Z Andrzejem Bafalukoszem rozmawia Stanisław Srokowski
Panie Andrzeju, przyjaciele z podziemia, z Solidarności Walczącej, nazywają Pana „nasz Grek”. Wie Pan co to znaczy?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, pozwolę sobie przytoczyć pewne pozornie niezwiązane z pytaniem mało znane w Polsce wydarzenie, jakie miało miejsce w Grecji w 2015 roku. Jeden z ważniejszych ministrów w lewicowym rządzie Syrizy podczas wywiadu radiowego powiedział, iż w czasie II wojny światowej z Niemcami faszystowskimi oprócz Austriaków współpracowali również Polacy. Wzburzona polska diaspora ostro na to zareagowała. Do protestu przyłączyło się wielu Greków, w większości potomków greckich emigrantów, którzy po tragicznej wojnie domowej znaleźli się na przełomie lat 40. i 50. w Polsce. Ten protest przyniósł taki efekt, że ów minister A. Flamburari przeprosił publicznie Polaków. „Nasi Grecy” stanęli więc w obronie dobrego imienia Polski, potwierdzając w ten sposób swoją wdzięczność za gościnę, jaką przed laty ofiarowali im Polacy.
Dla mnie określenie „nasz Grek” ma szczególny wymiar. Jest potwierdzeniem zaufania, jakim mnie obdarzyli ludzie, dla których zaufanie było fundamentem działalności i bezpieczeństwa. Byłem dla nich „ich Grekiem”, gdyż uwierzyli w moje szczere zaangażowanie, dyskrecję, organizacyjną sprawność, a w razie potrzeby poświęcenie. To oczywiście zobowiązywało do intensywniejszej działalności. Chyba ukoronowaniem tego kredytu zaufania było złożenie w 1985 roku w podziemiu przysięgi Solidarności Walczącej osobiście przed ukrywającym się Kornelem Morawieckim.
Jak się Pan znalazł w Solidarności Walczącej? W jakich okolicznościach? Kiedy?
Gdybym był radykalnym deterministą, powiedziałbym, iż Solidarność Walcząca była moim przeznaczeniem. 13 grudnia 1981 był dla mnie wstrząsem, nie tyle z powodu wprowadzenia stanu wojennego, ile z faktu, iż zrobiono to polskimi rękami. Poczułem wtedy, że muszę się włączyć w jakąś działalność, kontestując stan wojenny.
Czym się Pan wtedy zajmował i gdzie?
Pracowałem wtedy we Wrocławiu w PKO przy ul. Wita Stwosza. Próbowałem wraz z kilkoma kolegami kolportować ulotki i gazetę „Z dnia na dzień”. Organizowaliśmy przy grupie Frasyniuka różne akcje protestacyjne, raczej z mizernym skutkiem. Zmieniło się to dopiero wtedy, kiedy wiosną 1982 roku mój serdeczny kolega z dzieciństwa i z parafii poznał mnie z Jadzią Tokarską, która pracowała w gmachu głównym Uniwersytetu Wrocławskiego. I to ona właśnie zaczęła dostarczać mi regularnie większe ilości „bibuły”. I to jakiej?! Docierała do mnie „Solidarność Walcząca”, „Biuletyn Dolnośląski” i inne podziemne gazetki. Jednak sam kolportaż i udział w demonstracjach mi już nie wystarczał. Chciałem czegoś mocniejszego. Jesienią Jadzia zaproponowała mi zanurzenie się głębiej w strukturach konspiracyjnych. Pewnego październikowego popołudnia zaprowadziła mnie na ul. Kruszwicką i tam poznałem Barbarę Sarapuk. Już pierwszego dnia zacząłem poznawać tajniki drukowania, wtedy jeszcze bardzo prymitywne. Sito przyszło kilka miesięcy później.
Niestety w grudniu nastąpiła wpadka. Baśkę oraz dwóch innych kierujących grupą aresztowano. Reszta wraz ze mną odpowiadała z „wolnej stopy”. Proces „Wiadomości Bieżących” odbył się na wiosnę 1983 r. Oprócz uniewinnionej wtedy Hani Łukowskiej-Karniej, którą wówczas poznałem, wszyscy zostaliśmy skazani na wyroki w zawieszeniu. Po procesie cała niemal grupa „WB” przeszła już formalnie do SW. Na przekór zagrożeniom, bogatsi o doświadczenia z pierwszego okresu konfrontacji z władzą, nasze działania nabierały rozmachu i przynosiły efekty.
I znów 30 sierpnia 1983 r. trochę przypadkowo podczas rozrzucania ulotek SW nawołujących do manifestacji, wraz z kolegą zostaliśmy zatrzymani na Rynku przez patrolujących ten rejon esbeków. Tym razem zostałem skazany na bezwarunkowe osadzenie w Zakładzie Karnym m.in. w Strzelinie. Po wyjściu w 1984 z więzienia wiosną tego roku znowu rzuciłem się w wir pracy konspiracyjnej jako drukarz i kolporter.
Czy zetknął się Pan bezpośrednio z Kornelem Morawieckim?
