakie podejście miał Kornel do ludzi, jak potrafił docenić czyjąś pracę i talent. I robił to w sposób niedeprecjonujący jego własnych osiągnięć, które jako naukowiec posiadał w wysokim stopniu. Przypomnijmy, że ledwie kilka lat wcześniej, w roku 1971 obronił pracę doktorską w temacie kwantowej teorii pola w dziedzinie fizyki teoretycznej – zagadnienia będącego wówczas jeszcze w powijakach. Tezy owej pracy były na tyle nowatorskie że zwróciły uwagę amerykańskiego Uniwersytetu Harvarda, który zaproponował dr Morawieckiemu stypendium naukowe w USA.

Dla każdego początkującego naukowca zza „żelaznej kurtyny” taka propozycja byłaby losem na loterii. Dla każdego! Ale nie dla Kornela, który ją odrzucił i na swój rozbrajający sposób powiedział, że skoro Amerykanie są zainteresowani jego pracą, to niech przyjadą do Polski – co dla współpracowników Kornela z Uniwersytetu Wrocławskiego było szokiem. Dla Kornela Morawieckiego Polska była istotą jego życia, sensem istnienia, dla Niej poświęcał swoją karierę naukową, swój czas i swoje ambicje.

Kiedy jako marszałek-senior w pamiętnym inauguracyjnym przemówieniu w listopadzie 2015 roku w Sejmie mówił – „Niosę Ciebie Polsko jak żagiew, jak płomienie, gdzie Cię doniosę… nie wiem.” – to każdy, kto słuchał tych słów, natychmiast rozumiał, że wygłaszający je utożsamia się z tym przesłaniem. Co wcale nie jest takie jednoznaczne i łatwe, bo żagiew, płomienie – biorąc pod uwagę historię Polski – mogą kojarzyć się z cierpieniem przegranych powstań, utratą dziedzictwa kulturalnego, krwią i nędzą straconych pokoleń, zaprzepaszczonych szans. Dla wielu te „płomienie” są synonimem wypalonych zgliszcz, a dla niektórych „nienormalnością”.

Ale dla śp. Kornela Morawieckiego to nie była żadna trudność, on tę żagiew, te płomienie miał w sercu. A gdzie Cię doniesiemy Polsko… to już pytanie dla nas wszystkich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *