Panta Rhei cz. 3

Jesteśmy żadnym społeczeństwem.
Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym!”
Cyprian Norwid

Powołując się w dwóch poprzednich numerach „Prawda jest Ciekawa” na znakomitą myśl wyrażoną już u progu naszej cywilizacji przez Heraklita z Efezu – „panta rhei” czyli, że wszystko płynie, wszystko się zmienia, „nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki” – przeprowadziłem krótką analizę, jak niedocenienie mądrości tego filozofa spowodowało porażkę wyborczą obozu prawicowego i – jeżeli to się nie zmieni – to może jeszcze parę nieszczęść przynieść. Kto nie czytał, proszę zajrzeć na strony tego czasopisma (nr 21 i 22).

Przypominając o narastających w świecie zewnętrznym rozmaitych zagrożeniach, z których najpoważniejsze jak zwykle pochodzą od naszych nawykłych do budowania imperiów sąsiadów, zaproponowałem, żeby tym razem nie lekceważyć już mądrości Heraklita. Wszystko się zmienia, więc my na zmiany musimy być przygotowani. Inaczej nie damy im rady.
Żebyśmy byli bezpieczni oczywiście czołgi i samoloty są potrzebne. Ale najważniejsze są zmiany kulturowe, a to dużo trudniejsze niż stworzenie dużej i uzbrojonej armii. Zapytajcie Rosjan.
Wszystko się zmienia. Zmieniają się także czasy bardziej, lub mniej dla zmiany dogodne. Najlepsze, jak uczy doświadczenie wieków, są te, kiedy wychodzimy z różnorakich kryzysów. Wtedy bowiem ludzie nie tylko oczekują zmiany, ale gotowi są w przeprowadzenie owej zmiany się zaangażować. W czasach spokojnych często wszyscy wiedzą, że coś źle działa, ale przez lata nikt tego nie zmienia. Brak motywacji, zaangażowania, lęk przez wysiłkiem i ryzykiem. Często również okopane wokół tego (złego) sposobu działania czyjeś wpływowe interesy. A przede wszystkim destrukcyjne nawyki, że nic się nie da zrobić, zmienić. Wtedy właśnie słyszymy: „teoretycznie, to słuszne i ciekawe, ale u nas zupełnie niemożliwe”.
Kiedy jednak przychodzi ten czas pokryzysowy, zwany przez uczonych za Makiawelem, „momentem konstytucyjnym”, słowo „niemożliwe” staje się źle widziane. Być może dlatego chińskie pojęcie oznaczające „kryzys”, składa się u nich z dwóch słów. Pierwsze oznacza „zagrożenie”, drugie „szansa”. To stara kultura, niejedno już widzieli.
Trzeba więc skutecznie wykorzystać tę szansę, którą przyniosły nam rozmaite „zagrożenia”. Wraz z tym ostatnim, bardzo poważnym, wyrażonym oksymoronem „centralistyczna federacja”. I zwycięstwem wyborczym porozumienia formacji, które zdają się tego zagrożenia nie doceniać. Taka okazja do koniecznych, niezbędnych zmian, może się nieprędko powtórzyć.
Musimy zrobić wszystko, żeby, mimo niesprzyjającej nowej większości parlamentarnej, zbudować społeczeństwo dynamiczne i kreatywne, świadome własnych celów i potrafiące je realizować. Powinno to być społeczeństwo partnerskie, tworzące instytucje włączające, zarządzane partycypacyjnie, posługujące się dialogiem i budujące dobre relacje. Rozumne i adaptacyjne; potrafiące się uczyć, a przez to pojmować istotę zachodzących zmian; mające śmiałość podejmowania decyzji i nie wierzące, że „u nas to niemożliwe”; potrafiące odróżniać to co z natury zmienne i potrzebuje nowego ujęcia, od tego co ponadczasowe i w nowych sytuacjach musi zostać odczytane na nowo, a nie zmieniane lub wyrzucane bez sensu, tylko dla zrobienia miejsca rzekomemu postępowi. Społeczeństwo stanowiące autentyczną wspólnotę, której członkowie dostrzegają dobro wspólne nie tylko wtedy, kiedy zobaczą agresję obcych, a więc potrafiące współpracować, wspierać się mimo różnic; nie tracące rozumienia i przywiązania do własnej tożsamości i tradycji kulturowej – bez których łatwo może stać się łupem cudzych interesów i manipulacji, jak każdy, kto nie potrafi tworzyć własnej, wewnątrz-sterowalnej wspólnoty.
Ekonomiści dziś już nie mają wątpliwości, że oparty na zaufaniu kapitał społeczny, stanowi jedną z głównych gwarancji rozwoju gospodarczego. Bez niego wolny rynek i demokracja mogą łatwo przemienić się w instytucje fasadowe.
Teraz – po przedstawieniu ogólnych założeń – trzeba zapytać o metodę, czyli:

Plan działań

Tak się złożyło, że przed laty uczestniczyłem w działaniach na rzecz przygotowania projektu Konstytucji „Solidarności”, a potem też projektu Paktu Społecznego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pierwszemu zespołowi udało się stworzyć bardzo ciekawy i ważny dokument, którego istnienie wpłynęło na zapisy obowiązującej Konstytucji, podnosząc jej jakość. Druga ekipa zebrała wyłącznie kilkaset stron zupełnie niezbornych postulatów różnych stron dialogu społecznego, zanim z powodu przyspieszonych wyborów przerwano pracę nad paktem. Żadnej myśli merytorycznej czemu ten pakt ma służyć, tym bardziej w jaki sposób te cele osiągnąć. Skąd taka różnica?
Otóż Społeczna Komisja Konstytucyjna, to była praca społeczna osób rozumiejących cel i potrzebę dokumentu, nad którym pracowali. Robili to z zaciekawieniem i z zaangażowaniem. Choć to nie był zespół stworzony z wykształconych konstytucjonalistów. Każdy miał jednak jakieś potrzebne kompetencje i doświadczenia. I potrafili rozmawiać!
Podkomisją zaś Komisji Trójstronnej, która pracowała nad Paktem, w praktyce kierowali urzędnicy (nie tylko państwowi), którzy czekali tylko na instrukcje, co trzeba wykonać, nie stawiając sobie w ogóle pytań o cel i metodę pracy. Uważali, że pytanie i odpowiadanie do ich kompetencji nie należy. Wybrałem się więc do Instytutu pracy i spraw socjalnych i wypytałem ekspertów, jak wyglądała praca nad paktami społecznymi na świecie, tam gdzie to się udało. Kiedy potem na posiedzeniach Komisji proponowałem ustalenie najpierw jakiegoś konkretnego celu tego Paktu, co on miał załatwić i naprawić, a potem sensownego programu jego przygotowania i realizowania – widziałem lęk urzędników przed propozycją podjęcia niezleconej odgórnie decyzji. Argumenty merytoryczne tylko ów niepokój powiększały. Szczególnie jeżeli były trafne.

Postawienie pytań i odpowiedź w dialogu

Pytania więc o plan działań, o to do czego ma zmierzać i jakimi formami pracy, przy czyim udziale, ma być realizowany program naprawy Rzeczypospolitej – muszą być postawione na początku. Potem, w dialogu rozmaitych osób i środowisk, program byłby opracowywany. Bez dobrego postawienia pytań i wypracowania metody, trudno sobie wyobrazić trafne przygotowanie programu.
A pierwsze pytanie brzmi – o co warto zapytać, żebyśmy tej Polski przez nasze gapiostwo nie zmarnowali. Potem już poleci. Na przykład jedną z odpowiedzi na pytanie pierwsze może być kolejne – kogo zapytać? I natychmiast nasuwa się kilka innych, których postawienie, na razie myślowe, pozostawiam czytelnikowi. Pewno więc miał rację mój przyjaciel, z którym zaczynaliśmy przed laty studia filozoficzne, kiedy powiedział, że najważniejsze w filozofii jest dobre postawienie pytania.
Wypracowanie metody pracy nad pracą to także początek tworzenia metody funkcjonowania tak odmienionego społeczeństwa. Jeżeli najpierw postawimy pytanie, to w naturalny sposób realizujemy przytoczoną w poprzednim artykule wskazówkę Norwida, aby „prac początek” wiązał się z „potem twego czoła”. Już bowiem ten pierwszy krok – zadanie pytania – powoduje, że pracujemy myślą, że tworzymy program przemyślany, sensowny. A jeżeli jeszcze to robimy w dialogu, to staje się on pełniejszy, wielowymiarowy, odporniejszy na myślenie utopijne, ideologiczne i partykularne. Jeżeli zaś pytanie i dialog wejdą nam w krew, stając się metodą, to w sposób naturalny stawiać sobie będziemy pytania przy pojawiających się kolejnych zagrożeniach i innych wyzwaniach. I – z nawyku – szukać będziemy na nie odpowiedzi w dialogu.
Czyli szerzej i realistyczniej, niż najlepsze zespoły złożone z ekspertów, którzy myślą podobnie. Psychologowie społeczni wprowadzili pojęcie „syndromu zbiorowego myślenia” kiedy najwybitniejsi stratedzy, najlepiej wykształconego i kreatywnego narodu, działając w stresie i zagrożeniu, podpowiedzieli prezydentowi Kennedy’emu błędne rozwiązania konfliktu w Zatoce Świń. W ocenie psychologów badających przyczyny błędów, jednym z głównych powodów, było podobieństwo myślenia doradzających ekspertów. Kto próbował się wyłamywać, traktowany był podejrzliwie, co do kompetencji lub intencji. Jedną z zalet więc rozwiązywania problemu przez dialog ludzi i grup różnie myślących, mających różne perspektywy, doświadczenia i interesy, jest omijanie zagrożeń związanych z tym syndromem. Oczywiście to nie wyklucza ekspertów, ale sami mogą nie wystarczyć.
Kiedy w Irlandii rząd zaproponował partnerom społecznym przygotowanie daleko idącego paktu społecznego, który miał nie tylko uzgodnić interesy, ale wypracować zupełnie nowy system społeczno-gospodarczy, wówczas działacze związków zawodowych, którzy dotąd ciągle o coś, a jeszcze bardziej z kimś, walczyli, zaczęli zatrudniać ekspertów od problemów ustrojowych i kupować sobie fachowe książki. Zaczęli się konsultować, zbierać wiedzę i opinie różnych ludzi i środowisk. Chcieli być kompetentni przy pracy nad paktem. Pokazać innym stronom, że nie mają do czynienia z awanturnikami.
Takie konsultacje są sprzężeniem zwrotnym związane ze strukturą społeczną, która jest naturalnym warunkiem świadomego i dynamicznego społeczeństwa. Z jednej strony, jeżeli ludzie są o coś poważnego pytani, to w sposób naturalny buduje to między nimi więzi. Jeżeli zaś to pytanie trwa długo i ma odpowiednią wagę, to owe więzi strukturalizują się tworząc różne organizacje i instytucje. Z drugiej zaś strony, otrzymanie trafnej, kompetentnej i wielowymiarowej odpowiedzi, dużo łatwiejsze jest jeżeli dysponujemy społeczeństwem zorganizowanym w naturalną strukturę organizacyjną i instytucjonalną. Byle wypełniona była autentycznym zaangażowaniem, a nie odgórnie postawionymi, sztywnymi i oczekującymi rozkazów urzędnikami.
Dynamiczny więc rozwój krajów, które wprowadziły jakiś rodzaj dialogu społecznego, polega nie tylko na uzyskaniu dzięki temu dobrych odpowiedzi, ale także na zorganizowaniu społeczeństwa wokół ważnych zadań. Warunkiem jest obdarzenie tego społeczeństwa, na początku zwykle na to nie zasługującego, przyznanym na wyrost zaufaniem. Nic tak nie mobilizuje ludzi i różnych grup społecznych, jak okazane im z góry zaufanie. Ryzyko z tym związane na ogół się opłaca.
Na początku potrzeba silnej, prowadzącej rozproszone społeczeństwo władzy. Tak jak tata, który uczy synka jazdy na rowerze trzymając kijek zatknięty za siodełkiem. Z czasem jednak, jeżeli tata nie puści, to ani synek się nie nauczy jeździć, ani tata nie nadąży za coraz mocniej pedałującym potomkiem i obaj mogą paść na ziemię.
Dlatego potrzeba aktywnej samodzielności uczestników dialogu nie zwalnia inicjatorów z konieczności wyznaczania kierunków myślenia, czynienia przymiarek, proponowania różnych odpowiedzi i konkretów.
Tworząc jednak program nie warto zaczynać od końca, od tego jak on winien wyglądać ostatecznie. Może warto zostawić dużo miejsca na poważną i szeroką debatę, która ma do jego konstrukcji i szczegółów doprowadzić. Będzie to wymagało przełamania pewnego nawyku. Nawet bowiem zdolni i samodzielni menedżerowie w naszym kraju, jeżeli chcą zastosować jakieś ważne narzędzie zarządzania, oczekują od konsultantów gotowego programu pokazania punkt po punkcie jak należy to narzędzie wdrożyć. Nie chcą debatować i konfrontować jego założeń ze specyfiką firmy i z oczekiwaniami załogi, bo to wymaga czasu i wysiłku. Dlatego przeważnie te programy nie działają, stają się fikcją, przez co tracą na popularności. Trzeba więc będzie taki nawyk przełamać.
Odwrotnie, całkowite pójście na żywioł od początku też ma sens, pod warunkiem jednak dobrze przygotowanych partnerów, którzy wiedzą dobrze czego chcą i mają przemyślane drogi realizacji. Wówczas problemem jest dogranie różnych koncepcji przyniesionych przez różnych partnerów. Ale i wówczas bardzo dużo może dać celnie zadane w odpowiedniej chwili pytanie. Tak jak ów inicjujący przed laty w Irlandii pracę nad paktem rząd, który zapytał – a może popracujemy nad nowym systemem społeczno-gospodarczym?

