Z okazji ważnego święta, Dnia Dziękczynienia, prezydent Joe Biden wzywał i prosił Amerykanów o wspólny wysiłek na rzecz rozwiązania problemów, przed którymi stoi kraj.Te górnolotne, ale pozbawione treści, apele mają się nijak do nastrojów społecznych, coraz gorszych dla rządu federalnego. Okazuje się bowiem, że pełne „progresywizmu” i LGBT-owskiej propagandy deklaracje nie wytrzymują konfrontacji z sytuacją gospodarczą, przede wszystkim wysokimi cenami i brakiem perspektyw na ich zmniejszenie.
„W Święto Dziękczynienia musimy się zjednoczyć – powiedział prezydent. – Możemy mieć różne poglądy polityczne, ale mamy wspólny pogląd. Wspólnym poglądem jest to, że jesteśmy najlepszym, najwspanialszym narodem na świecie. Powinniśmy się na tym skupić. Powinniśmy skupić się na radzeniu sobie z naszymi problemami i byciu razem oraz położyć kres urazom. Musimy zjednoczyć naród i traktować siebie nawzajem z odrobiną przyzwoitości, a myślę, że taka właśnie jest zdecydowana większość Amerykanów”.
Urodziny prezydenta
Kilka dni wcześniej Biden obchodził 81. urodziny. Gdyby wygrał jakimś cudem reelekcję, odchodziłby z urzędu mając 86 lat. Pamiętajmy jednak, że kolejny po nim prezydent objąłby stanowisko dopiero w styczniu 2029 r. Czyli aż do tego czasu największym mocarstwem świata z bronią nuklearną – jako zwierzchnik najsilniejszej armii świata – kierowałby człowiek, który często ma kłopoty ze skleceniem poprawnego zdania, przewraca się na schodach do samolotu i wykazuje – jak wielu twierdzi – oznaki demencji.
Obecny prezydent w rzeczywistości nie ma powodów do optymizmu. Przegrywa w sondażach z Donaldem Trumpem, przegrywa przede wszystkim w stanach wahających się, czyli tam gdzie rozstrzygną się wybory. Pojawiły się nawet takie sondaże, w których wygrywa z nim Nikki Haley, była gubernator Karoliny Południowej i ambasador USA przy ONZ, ubiegająca się – raczej bezowocnie – o nominację Partii Republikańskiej. Nie tylko sondaże wyborcze są złe dla Bidena. Badanie Pew Research pokazuje niską ocenę instytucji rządowych i politycznych. Aż 65 proc. Amerykanów twierdzi, że poprzez politykę czują się „wyczerpani”, podczas gdy 55 proc. mówi, że polityka wywołuje u nich „złość”. Z sondażu CBNC/Survey Monkey wynika natomiast, że zapewnienia prezydenta Bidena na temat dobrej sytuacji ekonomicznej nie trafiają do właścicieli małych firm. Spośród ankietowanych w sumie 68 proc. nie aprobuje działań rządu, z czego aż 56 proc. wyraziło zdecydowanie dezaprobatę.
Trump z optymizmem
Z kolei w przesłaniu na Święto Dziękczynienia Donald Trump obiecywał Amerykanom nadejście lepszych dni. „Chcę życzyć wszystkim szczęśliwego Święta Dziękczynienia. Dziś, gdy gromadzimy się z naszymi bliskimi, dziękujemy Wszechmogącemu Bogu za Jego liczne błogosławieństwa, w tym dla naszych rodzin, naszych przyjaciół, naszych sąsiadów i tego niezwykłego kraju, który wszyscy nazywamy domem” – powiedział Trump. I wyraził wdzięczność żołnierzom, organom ścigania i straży granicznej. 45. prezydent obiecał następnie, że Święto Dziękczynienia w 2024 roku, które nadejdzie po wyborach prezydenckich będzie radośniejsze. „To trudny czas dla naszego kraju – powiedział – ale nie traćcie ducha ani nadziei, ponieważ gdy będziemy obchodzić kolejne Święto Dziękczynienia nasz naród będzie na dobrej drodze do bycia silniejszym, bezpieczniejszym, zamożniejszym i większym niż kiedykolwiek wcześniej.”
Już znamy prezydenta?
Po wycofaniu się z wyścigu byłego wiceprezydenta Mike’a Pence’a i wstrzymaniu kampanii przez senatora z Karoliny Południowej Tima Scotta, w republikańskich prawyborach pozostała czwórka poważnych kandydatów, z jednym wyraźnym liderem, Donaldem Trumpem. Kiedy spojrzy się na jego kalendarz spraw sądowych łatwo dojść do wniosku, że chyba więcej czasu poświęci na wizyty właśnie w sądach i spotkaniach z prawnikami, niż na rzeczywistej kampanii wyborczej. Ale to mu, zdaje się, nie przeszkadza, bo słupki sondażowe ma znakomite i już w styczniu, może w lutym, po pierwszych prawyborach i konwentyklach powinno być wiadomo, że nominację Partii Republikańskiej otrzyma.
Trump zyskuje niewielką, ale już stałą przewagę sondażową także nad Bidenem i na nic zdają się krzyki rozpaczy jego przeciwników. Piosenkarka i aktorka Cher oświadczyła, że jeśli „orange man” wygra, ona wyjeżdża z Ameryki. Znana z lewicowych poglądów również piosenkarka i aktorka Barbra Streisand powróciła do swojej wieloletniej obsesji na punkcie politycznych losów byłego prezydenta, deklarując, że „jeśli zostanie ponownie wybrany, zniszczy naszą demokrację”. Aktor i reżyser Rob Reiner powiedział z kolei, że głosowanie na byłego prezydenta spowoduje, że Stany Zjednoczone „popadną w faszyzm”. W tyle nie pozostała była pierwsze dama i sekretarz stanu Hillary Clinton, która poszła na całość i wprost porównała Trumpa do Hitlera. A zaczadzony marksizmem dziennikarz NBC Joe Scarborough (jego trzecią żoną jest Mika Brzezinski) wali na oślep, zapewniając świat i ludzi, że w przypadku ponownego wyboru Trump „wykona egzekucje” na ludziach, swoich przeciwnikach – czyli każe ich… zamordować. Skutek jest odwrotny. Na rok przed wyborami można coraz śmielej wyrokować, że Amerykanie będą mieli nowego-starego lokatora w Białym Domu, biznesmena, inwestora i filantropa rodem z nowojorskiego Queensu.