W maju 1985 r. złożyliśmy wraz z moim bratem Janem przysięgę w obecności przywódcy SW Kornela Morawieckiego. To było nasze pierwsze spotkanie z Kornelem, dla mnie bardzo emocjonujące. Nagle zobaczyłem ikonę niepodległościowego podziemia, zaciekle poszukiwanego przez wszystkie tajne służby PRL. Wywarł na mnie ogromne wrażenie swoją bezpośredniością, optymizmem i swobodą w zachowaniu. Nie licząc doniosłej chwili składania przysięgi, atmosfera przypominała przyjacielską „herbatkę”. Ponownie spotkałem Kornela dopiero po 30 latach we wrocławskiej siedzibie Stowarzyszenia SW przy ul. Barlickiego oraz kilka razy przy innych różnych okazjach, kiedy przyjeżdżałem z Grecji do Wrocławia. To były krótkie rozmowy. Kornel ciągle nalegał, bym pisał od czasu do czasu o sytuacji w Grecji do redagowanej przez niego „Gazety Obywatelskiej”, której zastępcą redaktora naczelnego był znany mi od 1982 r. mój przyjaciel, Albert Łyjak. O Kornelu przed rokiem, w trzecią rocznicę Jego śmierci, napisałem krótki artykuł, w którym starałem się przedstawić jego przywódcze zalety i polityczną wizję. Kornel jawił mi się przede wszystkim jako dobry człowiek. A jak pisał chyba największy filozof wszechczasów Platon: „Człowiek dobry nie ma żadnego powodu, by były w nim zawiść, strach, gniew i nienawiść”.
Mieszka Pan obecnie w Grecji, w Pireusie, koło Aten. Tęskni Pan za Polską? Wspomina Pan dawne czasy?
Przyjechałem do Grecji w 1989 po tzw. wolnych wyborach, uznając, iż moja rola, jako konspiratora skończyła się, a ambicji włączenia się do polityki nie odczuwałem. Chciałem poza tym poznać moją grecką rodzinę i ojczyznę mojego śp. ojca. Dość szybko uzyskałem obywatelstwo greckie i zatrudniłem się na greckich promach pasażerskich, na których pracowałem ponad 20 lat.
Ogólnie mówiąc, adaptacja moja, mojej żony Wiesi i syna do warunków greckich przebiegła dość szybko, choć nie bez problemów. Ale chcę być szczery, tęsknota za Polską mnie nie opuszcza. Moja dusza na trwałe związała się z nadodrzańską ziemią i przyjaciółmi lat młodości. A zwłaszcza z tym niesamowitym okresem buntu lat osiemdziesiątych, który odcisnął piętno na moim dalszym życiu. Egzystencjalnie, praktycznie i rodzinnie jestem wrośnięty w helleńskie realia, ale w sensie metafizycznym, kulturowym wciąż zakorzeniony jestem w lechickiej ziemi, z jej nieprawdopodobną historią, karkołomną teraźniejszością i mam nadzieję świetlaną przyszłością.
Co dała Panu Solidarność Walcząca?
Solidarność Walcząca z jednej strony prezentowała radykalną, nieugiętą postawę wobec komunistycznego dyktatu, z prostym przesłaniem pokonania sowieckiego systemu, a z drugiej miała ten nieuchwytny urok idealnej, ale nie utopijnej wizji świata lepszego – międzyludzkiej solidarności, gdzie odwaga mówienia prawdy nawet kosztem realnej polityki jest najważniejsza. Przede wszystkim SW nauczyła mnie konsekwencji w działaniu, pokonywania bariery strachu i wrodzonej nieśmiałości, ale też wyrozumiałości dla ludzkiej słabości, co zresztą przydało mi się również na obczyźnie. Jednak najważniejsi w tej organizacji byli ludzie, z którymi zetknąłem się, na czele z Kornelem Morawieckim. Dzięki SW pojąłem, że afirmacja świata wymaga ciągłej walki, nieustannego dążenia do celu, choćby wydawałby się on nieosiągalny. Życie należy przeżyć godnie. A SW walczyła przede wszystkim o godność poszczególnego człowieka i całego narodu.
Jak Pan widzi obecną Polskę z greckiej perspektywy?
Mieszkam już w Grecji ponad 30 lat. Ale wciąż śledzę, co się w Polsce dzieje. Ostatnie 8 lat, kiedy rządziła Zjednoczona Prawica, przy wszystkich jej niedociągnięciach i błędach, były – moim zdaniem – dla Polski najlepsze. Obecnie mam ogromne obawy dotyczące utraty częściowej, a być może całkowitej suwerenności państw narodowych na rzecz europejskiego molocha, który jak wszystko wskazuje, będzie przypominał Związek Sowiecki. Dlatego też podpisałem Apel członków SW przeciwko budowaniu eurokołchozu. Sami Grecy w większości niestety zapatrzeni w swoje wewnętrzne swary, pielęgnując w sobie kompleks „pępka świata”, zdają się nie rozumieć, jakie niebezpieczeństwa nam zagrażają.
Polacy i Polska są w Grecji odbierani pozytywnie. Niektórzy z polityków konserwatywnych przyznają, iż Polska ma świetne wyniki gospodarcze i mam wrażenie, że próbują naśladować w niektórych punktach politykę PiS. Osobiście w tych kryzysowych chwilach odczuwam, tak samo jak mityczny Syzyf, że musimy wrócić do wytoczenia pojęcia prawdy na szczyt, by nie dać się manipulacji i wszelkim oszustwom. Z perspektywy Grecji, kraju gdzie w starożytności narodziło się pojęcie prawdy, obrona tej wartości dla kolejnych pokoleń staje się najważniejsza. A trzeba zacząć od prawdy historycznej, a nie od rugowania historii ze szkół, czy likwidowania IPN. Czy to będzie prawda o ludobójstwie Ormian i Greków Pontyjskich, czy o zbrodni katyńskiej lub też o zbrodni wołyńskiej, to w każdym przypadku prawda ta musi być ujawniana i rozpowszechniana. O prawdę walczyła Solidarność Walcząca podczas stanu wojennego, przed i po „okrągłym stole”. Prawda jest więc i ciekawa i niezbędna.