Pewne wskazówki autora

Dlatego ja też może zaproponuję parę wskazówek, choć proszę je traktować jako wyjściowe.
Warto pod różnymi pretekstami zwoływać spotkania dyskusyjne osób, które zainteresowane są dobrem wspólnym. Szczególnie warto ściągać takich, którzy reprezentują jakieś środowiska, formalne lub nieformalne. Warto rozmawiać z ludźmi o tym co i jak można zrobić najpierw indywidualnie, a potem proponować szersze dyskusje i tworzenie czegoś bardziej stałego. Może pisma internetowego, na wzór PJC, może takiego klubu dyskusyjnego, jaki przez dekady prowadzi we Wrocławiu Lech Stefan, może grupy, która stawia sobie jakiś konkretny cel, coś załatwić, zbudować, jakąś myśl upowszechnić. A najlepiej przedyskutować jak możliwe jest tworzenie w Polsce i na naszej ulicy, społeczeństwa partnerskiego. Takiego, które może przekroczyć alternatywę między siedzeniem cicho, a buntem. Albo poprosić przyjaciół, żeby odpowiedzieli sobie i nam, o co można zapytać młodzież, co jej zaproponować, żeby wychyliła się na trochę z mediów społecznościowych i chciała zrobić coś porządnego.
Młodzi mogą być zaskoczeni pytaniem o to, czy chcą mieć wpływ na sprawy publiczne, czy chcą coś zrobić dla dobra wspólnego, czy uważają, że miłość do Polski w dzisiejszych czasach jeszcze ma sens, a jeżeli tak, to jak ją realizować? A potem zapytać ich, o co by chcieli, żebyśmy ich pytali. W czym chcieliby uczestniczyć, jak chcieliby Polskę zmieniać. I o sprawy dla nich ważne – co rozumieją przez miłość, czy miłość to egoizm i zaspokajanie potrzeb, czy poświęcenie i wierność, czy trudności we wspólnym życiu powinny nas od siebie oddalać, czy może zbliżać, zgodnie z chińską nazwą kryzysu? I o naukę, czy bardziej przydatne jest nauczyć się czegoś na pamięć, czy rozwiązując jakiś zadany problem, wzbogacić swoją umiejętność myślenia, a nie tylko zapełniać bezrefleksyjnie swój wewnętrzny „twardy dysk”?
Ważne więc, żeby ewentualne nasze dyskusje zmierzały do wypracowania pomysłów na rozwiązywanie różnych problemów przed którymi teraz stoimy, a nie tylko wysłuchania tego, czego jakiś uczony się nauczył i wypytania go o szczegóły. Choć to też oczywiście jest potrzebne.
A potem szukać różnych kontaktów ze środowiskami społecznymi, medialnymi, politycznymi, wyznaniowymi, związkowymi – koniecznie z „Solidarnością” albo z mieszającymi te wszystkie porządki i wspólnie stawiać pytania o budowę dynamicznego i mądrego społeczeństwa. Żeby zrobić niespodziankę Norwidowi, który twierdził, że jesteśmy wielkim, narodowym sztandarem, ale społeczeństwem żadnym.
Jeżeli coś mógłbym do takiego programu dorzucić, to koniecznie zbudowanie ogólnopolskiego systemu szkoleniowego, realizowanego w różnych regionach kraju przez rozmaite organizacje pozarządowe. Systemu mającego skoordynowany, choć przez rożne środowiska po swojemu realizowany, program. Tematem szkoleń byłyby głównie nowoczesne, partycypacyjne metody zarządzania, ale uzupełnione o elementy ekonomii, historii, socjologii, politologii, etyki, katolickiej nauki społecznej i innych dziedzin mogących pomóc uczestnikom w zrozumieniu zagadek życia wspólnoty zakorzenionej w przeszłości, ale wychodzącej naprzeciw wyzwaniom przyszłości. Szkolenia byłyby adresowane głównie do różnych ludzi podejmujących prace związane z jakimś zarządzaniem, przedsiębiorców, menedżerów, kierowników w różnych instytucjach i firmach, także nauczycieli, dziennikarzy, liderów środowisk. Oczywiście głównie ludzi młodych, ale bez zakazu uczestniczenia także tych bardziej dojrzałych. Koordynatorem działań byłaby jakaś centrala w postaci think tanku, np. Akademia Produktywności, która współpracując z ekspertami tworzyłaby ramy programowe, prezentowane na łamach jakiegoś miesięcznika. Ten periodyk stanowiłby rodzaj kroczącego wspólnego podręcznika dla uczestników szkoleń organizowanych przez różne organizacje w różnych rejonach.
Bardzo ważnym elementem tego systemu szkoleniowego byłyby spotkania międzyśrodowiskowe, różne konferencje, seminaria, a nawet wydarzenia artystyczne lub turystyczne. Pozwalałyby one nie tylko na wzbogacenie wiedzy i wymianę doświadczeń, ale przede wszystkim na integrację aktywnych ludzi z różnych rejonów kraju, o różnych zainteresowaniach i związanych z różnymi środowiskami. Byłaby to metoda na odbudowanie w dużej mierze zniszczonej przez hitlerowców i komunizm szeroko pojętej warstwy przywódczej narodu, bez której ani rusz. Oczywiście w wypadku takiego systemu, pojawia się też mnóstwo pytań, główne o niezbędne środki finansowe. Ale po to są pytania, żeby na nie znajdować odpowiedzi.

W kierunku programu politycznego

Taki system byłby ważnym elementem szerszego programu. Nawet jeżeli pod nowymi rządami niewiele dałoby się zbudować, to przygotowanie w szerokiej debacie międzyśrodowiskowej poważnego programu budowy dynamicznego społeczeństwa partnerskiego, mogłoby stanowić znakomity punkt wyjścia do odzyskania władzy. Dużo lepszy niż tylko czekanie, aż naród będzie miał tamtych dosyć.
Taki program może przybrać formę przygotowania do Paktu Społecznego, finalnie prowadzącego do projektu nowej Konstytucji, która będzie rzeczywiście Konstytucją RP, a nie jak obecnie obowiązująca – blokująca układem okrągłego stołu nasz rozwój.
Ożywienie społeczne, które paradoksalnie wywołał wynik wyborów, a przygotowały różne kryzysy i zagrożenia, to jest właśnie ów ogień, który łatwo może się wypalić, jeżeli nie natrafi na działania świadomie go podtrzymujące. Działania, których celem będzie nie tylko organizowanie, ale i mądre zadaniowanie ludzi szukających dziś spotkań, rozmów, inicjatyw.
Oczywiście, historia uczy, że zbudowanie państwa, w którym demokracja i wolny rynek nie będą fasadowe, w którym społeczeństwo będzie partnerskie, bez nadmiernych nierówności i okopanych, uprzywilejowanych elit, w którym instytucje będą inkluzywne, włączające w miarę możliwości wszystkich, nie tłumiące ich ludzkiego, twórczego potencjału, w którym zarządzanie będzie partycypacyjne, z wyraźnym, prawnie i obyczajem zagwarantowanym udziałem tych, których decyzje dotyczą, w którym relacje międzyludzkie oparte będą na szacunku dla każdego człowieka, uznaniu i docenieniu różnorodności i podmiotowości wszystkich i dla tych celów stworzenia im warunków do rozwoju – otóż historia uczy, że zbudowanie takiego państwa wymaga przeważnie przełamania poważnych barier. Barier okopanych układów, wpływów, zesztywniałych w obyczaju relacji społecznych, częstych uprzedzeń i wzajemnych pretensji oraz niemądrej wiary, krzywdzącej rozum Heraklita, że nic się z tym nie da zrobić.
Jednym więc z pytań winno być pytanie o bariery. Mogą to być zarówno te bariery intencjonalne, które mogą świadomie generować jakieś grupy z różnych powodów obawiające się potrzebnych zmian, jak też różne inne bariery. Na przykład kulturowe – rozmaite złe nawyki i rozumienie spraw, instytucjonalne – nieradzący sobie z wyzwaniami nowoczesności system edukacyjny, czy też gospodarcze – niedoinwestowana, nierozwinięta infrastruktura.
Jeżeli barierę stanowią antyrozwojowe grupy dysponujące różnymi narzędziami wpływu (np. umiejętnościami komunikacyjnymi), przez co mogą swoją pozycję skutecznie bronić, należy zapytać co z tym i jak, mamy zrobić.

Czy aby najskuteczniejszą metodą będzie walka i dążenie do ich wyeliminowania? Czy też da się stworzyć takie rozwiązania ustrojowe, które problem w inny sposób zneutralizują, nie doprowadzając do destrukcyjnych starć? Na przykład budując silnie, mądre i zdeterminowane społeczeństwo, które istniejące już w naszym kraju ramy demokracji, wypełni autentyczną aktywnością tak, że dla pozostałości postkolonialnych struktur grzechu nie zostanie już po prostu miejsca. Oby.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *