Święto Nauki we Wrocławiu

Dr Edward Wąsiewicz laureatem nagrody im. prof. Józefa Dudka

15 listopada 2023 roku w przepięknej barokowej Auli Leopoldyńskiej Uniwersytetu Wrocławskiego odbyło się otwarte posiedzenie Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola (KRUWiO). Data nie jest przypadkowa, ponieważ w ten sam dzień 1945 roku lwowski profesor, specjalista budowy maszyn elektrycznych, Kazimierz Idaszewski zainaugurował swoim wykładem pierwszy w powojennym Wrocławiu rok akademicki 1945-1946. Pół roku wcześniej musiał pan profesor jak rzesze innych rodaków opuścić Lwów na skutek przymusowych wysiedleń Polaków z Kresów Wschodnich.

Tegoroczne Święto Nauki otworzył przewodniczący Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola prof. Krystian Kiełb, rektor Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, witając licznie zgromadzonych gości i wygłaszając interesujący wykład. Poniżej kilka sformułowań Pana Profesora:

Oto co roku 15 listopada odsuwamy na plan dalszy sprawy bieżące, aby pochylić się nad zagadnieniami o uniwersalnej naturze. Wykorzystując dzisiejszą sposobność, pragnąłbym zaproponować Państwu chwilę refleksji na temat nauki w kontekście miejsca jej uprawiania, a więc na temat fenomenu, jakim jest nauka we Wrocławiu. Mieście o bogatych tradycjach akademickich, w którym działa 11 uczelni publicznych i 16 uczelni niepublicznych lub ich filii. Spróbujmy zatem zadać sobie pytanie, z czym możemy utożsamiać Wrocław jako miejsce. Wydaje się, iż w naszej świadomości, ale też szerzej w świadomości Polaków, także gości zagranicznych odwiedzających nasze miasto, utrwaliła się piękna metafora Wrocławia jako miasta spotkań.

Warto przypomnieć, że to aforystyczne, a zarazem pełne głębokiej wymowy hasło wyrosło z syntezy sformułowanej przez naszego wielkiego rodaka Karola Wojtyłę, który przybywszy jako Jan Paweł II w 1997 roku do Wrocławia, na odbywający się w naszym mieście Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, wypowiedział znamienne słowa. „Kongres odbywa się we Wrocławiu, w mieście bogatym w historię, bogatym w tradycję życia chrześcijańskiego. Wrocław jest miastem położonym na styku trzech krajów, które historia bardzo ściśle ze sobą połączyła. Jest poniekąd miastem spotkania, jest miastem, które jednoczy. Tutaj w jakiś szczególny sposób spotyka się tradycja duchowa Wschodu i Zachodu.”

Co roku zgodnie z tradycją wrocławskiego Święta Nauki Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola wybiera osobę uhonorowaną Nagrodą KRUWiO im. prof. Józefa Dudka. Warto w tym miejscu przypomnieć, że patron nagrody profesor matematyki Józef Dudek przechowywał pod koniec lat 80. w swoim mieszkaniu ukrywającego się Kornela Morawieckiego. Gdy nastała wolna Polska Józef Dudek chciał jedno nadmiarowe mieszkanie przeznaczyć na hotelik dla swoich doktorantów. Wówczas Kornel Morawiecki zaproponował, aby wykorzystać je do organizacji Salonu intelektualnego wzorowanego na warszawskim Salonie Małgorzaty Bocheńskiej Saska 101, w którym miał okazję bywać. Tak też się stało. Pierwsze spotkanie odbyło się w styczniu 1996 roku. Na to i kolejne początkowe comiesięcznych spotkań w piątkowe wieczory przy wybrzeżu Pasteura gości do Salonu prof. Józefa Dudka zapraszał osobiście założyciel Solidarności Walczącej. Korzystał ze swoich szerokich kontaktów i znajomości w środowisku akademickim, politycznym i intelektualnym Wrocławia i całej Polski.

Ale wróćmy do naszych czasów. W tym roku Nagrodę KRUWiO im. prof. Józefa Dudka odebrał za zasługi związane z integracją środowiska akademickiego dr Edward Wąsiewicz, Konsul Honorowy Republiki Austrii we Wrocławiu.

Jak słusznie zauważył profesor Krystian Kiełb – żyjemy w czasie szczególnych wyzwań, w czasie przenikania się wielu kryzysów. Czy jednak czas charakterystycznej dla każdego kryzysu dezintegracji stanie się momentem nowej integracji na wyższym poziomie organizacji – zależy w dużej mierze od nas samych, od naszej postawy wobec trudności i zagrożeń. Co zatem możemy zrobić dla dzisiejszego świata nauki? – pytał Rektor Akademii Muzycznej. Przede wszystkim w naszej codziennej pracy, niezależnie od nowych narzędzi, koncepcji, teorii – kultywować wartości pozostające od wieków kanonem działania naukowego, a więc umiłowanie prawdy, uczciwość, pracowitość, rzetelność, odpowiedzialność. Czego nam jeszcze potrzeba w tym niełatwym czasie? Na pewno odwagi, pragmatyzmu, sprawnego, skutecznego działania, którego przykładem i wzorem może być postawa życiowa bohatera dzisiejszej uroczystości. Tu kłaniam się nisko Panu Konsulowi. Pięknego świadectwa dostarcza nam bowiem działalność Pana doktora Edwarda Wąsiewicza.

Działanie Pana Konsula pokazuje znaczenie wiedzy i doświadczenia, ale i determinacji w dążeniu do celu, racjonalizmu, cech bezwzględnie ważnych, zwłaszcza wtedy, gdy nasze życie traktujemy jako służbę dla innych. Równocześnie z działaniem potrzeba nam też głębokiego namysłu nad otaczającym światem, prowadzącego do rozwiązywania problemów, informowania o tych rozwiązaniach społeczeństwa i dostarczania mu wzorców właściwych postaw.

Chcąc syntetycznie oddać rozległość i naturę zainteresowań wraz ze skalą dorobku pana doktora Edwarda Wąsiewicza, pozwólcie Państwo, że posłużę się tą wymowną metaforą, stwierdzając, że w naszej wspólnej ocenie członków Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola Edward Wąsiewicz to człowiek, o którym można powiedzieć, że jest człowiekiem renesansu. Jako dyplomata od 2015 roku pełni we Wrocławiu funkcję Konsula Honorowego Republiki Austrii. Jest też jak wiemy menadżerem, był przedsiębiorcą kierującym w przeszłości dużymi organizacjami, przedsiębiorstwami, jest nauczycielem akademickim, ekspertem wielu gremiów polskich, europejskich, jest mediatorem, mecenasem, miłośnikiem sztuki, ale gdy sam o sobie mówi podkreśla, że jest szczęśliwym ojcem dwójki dzieci.

Zachęcamy czytelników gazety PJC do zapoznania się ze szczegółowymi aktywnościami i dokonaniami wyróżnionego Nagrodą dr Edwarda Wąsiewicza, my natomiast przysłuchajmy się co ważnego do powiedzenia miał w trakcie uroczystości sam laureat Nagrody KRUWiO. Pozwoliliśmy sobie skrócić nieco jego wyjątkowe wystąpienie.

Rozpocząć chciałbym od cytatu, który właściwie jednozdaniowo opisuje całe mojej życie, choć uświadomiłem sobie to przed niespełna kilkoma laty, przy okazji niezwykle ważnych dla mnie wydarzeń. Jest to fraza z pieśni niezwykłego Wrocławianina, pozwolę sobie (w analogii do powszechnego sformułowania) nazwać go młodszym bratem w wierze – luteranina – Dietricha Bonhoeffera: „Przez dobrą moc Twą, Panie, otoczony”.

Kiedy pan Profesor Krystian Kiełb, rektor Akademii Muzycznej, przewodniczący Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola, poinformował mnie o werdykcie ich magnificencji, po raz kolejny w życiu poczułem tę właśnie opiekę z przywołanego cytatu. Bardzo dziękuję. Państwa decyzja sprawiła mi wyjątkową radość i umocniła w – czasami słabnącym – przekonaniu, że drobne, ale wytrwałe działania organicznikowskie, motywowane romantyczną postawą i tym samym czystością intencji, są przez osoby życzliwe zauważane, a nawet doceniane.

Zaszczytem jest dołączenie do grona szacownych laureatów Nagrody Rektorów, wśród których są osoby, z którymi mam zaszczyt być zaprzyjaźniony. To, że jest to nagroda im. prof. Józefa Dudka, twórcy słynnego Salonu, osoby nadzwyczaj skromnej, a przecież człowieka–instytucji, ma wymiar dla mnie wyjątkowy. Wielokrotnie miałem zaszczyt uczestniczenia w spotkaniach Salonu, a dwukrotnie sam byłem jego gościem z racji sprawowanych wówczas funkcji. Również dwukrotnie prowadziłem spotkania ze znamienitymi gośćmi.

Pan Rektor był łaskaw powiedzieć o mnie tyle ciepłych słów, o których skądinąd wiem, że zostały powiedziane szczerze. Przyznam, że musiałem przed chwilą włożyć dużo wysiłku, aby nie poddać się wzruszeniu. Panie Rektorze, drogi Krystianie – dziękuję. Dziękuję wszystkim Państwu za udział w dzisiejszym wydarzeniu, wszystkim będącym dzisiaj ze mną, a szczególnie moim przyjaciołom i rodzinie, o których wiem, że niejednokrotnie przyjazd dzisiaj do Wrocławia nie był prostą operacją.

Zgodnie z tradycją tej uroczystości zaproponowano mi wygłoszenie wykładu/kilku refleksji. Zastanawiałem się nad tytułem mojego wystąpienia. W rankingu wewnętrznym konkurowały: „kondycja konserwatysty w rzeczywistości niekonserwatywnej”, „serendipity, czyli rola swego rodzaju przypadku, w kontekście niespełniających się planów”, „redefinicja pojęć oswojonych i dopuszczalne granice falsyfikowalności” i wiele podobnych. Nieśmiałe próby racjonalizacji, że wykłady i przemówienia, często spontaniczne, są moim udziałem przez już ponad połowę mojego życia, że mówiłem do prezydentów państw, a nawet zdarzało mi się mówić w ich imieniu – nie upraszczały podjęcia decyzji. W końcu uznałem, że „redefiniowalność” i „falsyfikowalność” to w kontekście czasów, w których przyszło nam żyć, pojęcia najciekawsze i chyba najważniejsze. Moja wrocławska Alma Mater – Politechnika Wrocławska, nie wybaczyłaby mi, gdybym nie pozostał wierny podstawowym zasadom prowadzenia dyskursu naukowego właściwemu science.

W mieście świętej Teresy Benedykty od Krzyża – Edyty Stein, na uniwersytecie, na którym studiowało 6 badaczy, wielkich uczonych noblistów, a dwóch austriackich noblistów prowadziło wykłady, nie sposób nie odnieść się do rozważań nad kondycją prawdy.

Dość wczesne zrozumienie wspólnoty bądź zbieżności większości kodów kulturowych polskich i niemieckich, a i pewnie rodzaj pamięci genetycznej spowodowały, że wciąż intensywniej stawałem się uczestnikiem i obserwatorem stanu polsko-germańskich relacji. Obserwatorem stanu, a nie rozwoju.

Obserwacja numer 1: Obie strony relacji lekceważą wzajemnie wszelkie wrażliwości i konteksty drugiej strony relacji.

Obserwacja numer 2: Obie strony wykorzystują ogólnie dostępne, ale mało wiarygodne i trudno sprawdzalne źródła informacji, ograniczając się do źródeł najczęściej wtórnych, najczęściej tylko własnych krajowych.

Obserwacja numer 3: Informacje podawane są w formie (pozwolę sobie to nazwać) „przeżutej” – nie mają zachęcać do refleksji, a mają uprościć „łyknięcie”.

Obserwacja numer 4: Tematyka relacji polsko-niemieckich przywoływana jest niejako na zamówienie partyjno-polityczne i albo uwypukla zadaną tezę, albo stara się ukryć faktyczny powód swego powstania.

W efekcie dwóch „pandemii”, prawdziwych pandemii, jakie dotknęły świat i niestety do dzisiaj w zmienionych, nowoczesnych formach wciąż trwają – mianowicie pandemii socjalizmu w odmianie narodowej w realizacji Niemiec Hitlera i odmianie bolszewickiej w realizacji Rosji – w czasach przed ’89 rokiem utrzymywano oba żywioły: polski i germański we wzajemnej niechęci. Ułatwiało to sowieckim, polskojęzycznym namiestnikom PRL sterowanie poprzez prostą definicję wroga – tego, który czyha na odebranie nam Wrocławia, Zielonej Góry, Szczecina, a może i Gdańska. Odmawiano prawa do zachowania ciągłości tradycji tych ziem i uznania ich wyjątkowości historycznej. Z drugiej strony zarówno NRD jak i RFN w realiach przed-zjednoczeniowych, szczególnie w okresie zniszczeń bezpośrednio powojennych, nie potrafiło prawidłowo zintegrować swoich wysiedlonych obywateli. Przyjmowani byli przez nowe środowiska, nazywając zjawisko eufemistycznie, z dużą rezerwą i dla doraźnych celów partyjno-politycznych karmieni wizją odzyskania ziem utraconych.

I myślę, że do tego momentu interpretacja moich czterech obserwacji jest zbędna: trudno zastanawiać się nad wrażliwością wroga, trudno uzyskać dostęp do innych źródeł niż rodzime, trudno wyrabiać sobie własne zdanie w oparciu o dane wysoce niekompletne (socjalizm o nas zadbał i nie zmuszał do myślenia), jasne jest, że należało umacniać fałszywie rozumianego „ducha narodu”.

Ale nawet tutaj są „drobne zaburzenia”. Rok 1953 w Niemczech, 17 czerwca Rosjanie wyprowadzają czołgi na ulice i mordują niewinnych obywateli NRD, którzy po prostu protestują przeciw drożyźnie, ale też jak w Görlitz (gdzie w owym czasie ponad 50% mieszkańców to wypędzeni) jest postulat rewizji granic. Rok 1956, 1970, 1976 w Polsce, czy próbowano zobiektywizować podłoże tych wydarzeń? O ile w NRD starali się, przyczynkowo bardziej, ale jednak robić to rodzimi dysydenci, to w RFN na fali sukcesów gospodarczych okazywano co najwyżej daleko idące niezrozumienie i zdumienie. A list biskupów najpierw niemieckich, a później słynny polskich, którego głównym architektem był arcybiskup Wrocławia, późniejszy kardynał Bolesław Kominek? Jeśli prześledzicie Państwo publikatory po obu stronach, to niestety moje 4 obserwacje nie dadzą się sfalsyfikować.

I dochodzi do zbrodni stanu wojennego. Teoria odwiecznego wroga zaczęła się chwiać. Strona PRL nie dokonała redefinicji relacji polsko-germańskich, ale dokonało jej społeczeństwo – aspekt ludzkiego odruchu solidarnościowego staje się wiodący. Ale rozczarowałby się ktoś, kto oczekiwałby, że w informacjach na temat sytuacji w Polsce znaleźć można coś więcej niż emocjonalne wezwania i wzruszające opisy nieszczęść i absurdów stanu wojennego.

Nawet teraz, kiedy dostępność informacji stała się tak łatwa, a każdą z nich można, przy mniejszym lub większym, wysiłku zweryfikować, brakuje po obu stronach wiedzy. Przykładem mocno eksploatowanym może być brak świadomości historii lat 30. i 40. wśród młodych Niemców, a z kolei po polskiej stronie nie jest znane bestialstwo Rosjan (którzy osiągnęli swoiste apogeum, trudne nawet do wyobrażenia nam, Polakom, którzy „dobrodziejstw” ich sąsiedztwa doświadczamy od wieków) i czysto zwierzęca zemsta, której ofiarą stały się głównie kobiety niemieckie. Pewne objawy syndromu sztokholmskiego daje się zauważać szczególnie w ostatnich latach.

Wreszcie rok 1989. W PRL najpierw „okrągły stół”, a później wybory kontraktowe 4 czerwca. W Niemczech 9 listopada, około 21.00, Berlin, upadł – czy lepiej byłoby powiedzieć – sforsowany został Mur Berliński (po ponad 28 latach od 12 sierpnia 1961). Trzy dni później 12 listopada słynna Msza Pojednania. I znowu bądź łzawe, bądź antypatyczne komentarze, brak rzetelnych, tłumaczących i osadzających w kontekście informacji. I choć dla mojego pokolenia ten przełom roku 1989 „oswoił” nam Wrocław, o którym nie baliśmy się od tego momentu myśleć i mówić w kategoriach historycznych, kiedy poczuliśmy jak istotna jest kontynuacja tradycji poparta racjonalnym dyskursem, szczególnie wtedy, gdy nie do końca była to tylko nasza tradycja, to państwa, o których myśleliśmy, że są nowe, ponownie nie potrafiły, bądź nie chciały stanąć na wysokości zadania.

A dalej było już tylko gorzej. Wprawdzie w różnych miejscach w Polsce i w Niemczech odbywało się wiele programów polsko-niemieckich, ale wsparcie państwa polskiego i niemieckiego nie rosło, a koszty administracyjne agend będących dysponentami środków publicznych na wsparcie wymiany młodzieżowej, przekraczały czasem 30%. Wyniki ewaluacji, nie jednostkowej – bo taka zwykle jest przeprowadzana, ale uogólniającej efekty chociażby w funkcji czasu albo nie istnieją albo są uważane za zbędne. Współpraca w obszarach gospodarczych pogłębia i poszerza się będąc konsekwencją globalizacji i bliskości rynków wewnątrz-europejskich, a nie efektem uświadomionej konieczności. Współpraca naukowa i kulturalna jest realizowana dzięki uporowi badaczy i artystów wykorzystujących głównie swoje własne kontakty, a świadomość polityczna w horyzoncie przekraczającym najbliższe wybory nie jest zauważalna.

Unia Europejska stojąc wobec ewidentnych zagrożeń migracją, wobec zagrożeń energetycznych traktowanych raczej ideologicznie niż naukowo, rezygnując z demokracji, która w latach 60. i 70. była jej wyznacznikiem i czynnikiem warunkującym rozwój, alergicznie odrzucająca potrzebę i konieczność współpracy oraz wspólnotę dziedzictwa i celów z USA przestaje być jakąkolwiek atrakcją dla konsekwentnie rozwijających się obszarów naszego globu. Wreszcie Europa nieświadoma konsekwencji więcej niż w postępie geometrycznym galopującego rozwoju AI jest zagrożeniem jak ostatnie lata uczą sama dla siebie.

Wspominając wspaniały zeszłoroczny wykład inauguracyjny profesora Josefa Weilera, który w tej auli nagrodziliśmy owacjami na stojąco, próbujemy sobie uświadomić, że tamta Europa, Europa lat 60. i 70. – jeszcze wówczas ojców założycieli A. de Gasperiego i R. Schumanna, jest dzisiaj zupełnie innym podmiotem. Podmiotem zbiurokratyzowanym, odartym z mitu założycielskiego, a-solidarnym z najsłabszymi – dowody na to narzucają się same. Czy warto było za cenę bieżącej polityki partyjnej zniszczyć przez te 3-4 dziesięciolecia patriotyzm europejski?

Dlaczego kiedy w 2015 roku ówczesny minister spraw zagranicznych Austrii, późniejszy kanclerz, Sebastian Kurz proponuje możliwe wtedy do zrealizowania antidotum na kryzys migracyjny, temat ten jest pominięty milczeniem? Gdzie to wsłuchiwanie się naszej wymarzonej Europy w głos tych mniejszych? Dlaczego, kiedy przed kilkoma laty w Auschwitz, 27 stycznia, w dzień symboliki oczywistej dla wszystkich, Prezydent Austrii pan profesor Alexander van der Bellen mówi o tym jak w socjalistyczno-narodowej rzeczywistości III Rzeszy zło było powoli oswajane, gdzie małe kroki kroczącego zła niepostrzeżenie (za przeproszeniem: jak w znanym z biologii doświadczeniu szkolnym z powolnie gotowaną żabą) stały się normą powszechnie obowiązującą, nie zaczynamy działać? Dlaczego systematycznie wyłączamy myślenie i pozwalamy decydować za nas?

Powolna redefiniowalność pojęć podstawowych: równanie Europa = demokracja + poszanowanie głosu mniejszości, zamieniane na Europa = demokracja, aż dojdziemy do demokracji socjalistycznej, jak w dowcipie, który co starsi z nas pamiętają. Nie ma rzeczy oswojonych raz na zawsze, może warto byłoby zamiast ufać tylko emocjom i samozwańczym autorytetom, włączyć zdrowy rozsądek, postawić odpowiednio wcześnie każdą nową tezę w stan sprawdzenia jej odporności na falsyfikowalność?

Europa ma wciąż wiele do zaoferowania, upraszczając: greckie, antyczne ideały piękna i harmonii, prawo rzymskie nowożytnie skodyfikowane przez cesarza Napoleona i wreszcie najważniejsze – uistotowienie człowieka dzięki chrześcijaństwu. Jakkolwiek by 11 przykazań nie nazwać, czy prawami naturalnymi czy właśnie przykazaniami, to porządkują one rzeczywistość bez względu na wyznawaną bądź nie wyznawana konfesję.

Analizujmy każdą sytuację osadzając ją w kontekście, nie pozwólmy podawać sobie gotowych recept i algorytmów postępowania, oceniajmy zagrożenia właściwie. Może to pozwoli moje cztery obserwacje wreszcie sfalsyfikować, a obserwować będziemy nie stan, a rozwój. Nie ma tematów, o których nie wolno rozmawiać, bo rzekomo zostały zamknięte. Skoro wracają, to należy je podjąć. Nie ze strachu, ze wskazań litery prawa, a tak zwyczajnie, po ludzku, bo każdemu człowiekowi, również temu wątpiącemu, a może jemu przede wszystkim, należy się nasza życzliwa uwaga.

Przedstawione przeze mnie rozważania w najmniejszym nawet stopniu nie pretendują do bycia syntezą czegokolwiek. Moim zamiarem było wywołać choć niewielki ferment myślowy w obszarach, które wydają mi się niezwykle ważne, a jednocześnie w niezrozumiały dla mnie sposób zaniedbane. A jednak wciąż mam nadzieję, że w każdych czasach, nawet tych, które nadchodzą jestem, jesteśmy – „Przez dobrą moc Twą, Panie, otoczeni”.

Zdjęcia Agnieszki Kardas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *