Spotkanie z Krzysiem (4)

08.08.06

Jakoś samoistnie tak się stało, że spotykam o tej porze Krzysia Gulbinowicza. Już nawet nie pamiętam, czy umawialiśmy się na te dwutygodniowe spotkania, czy one zaprogramowały się same, w każdym razie Krzysio siedział przy stole, tuż koło Klubu Związków Twórczych i jak się okazało, czekał na mnie. I ja zamiast pójść do biblioteki, przysiadłem się do niego. Był w kiepskim stanie. Obszarpany, zaniedbany, ale świadomy i niezbyt pijany. Jak zwykle zamyślony i patrzący przed siebie. Wydał się uradowany, gdy mnie zobaczył. Patrzył na mnie uważnie, a potem powiedział jakimś zduszonym głosem:

– Słuchaj, Staszek, wiesz, co to spowiedź?

Myślałem, że wciąga mnie do rozmowy na tematy religijne. Ale odczekał chwilę i patrząc mi głęboko w oczy, rzekł:

– Chcę ci się wyspowiadać. Muszę się wyspowiadać. Nie radzę sobie sam ze sobą.

Zabrzmiało to ładnie i mądrze, choć nieoczekiwanie. Wsłuchałem się w jego głos, a on nagle zaczął płakać. Łkał jak dziecko. Opowiadał i łkał. Mówił, że boi się opowiadania, które napisał, a dotyczy ono jakiegoś profesora, którego on, Krzysiek, niby zabił. Już mi raz tę historię opowiadał. Ale mania prześladowcza go ścigała. Oczywiście nikogo nie zabił. Ale miał poczucie winy. I to poczucie winy go zżerało. Mówił, że czyta sobie to opowiadanie i jest przerażony. Chce jeszcze w życiu napisać cztery opowiadania o ludziach, którzy nie żyją. Bo jak on nie opowie o nich, to nikt tego nie zrobi, twierdził. Dwaj z nich umarli w Nowym Jorku. Działali w podziemiu, a potem poszli w narkotyki i się wykończyli. Jeden z nich współpracował z Morawieckim konspiracji. Drugi też był z tego kręgu. Potem opowiadał mi znowu o swojej rodzinie i co chwilę ryczał. Ludzi z innych stolików odwracali głowy, myśląc, że gramy jakieś role. Bo po chwili Krzysiek wybuchał śmiechem. Szybko zmieniał nastrój.

Strasznie się zirytował, że ksiądz Twardowski wyznał przed śmiercią, iż Bóg się uśmiecha do nas. Gulbinowicz twierdzi, że Boga widział dwa razy, przy okazji śmierci klinicznej. I nigdy Bóg nie był uśmiechnięty. Nie może się więc uśmiechać.

Później wracał do ojca. Opowiadał jak zmarł. Wybiegł na mróz, trzymał w ręku siekierę i chciał zabić każdego, kto się do niego zbliży. Strasznie pił. To był efekt Syberii i pewnie sponiewierania, o którym także mi już raz mówił.

Opowiadał więc jak ojciec w szpitalu umierał, a on, Krzysiek, przez kilka dni patrzył mu w oczy i milczał. Ojciec też wpatrywał się bez słowa w niego i tak trwali godzinami.

Trochę wcześniej Gulbinowicz napisał swoje pierwsze opowiadanie: „Mój tato” i wydrukował je. Przez cztery godziny przekonywał ojca, by ten poznał treść. A ojciec nie chciał. A gdy w końcu Krzysiek mu przeczytał, ojciec się rozpłakał.

Ojciec Gulbinowicza nosił całe życie w sercu piętno Syberii i jak twierdzi Krzysiek, tego sponiewierania. W każdym razie dużo pił. Matka, Ukrainka, z kolei surowo traktowała swoje dzieci.

Zwierzał się, że spotkał się z córką. Radził jej, jaka powinna być, twarda i mocna w życiu. Potem oboje się popłakali. Bo, jak mówił, wyznał jej, że wyrósł z katastrofy i nie może się z nią uporać do dzisiaj.

Gulbinowicz, to duży talent literacki. I bardzo wrażliwy i mądry człowiek. Tylko wciąż nie może zapanować nad emocjami. Ale i tak już nie jest źle. Bo było gorzej. Ważne, że ma plany literackie. Pisanie pomaga mu lepiej zrozumieć samego siebie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *