Chwile podniosłe, chwile tragiczne
Nie znajdziemy w dwutomowym stenogramie obrad I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność zapisu o obecności w Gdańsku księdza Jerzego Popiełuszki. Był tam jako młody kapłan. Codziennie rano przygotowywał i odprawiał mszę świętą dla uczestników. Niewątpliwie był to ważny moment dla pochodzącego z Okopów na Podlasiu księdza. Wielogodzinne spotkania z ludźmi Solidarności. Z polityką krajową, międzynarodową, ludzkimi emocjami, ambicjami i małostkami, rodzącymi się karierami. Być może tam zaprzyjaźnił się z Anną Walentynowicz, Andrzejem i Joanną Gwiazdami i z wieloma ludźmi szeroko pojętej Solidarności. Może tam zauważył wrocławskiego delegata na I Zjazd Solidarności dr Kornela Morawieckiego.
Czas szczególnej aktywności nadszedł w trakcie stanu wojennego. Ksiądz Jerzy Popiełuszko prowadził msze za Ojczyznę w Warszawie. Inicjował także liczne działalności duszpasterskie nie tylko w stolicy, ale w wielu miejscach w Polsce. Warto przypomnieć, że 40 lat temu bardzo często dochodziło do wzajemnych kontaktów.
14 sierpnia 1984 roku ks. Jerzy był gościem kościoła świętej Brygidy zaproszonym przez prałata Henryka Jankowskiego i spotkał się z Lechem Wałęsą. Dwa tygodnie później 2 września także w kościele Świętej Brygidy współcelebrował mszę świętą z księdzem Kazimierzem Jancarzem z krakowskich Mistrzejowic i z księdzem Janem Umińskim z Sulejowa. Witając gościa z Żoliborza ksiądz Jankowski powiedział, że wita kapłana, który promieniście łączy stolicę Warszawy z wszystkimi regionami naszej Ojczyzny.
W następnym miesiącu 16 września 1984 roku w Częstochowie odbyła się druga Ogólnopolska Pielgrzymka Ludzi Pracy. Na Jasnej Górze przed obrazem Czarnej Madonny w jednym rzędzie stanęła Danuta i Lech Wałęsa, ksiądz Henryk Jankowski oraz ksiądz Jerzy Popiełuszko. Pod wałami klasztoru zgromadzili się ludzie Solidarności z całej Polski, także z Trójmiasta. Ostatnie publiczne spotkanie w Gdańsku z kapelanem Solidarności odbyło się na tydzień przed jego śmiercią. 13 października 1984 roku w Gdańsku najpierw była sprawowana msza święta, następnie nabożeństwo ku czci Matki Boskiej Fatimskiej. Padły tam znamienne słowa, że można zabić człowieka, lecz prawdy zabić nie mogą.
Wracający do Warszawy samochód z księdzem Jerzym został obrzucony kamieniami. Auto wpadło w poślizg, ale nie było tragicznych skutków zajścia. Na prośbę kapelana nie nagłaśniano tego incydentu. On i Seweryn Jankowski drzemali. Wybudzili się, gdy kierowca Waldemar Chrostowski zatrzymał auto.
Dopiero podczas procesu toruńskiego dowiedzieliśmy się dodatkowych szczegółów. Zamach był zaplanowany. Zdawano sobie sprawę ze skutków i wykazano się dużą determinacją, aby już wówczas 13 października doszło do skutecznego morderstwa.
Wiemy, że Piotrowski, Pękala i Chmielewski kupili w przededniu: saperki, latarki, worki, dużą narzutę, kominiarki, rękawiczki. Mieli też nóż, sznurek, plaster, kamienie, skarpety wypełnione piaskiem (do ogłuszania) lornetkę, trzy radiotelefony oraz litr wódki. Sprawcy pojechali z Warszawy do Gdańska za księdzem. Mieli nieoznakowanego Fiata 125p i przepustkę zwalniającą z milicyjnej kontroli. Wybrali miejsce zamachu: drogę między Ostródą i Olsztynkiem, na opadającym łuku drogi, w lesie. Sprawcy w Oliwie zmienili tablice rejestracyjne na ukradzione. W drodze powrotnej wyprzedzili samochód z księdzem Jerzym. Piotrowski i Chmielewski w kominiarkach zaczaili się na skraju lasu, czekając na samochód. Sygnał radiotelefonem dał Pękala, który z leśnej przecinki poinformował o zbliżającym się samochodzie. Wiemy, że to Piotrowski wybiegł na szosę przed nadjeżdżający samochód. Rzucił kamieniem w przednią szybę. Zamach się nie udał. Piotrowski opowiadając zwierzchnikowi Adamowi Pietruszce o tej klapie miał usłyszeć: szkoda, mógł to być piękny wypadek w takim składzie.