Powyborcze refleksje cz. 4

Po ogłoszeniu wyników wyborów zadałem sobie takie samo pytanie, jakie zadała publicystka Ewa Pałkiewicz. Skąd u tak wielu Polaków biorą się trudności z oceną rzeczywistości i dlaczego ludzie wolą przebywać w rzeczywistości urojonej? Podobnie uważam, że jeżeli za rzeczywistość bierze się tylko jej wycinek albo fałszywy obraz, to znaczy, że jesteśmy zniewoleni, zamknięci w więzieniu, do którego trafiliśmy bez przymusu, bo sami tego chcieliśmy. Nie należy więc dziwić się, że Koalicja Obywatelska, nie mająca, oprócz ośmiu gwiazdek, wiele do zaproponowania społeczeństwu, uzyskała taki wynik.

W okresie studiów kilka razy byłem wychowawcą na kolonii. W ten sposób łączyłem przyjemne z pożytecznym. W pierwszych dniach bacznie obserwowałem swoich podopiecznych. Byli różni. Jedni bardziej, inni mniej zdyscyplinowani, byli też rozrabiacze, buntownicy, którzy starali się dominować nad resztą. Tym szczególnie się przyglądałem. Po dwóch dniach już wiedziałem, którzy mogą sprawiać mi najwięcej kłopotów. Najgroźniejszego z nich robiłem swoim zastępcą. On ten awans doceniał, czuł się ważny i w rewanżu ślepo wykonywał moje polecenia. Oczywiście wyróżniając go nie zmieniłem o nim złego zdania. Liczyły się korzyści, jakie z tego miałem.

Zauważyłem, że podobne metody stosują dziś niektórzy liderzy ugrupowań opozycyjnych, zwłaszcza to największe. Nie ważne co kto reprezentuje, ważne, aby nie zagrażał. Może być mierny, ale musi być wierny. Takich pożytecznych idiotów kupuje się oferując im miejsca na listach wyborczych, a nawet stołki w rządzie, czy w parlamencie. Nikogo więc nie powinno dziwić, jakie „autorytety” znalazły się w nowo wybranym Sejmie. Michał Kołodziejczak może tu być dobrym przykładem. Zaskoczeniem, przynajmniej dla mnie, było, że niektórzy wybrańcy narodu, po których nigdy bym się tego nie spodziewał, podczas ślubowania dodawali słowa „tak mi dopomóż Bóg” oraz że nie zrobił tego poseł, którego ojciec demonstracyjnie nosi Matkę Boską w klapie. Dla innych zaskoczeniem mogło być, że takie tuzy, jak Prokop-Paczkowska, Gill-Piątek, Maciej Gdula czy Krzysztof Mieszkowski, nie dostali się do Sejmu. Znajomy twierdzi, że to z powodu niesamowitej konkurencji w opluwaniu ekipy rządzącej, że ma ich zastąpić koń, którego wprowadzono do izby niższej. Chyba był naćpany, gdy to mówił.

Minęły cztery tygodnie od zaprzysiężenia nowych parlamentarzystów. Można już sobie wyrobić zdanie, jaki zapowiada się Sejm X Kadencji. Wersalu raczej nie będzie, co przewidział już w 2011 roku śp. Andrzej Lepper. Nowo wybrany poseł, Sławomir Mentzel, żalił się red. Rymanowskiemu: – Kultura na stadionie piłkarskim jest wyższa niż w Sejmie, bo tam kibice nie przeszkadzają piłkarzom grać w piłkę, a w Sejmie, gdy jedna osoba mówi, to cała reszta się drze, wali rękoma w te stoliki, krzyczy do przemawiającego na mównicy, że do takiego chamstwa i braku kultury nie jest przyzwyczajony.

Opozycja, mając przewagę w parlamencie, przepchała swoich na najważniejsze stanowiska. Natura chciała, że na marszałka Senatu wybrano Kidawę-Błońską, niedoszłą prezydent III RP, a na marszałka Sejmu Szymona Hołownię, byłego showmana z TVN. Mój ulubiony publicysta, Stanisław Janecki, powiedział, że człowiek może wyjść z TVN, ale TVN z człowieka nigdy i wróży, że za takiego będzie teraz Hołownia robił też w Sejmie, a przyznać trzeba, że ma chłop talent. Jego ogromne parcie na szkło już widać. Rekomendujący go na to stanowisko Kosiniak-Kamysz wyeksponował jego najważniejszą zaletę – sztukę posługiwaniem się słowem, którą opanował do perfekcji. Nic, tylko pogratulować takiej kompetencji i wyboru, przy tak dużej konkurencji (K. Jachira, R. Petru, T. Zimoch). Miał duże szczęście, że do Sejmu nie kandydowała Marta Lempart, która we władaniu słowem jest od niego o niebo lepsza, bo posługuje się dużo bogatszym zasobem słów, że o znanym aktorze Andrzeju Sewerynie nie wspomnę.

Nowym marszałkiem zachwycił się dziennikarz Onetu. Słusznie uważa, że „został zesłany przez Boga”, bo oprócz Boga, tylko on już wie kto i kiedy zostanie następnym premierem. Ledwo zaczął marszałkowanie, a już rozkochał w sobie wiele kobiet. Mój znajomy obawia się, że teraz będą one porównywać swoich mężów do marszałka, co może spowodować wzrost rozwodów w Polsce. Marszałkowi marzy się, by jak skończy swą misję, ludzie na widok Sejmu się uśmiechali. Panie marszałku, już się uśmiechają, bo wiedzą dlaczego jest okrągły i spodziewają się, że teraz będzie jeszcze okrąglejszy. Wszystkim tym, którzy wątpili, czy marszałek ma maturę, musiało być głupio, gdy odwiedził liceum, które ukończył (i na tym edukację zakończył), o czym pochwalił się na profilu Sejmu RP w mediach społecznościowych. Tylko patrzeć, jak przed tą szkołą stanie jego pomnik.

Zaraz po wyborach marszałek zaapelował do prezydenta, aby „nie marnował ani sekundy więcej czasu Polek i Polaków, który jest bezcenny” i niezwłocznie powołał Tuska na premiera. Sam, aby nie tracić ani sekundy, zakasał rękawy i natychmiast przystąpił do pracy. Propozycję premiera Morawieckiego, aby się spotkać w celu omówienia dalszych działań na rzecz Polaków, nazwał opowieścią z mchu i paproci i namawiał rodaków do robienia zapasów popcornu, bo dalej będzie dawał show. Jedną z pierwszych decyzji, jaką podjął, było polecenie usunięcia barierek wokół Sejmu. Decyzja jak najbardziej słuszna, bo teraz Sejmowi już nie grozi atak ze strony jakiś kodowców. W drugim dniu urzędowania wysłał pełnomocnikom Włodzimierza Karpińskiego bardzo ważne pismo z radosną nowiną, że ich klient będzie mógł opuścić więzienie, bo na mocy Kodeksu wyborczego zostanie europosłem. W UE szaleją z radości.

Podobnie, jak były marszałek Senatu Tomasz Grodzki, Szymon Hołownia poczuł się osobą nie mniej ważną od prezydenta. Wkrótce wygłosił do narodu krótkie orędzie, w którym obiecał, że przywróci w Sejmie dobre obyczaje. Rozpoczął od wyjaśnienia dlaczego kandydatka Zjednoczonej Prawicy nie może zostać wicemarszałkiem i zapowiedzi, że w pierwszej kolejności trzeba zlikwidować komisję do zbadania wpływów rosyjskich i powołać komisje do rozliczenia PiS. Uznał, że to są teraz najważniejsze sprawy, że inne, jak uchwały Sejmu dotyczące planu zmiany traktatów UE (czyt. centralizacji Europy), zamrożenia cen energii, przedłużenia zerowego podatku VAT na żywność czy wakacji kredytowych, mogą poczekać. Zapowiedział też, że natychmiast zlikwiduje sejmową zamrażarkę, co niektórzy odczytali, że zapewne chodzi o odmrażanie starego układu.

Marszałkowi bardzo zależy na „otwarciu Sejmu na rozmowy z ludźmi, którzy pełnią ważne dla Polaków funkcje – nieważne, z której partii”. Tę jego dobrą wolę chciał wykorzystać szef MSZ Szymon Szynkowski vel Sęk i poprosił o spotkanie podając terminy, w których byłoby to możliwe ze względu na liczne, służbowe wyjazdy zagraniczne. Panie ministrze, nie z tym marszałkiem takie numery. On od razu zorientował się, że Panu chodzi wyłącznie o zrobienie sobie z marszałkiem selfie, aby ocieplić swój wizerunek. Gdy zapytano marszałka, czy po aferze wiatrakowej jego koleżanka Paulina Hennig-Kloska może nie dostać obiecanego stołka ministra klimatu i środowiska, dał do zrozumienia, że jego, jak i całą KO, obowiązuje doktryna Neumanna.

Już widać, że nowy marszałek ma głowę pełną pomysłów. Uczniom V LO w Krakowie powiedział, że chciałby obniżyć wiek wyborczy do 16. roku życia. Panie Marszałku, czy to przypadkiem nie Pan mówił, że w szkołach nie powinno być polityki? I drugie pytanie. Dlaczego tylko do 16. roku? Gdyby Pan oglądał spotkania przedwyborcze Donalda Tuska, w których brały udział również dzieci, to przekonałby się Pan jak dzisiaj są one świetnie wyedukowane. Rozpłakałby się Pan z wrażenia, podobnie jak nad naszą konstytucją. Oto kilka przykładów.

8-klasista (sic!) Gabriel żalił się Tuskowi, że musi się uczyć w najbardziej przepełnionej szkole w historii III RP, że na lekcji religii pani mówiła, że aborcja jest zła, że został skarcony za to, że ma czelność kwestionować poglądy państwa polskiego, że w polskiej szkole uczą ideologii, a nie tego, co mu się w życiu przyda, np. jak gotować, że PiS jest super partią, że Kaczyński jest super, a brat Kaczyńskiego będzie w przyszłości świętym. Martwi się, czy dostanie się do szkoły średniej, a później na studia, że ta perspektywa go przeraża.

Zapłakana 9-letnia Pola pytała Tuska, czy po 15 października będzie mogła żyć w szczęśliwym kraju?

13-letnia Ewa marzyła by spotkać się z Tuskiem i zadać mu nurtujące ją pytania: czy będzie mieć takie same prawa jak mężczyzna, czy będzie mogła mieć telefon, którego nikt jej nie będzie sprawdzał, czy będzie mogła wyedukować siebie i swoje dzieci, czy „jest do zrobienia”, aby mogła studiować w Polsce? Nie omieszkała wyrazić też swojego życzenia, aby koalicja wygrała wybory.

Jakiś uczeń skarżył się, że łamane są prawa dziecka do odpoczynku, bo szkoła za dużo zadaje. Inny uczeń z Częstochowy poinformował Tuska, że nie ma pewności, czy PO wygra wybory, ponieważ nie przekonują go sondaże polityczne oraz nastroje społeczne, wyraził zaniepokojenie tymi sondażami i poprosił Tuska, by zwrócił się do niezdecydowanego elektoratu, że „da radę, że naprawi i rozliczy PiS”.

Panie Marszałku, to tylko niektóre przykłady. W Internecie można znaleźć ich dużo więcej. Czy nie uważa Pan, że te dzieciaki o tak znakomitym rozeznaniu politycznym, tak zatroskane o dobro kraju i takiej kulturze (nikt nie użył pięciu gwiazdek), też powinny mieć prawa wyborcze?Czy marszałek zmieni zdanie? Pożyjemy, zobaczymy, a póki co, niech nam przyświeca ta maksyma Horacego: Nil desperandum (nie trzeba rozpaczać, nie trzeba tracić nadziei).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *