Amputowany zapach

Od wielu lat kupuję o tej porze roku cebule hiacyntów z nierozwiniętym jeszcze, wtulonym między liście pąkiem kwiatu, który w cieple mieszkania szybko się rozwija i wypełnia je intensywnym, odświeżającym i co najważniejsze naturalnym zapachem. Niedawno kupiłam trzy takie cebule, postawiłam na parapecie i czekam. Czekam na ten upojny, czysty, niosący powiew wiosny zapach. Nic. Nos zbliżam do kwiatu i tylko jakąś mizerną, kwaśnawą nutę wyczuwam, niemrawe echo hiacyntowej wonności. Wadliwy egzemplarz, pomyślałam, i kupiłam następny. To samo. Przy kolejnym zakupie już nie w punkcie ogrodniczym, lecz w kwiaciarni poskarżyłam się ekspedientce, że hiacynty w tym roku nie pachną. Oto jej odpowiedź:

– Coraz więcej ludzi ma alergię na zapachy i dlatego producenci kwiatów tak robią, żeby nie pachniały. Teraz dostajemy nawet lilie bez zapachu. Róże też, rzadko się zdarza jakaś pachnąca.

Producenci kwiatów! Mój Boże, już nie hodowcy, nie ogrodnicy, ale przemysłowcy decydują o cechach roślin. Kaleczą je dla zysku, pozbawiając niealergiczną większość doznań, by pozyskać alergiczną mniejszość – kolejna dziedzina podporządkowana idei inkluzywności? Tylko utraconego powabu tych kwiatów żal.

Hiacynty niosą w sobie tragizm już od starożytności – nie bez powodu stały się symbolem żalu i utraty, czego wymowę tylko pogłębia obecne majstrowanie w ich naturze. Nazwa tej pięknej rośliny, która wielobarwnymi kwiatami zdobi od wieków europejskie ogrody i jest niezwykle cenionym składnikiem w produkcji perfum, wzięła się od urodziwego spartańskiego królewicza Hiakintosa, który – według mitologii greckiej – był obiektem miłości Apollina (dobrze by się czuły ówczesne bóstwa w naszych czasach), ale równocześnie zachwycał boga wiatru Zefira i tenże w porywie zazdrości tak pokierował rzuconym przez Apollina dyskiem, że uderzył on Hiakintosa w głowę, pozbawiając go życia. Z kropli krwi królewicza wyrósł kwiat upamiętniający jego imię.

Cebule hiacyntów kupione wiosną, zwłaszcza przed Wielkanocą – aby zgodnie z lwowską (a może nie tylko lwowską) tradycją zdobiły świąteczny stół – przechowuję potem w suchym miejscu do jesieni i wtedy sadzę na słonecznym albo półcienistym stanowisku, najlepiej w sąsiedztwie tulipanów i żonkili, z którymi ładnie się komponują. Te, które posadziłam w minionych latach, dopiero gramolą się spod ziemi. Ucieszą swoim zapachem i intensywnością barw za parę tygodni. W tym roku, jesienną porą dosadzę do nich zakupione obecnie, bezwonne, okaleczone – z nadzieją że w naturalnych warunkach ogrodu, w normalnym towarzystwie współziomków odzyskają amputowany przez producentów zapach i powrócą do pełni swoich walorów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *