Parada wspomnień
Teraz, gdy znowu rozstrzygnąć się mają losy świata, przyszło mi do głowy, aby wyciągnąć z pamięci zaprzeszłe wydarzenia, których sens nie był od razu wyraźnie jasny.
Mamy w 2025 roku negocjacje w sprawie wojny i pokoju. Geostrategiczni myśliciele prześcigają się w odgadywaniu nowych reguł i planów dla przyszłości, nowych „paradygmatów” polityki. „Najważniejsze, by agresja Rosji na Ukrainę zakończyła się, by doprowadzić do trwałego pokoju, który zapewni bezpieczeństwo także innym krajom”. Tak utrzymują zgodnie prezydenci USA i Polski. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
Wszystko zaczęło się w 1982 roku w Strzelinie na Dolnym Śląsku, gdy pod bramę w ogrodzeniu z kolczastego drutu podjechały trzy milicyjne mikrobusy i wysiadło z nich kilkudziesięciu młodych i starych uczestników podróży. Z wysokiej wieżyczki strażniczej wychylił się sierżant i zakrzyknął „Chłopaki, Breżniew umarł – właśnie radio podało!”. Na to gromada mężczyzn ryknęła „Huraaa!” i czapki wyleciały w górę. Przechodziliśmy przez chronioną kolczastymi drutami bramę sprawdzani przez straż. Kierowano nas w głąb rozległego terenu, do samotnego dwupiętrowego pawilonu z wielkiej płyty. Minęliśmy kolejną bramę w ogrodzeniu z potrójnym szeregiem drutów i fosą napełnioną wodą. Znalazłem się w celi z sześcioma towarzyszami. Pomieszczenie było obliczone na większą ilość lokatorów, co było miłą niespodzianką, a jeszcze milszą była obecność w tym zespole drugiego plastyka, malarza Andrzeja Klimczaka-Dobrzanieckiego.

Ponieważ w zakładzie karnym rzeczywistość składała się z mało interesujących chwil, chętnie pomknęliśmy „w rajską krainę ułudy”. Mieliśmy przecież, nareszcie, nieco czasu na gry, zabawy i rozmowy o przyszłości świata. I tam ujawniła się pewna wizja albo domysł – przeczucie przyszłości. W dotyczących nas sytuacjach, w zdawałoby się bezbarwnych i powtarzalnych wydarzeniach zaczęliśmy dostrzegać domyślne znaki (jak wiadomo nie ma przypadków) i tajemnicze symbole.
Ot, chociażby numer celi „17” to przecież numer mojej klatki schodowej w bloku na wrocławskim osiedlu dzielnicy Krzyki. Suma 1+7 daje 8, a osiem to w rysunku poziomym znak nieskończoności, co zresztą nie zapowiadało perspektywicznie korzystnego rozwoju wydarzeń. Jednak, gdy dodamy do zapisu adresowego „3” (nr mieszkania) otrzymujemy 11. Zatem „1+1 = 2”, to nie tylko tekst z „Marmurowej Tablicy Ku Czci Prostych Działań” (patrz ulica Stare Jatki we Wrocławiu) z dzieła autorstwa Eugeniusza Geta-Stankiewicza, zrealizowanego w grudniu 1978 roku przez „Galerię X (symbol niewiadomej) – w czym miałem swój skromny udział. „Dwa” ma przebogatą literaturę numeryczną, jak np. „dwie płcie”, „rozdwojenie jaźni” i „na dwoje babka wróżyła”.
Przywołajmy rosyjską anegdotę o tym, jak to kobiety opowiadają dowcipy.
Zdarzyło się w czasie kolejnej sowieckiej „odwilży”, że pewien Rosjanin, powiedzmy Misza, na zakończenie interesów z amerykańskim przedsiębiorcą, powiedzmy Donaldem, zorganizował polowanie na tygrysy w syberyjskiej tajdze. Amerykanin wdzięczny za trofeum ze skóry tygrysa zorganizował dla Miszy safari w Afryce, na lwy. Idą przez sawannę, czarni przewodnicy ustawiają ich w zasadzce i naprzeciw stanowiska Rosjanina ukazuje się duży tłusty lew. Misza składa się do strzału ze swojego sztucera, a oto lew dojrzawszy go staje na zadnie łapy i ludzkim głosem woła „Nie strielaj, nie strielaj! Ja lew tołstoj!”. I Misza nie strzelił! Jak większość Rosjan był wrażliwym humanistą, obeznanym z klasyką rodzimej literatury. I oto pewna pracownica Inturista, gdy przyszła do pracy zawiadomiła koleżanki, że jej Igor opowiedział znakomity dowcip, jaki usłyszał u siebie w pracy. „Oto jakiś Amerykanin korzystając z usług naszego Inturista wybrał się po pracy na polowanie na Syberii na tygrysy. Idzie sobie przez tajgę a tu nagle wychodzi zza sosny wielki tłusty tygrys. Donald składa się do strzału ze swego sztucera, a tygrys staje na zadnie łapy i woła „Nie strielaj, nie strielaj! Ja Aleksandr Siergiejewicz Puszkin”. Tylko nie wiem, dlaczego ten Amerykanin nie strzelił. Przecież nie znał rosyjskiego”.
Obawiam się, że Donald Trump i jego towarzysze nie znają tej anegdoty, a ponadto nie mieli okazji zapoznać się z przekazem, jaki dotarł do nas w 1982 roku. Znana ze swej sprawności „Agencja Cija” kompletnie zawiodła pokładane w niej nadzieje.
Powołaliśmy zatem „Instytut d/s Wojny i Pokoju”, a w nim grupę „Lew Tołstoj”. Niestety wraz z Andrzejem Klimczakiem-Dobrzanieckim (już świętej pamięci) nie protokołowaliśmy starannie zeznań, lecz włączaliśmy elementy przekazu do toku akcji powieści „Po ciężkiej kolacji, albo dramat na Kremlu”. Zaznaczyć wypada, że powieść zawierała elementy futurologiczne, ekologiczne, politologiczne, seksuologiczne, humorystyczne i psychologiczne, a także wpisywała się w dramatyczną wojnę wywiadów splecioną z mafijnymi porachunkami głównych gangsterskich rodzin przeżerających świat wielkiej polityki, sztuki i nauki.

Poniżej w skrócie istotne przewidywania grupy „Lew Tołstoj” z „Instytutu d/s Wojny i Pokoju” zawarte w powieści. Oto fragment oryginalnego zapisu rozmowy szefa KGB z wysyłanym na Zachód super-agentem:
Bołkoński siedząc na podłodze starał się pozbierać myśli, przypomnieć rozwój swych fantastycznych przygód, od momentu, gdy nocą wyruszył z Kremla, po ciężkiej kolacji z zatroskanym Andropowem. Jurij patrzył mu głęboko w oczy i powtarzał „czym by tu cię jeszcze ugościć?” Służba serwowała kolejne coraz wymyślniejsze dania. Andropow omówił najistotniejsze elementy sytuacji bloku sowieckiego. Próżnia ekonomiczna z centrum Rosji rozszerzała się zastraszająco. Nie zapełniły jej reformy NEP-u, nie pokonały stalinowskie piatiletki, nie przezwyciężyły miliony niewolników w łagrach. Nie zasypał czarnej dziury łup po drugiej wojnie światowej. Demoludy – kolejne pogranicze imperium, jest już mocno wyeksploatowane. Trzeba iść dalej. I poszliśmy – rozważał były szef KGB – ale 100 miliardów kredytów z Zachodu też okazało się za mało. My po prostu nie mamy pieniędzy. Trzeba od nowa podzielić świat. Przebić się do Oceanu Indyjskiego. Co ja mówię – przebić się? Dojść, to nie znaczy przebijać się, bić się, walczyć. Trzeba skończyć z frontową frazeologią. To wcale nie oznacza rezygnacji z wykorzystania naturalnej roli Armii Sowieckiej. Roli pokojowej, ale jednocześnie niezbędnej dla ruchów narodowo-wyzwoleńczych, procesów rewolucyjnych – my nie agriesory.
Nasza armia to baza kadrowa wyzwolicielskiej misji marksizmu-leninizmu na bazie internacjonalizmu w skali światowej. Dlatego niezbędna jest nasza kontrola nad afrykańskimi surowcami. Kapitalistyczna Europa musi oddać to co zagrabiła wyzyskując własny proletariat i ciemiężąc kraje kolonialne. A komuż ona to spłaci – nam spłaci, jako światowemu centrum wyzwolenia człowieka przez człowieka – a poprzez nas właśnie krajom rozwijającym się z jarzma neokolonializmu i rodzimej reakcji. Gdyby uczynili to Europejczycy bezpośrednio, to któż by zagwarantował, że nie będzie to kolejna faza wyzysku pod pozorem niesienia pomocy? Tym gwarantem możemy być tylko my.
Zresztą, mój najdroższy, to proste, musimy do końca zhołdować Europę. Niech troszkę na nas popracują, ale na to musimy mieć porozumienie. Po-ro-zu-mie-nie! Nie przerywaj. Wiem co chcesz powiedzieć, że Reagan. On mnie nie in-te-re-su-je. Nie interesuje mnie Ameryka. Mnie interesuje porozumienie z tymi co i Reaganem, i Ameryką sterują, z tymi co sterują imperializmem międzynarodowym. Są tam tacy. Siedzą gdzieś gady. Ukryci. Ukryci głęboko w kazamatach tego ich centrum „W”. To może być Waszyngton. To może być Watykan. Ale my nie głupi. To musi być Waszyngton. (…)
Pojedziesz i dostaniesz się do centrum ich imperialistycznej międzynarodówki. Muszą pójść na dagawor. Oni też mają straty. (…) Byliśmy na tropie tego ich centrum, ale czort nadał tych cholernych Polaczków, te ich baby. Tak i nie udało się. My też mamy straty. (…) Wojna – to dobry szantaż. Ale to niedobra praktyka. Ja to chcę mieć po-ko-jo-wo. (…) Europa – musi być dla nas. Mogą mieć samorząd. Nawet kapitalizm, ale będą płacić w żywej gotówce. Chcę to mieć i … no właśnie! Jaki ty jesteś domyślny. Właśnie Atlantyk. Porty. Komunikacja eksterytorialna. (…) Tak ty i pamiętaj. Europa nasza. Ameryka cała dla nich. Miły mój, ty się nie lękaj. Na razie, póki co. Azja po połowie. Afryka – niech tam, też po połowie. Pamiętaj. Albo – albo. Życie albo śmierć. Wojna albo pokój. Najlepiej – i wojna i pokój.
Upadek komunizmu a zatem Związku Sowieckiego nie budził specjalnie emocjonujących reakcji słuchaczy. Ale było jeszcze coś przyjmowane z zupełnym niedowierzaniem. Ład światowy, jaki miał nastać dopiero po wojnie z Rosją, kończącą się przejazdem czołgów polskiej armii i armii ukraińskiej przez bramę Spasską na moskiewskim Kremlu. Istnienie niepodległej Ukrainy nie było oczywistością nawet dla zgromadzonej w strzelińskim ośrodku ekstremy. Pewne treści już od lat sześćdziesiątych pojawiały się w szeroko rozumianej twórczości ludowej. Te fraszki i przyśpiewki krążyły i warto niektóre przypomnieć jak np. Usłyszałem od Górala / Będzie Polska do Urala / Za Uralem będą Chiny / Was nie będzie sukinsyny.
Świadomość globalnych problemów Dalekiego Wschodu była rozpowszechniona w masach chłopskich, czego dowodem jest znane z dramatu „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego niejako kanoniczne pytanie „Co tam panie w polityce? Trzymają się Chińczyki?”. Zadaje to pytanie chłop redaktorowi ważnego pisma. Jak widać, działający pod kryptonimem „Lew Tołstoj” analitycy mieli już za sobą długą tradycję „badawczych rzutów oka” na sytuację międzynarodową. Świadectwem nie tylko oczekiwań ale także realnych przewidywań, lub wręcz proroctw, są popularne swegoczasu wśród braci studenckiej teksty, jak te śpiewane na rajdach na melodię przeboju „Pamelo żegnaj”, znanego tercetu egzotycznego:
Nie oddamy Chinom Związku Radzieckiego!
Nie oddamy Pekinowi Kraju Rad.
Słuchaj Wania, jeśli przyjdzie co do czego,
My czuwamy ty spokojnie możesz spać!
Nikt nie zrobi z Moskwy pólka ryżowego
I nie będzie nikt na Kremlu sake chlał
Wy Rosjanie już nie uczcie się chińskiego!
Język polski w zupełności starczy wam!
Oto i teraz chwila obecna przedstawia się jako zadanie – jak odkleić Rosję od Chin Ludowych? Chiny i Rosja razem są silniejsze niż USA! W przewidywaniach, jakie formułowała grupa „Lew Tołstoj”, ukazywał się proces kontrolowanej dekolonizacji imperium rosyjskiego przy jednoczesnym hamowaniu wpływów Chin. Pierwsza faza nastąpiła w wyniku Powstania Styczniowego – wycofanie się Rosji znad granicy z Meksykiem, z Hawajów i sprzedaż Alaski. Druga faza to pokłosie I wojny światowej. Demontaż ZSRS – to trzecia faza, a następna to spełnienie marzenia o Federacji Syberyjskiej. Zacznijmy jednak od demilitaryzacji Obwodu Królewieckiego i … Wysp Kurylskich. Wiemy już, że można osiągnąć trwały pokój, jak chce Donald Trump, ale tenże Trump nie chce pokonać i podbić Rosji, lecz ją łagodnie kontrolować. Na to chyba nie ma szans.
Profesor Stanisław Swianiewicz w swojej książce „W cieniu Katynia” rozpoczyna wspomnienia od 1939 roku, gdy w ostatnich dniach walki z obydwoma socjalistycznymi bandytami przed dowódcą polskiej dywizji maszerowały oddziały ostatnich obrońców Rzeczpospolitej. To szli twardzi „prawdziwi Litwini”: Wzrok mój padł na znaki Pogoni – pisze Swianiewicz – znajdujące się na patkach wielu mundurów. Pogoń była godłem naszego pułku. Na sztandarze pułkowym mieliśmy wyhaftowany wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej, a z drugiej strony Pogoń Litewską. I w tej chwili wydało mi się, że schwyciłem syntezę chaosu myśli, które kłębiły się w mojej głowie. To, co umiera, to nie jest Polska, lecz droga dla wielu z nas tradycja Wielkiego Xięstwa Litewskiego w życiu Polski. Tradycja ta stanowiła tytuł moralny odrodzonej Polski do wschodnich połaci dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Przed wiekami geniusz naszych wielkich książąt stworzył potęgę mocarstwową, o którą odbijały się fale destrukcji uderzające od strony wielkiej równiny na wschodzie. Mądrość panów krakowskich i dalekowzroczność dynastów jagiellońskich wzmocniły tę potęgę tworząc i cementując wspólną Rzeczpospolitą.
W naszych czasach Józef Piłsudski usiłował wskrzesić to dzieło, lecz poniósł klęskę. Podtoczyły go nacjonalizmy. Gdy Piłsudski umierał, był już powalonym olbrzymem. Obecnie w podmuchu nowej burzy będą musiały ulec zerwaniu ostatnie więzy łączące nas z epoką naszej chwały. Lecz – dyskutowałem w myślach ze sobą – czy można powiedzieć, że tradycja Wielkiego Xięstwa Litewskiego umiera. Może właśnie wojna obecna i nawała idąca ze wschodu, stworzą warunki dla jej odrodzenia. Sytuacja geograficzna stanowi element siły. Jeżeli Ukraińcy, Białorusini i narody bałtyckie mają zachować swoja indywidualność – to przecież na przesmyku pomiędzy Bałtykiem a Karpatami musi powstać jakaś formacja, która będzie broniła ich bytu przed zalewem przez fale bijące ze wschodu. Może ta formacja dojdzie do jeszcze większej chwały i większego znaczenia niż dawne Wielkie Xięstwo Litewskie?
Jednym z dogmatów „oświeconych” politologów było przekonanie o wiecznotrwałości Związku Sowieckiego. To była kość niezgody pomiędzy mną a pierwszym niekomunistycznym premierem (jeśli w ogóle dostrzegał moje istnienie). Moi eksperci nie znaleźli w Piśmie Świętym gwarancji wiecznotrwałości ZSRS, a na tym dogmacie nasz premier i inni „niekomunistyczni premierzy” w pełni europejscy, opierali swoje strategie. Podobnie i teraz znowu wszelkie ekspertyzy w stosunku do Rosji potwierdzają brak takiej gwarancji, a jednak… I tutaj trzeba przywołać klasyka: „To gorzej niż zbrodnia! To błąd!”
Z okazji przemówienia prezydenta Donalda Trumpa przed Kongresem, 5 marca 2025