Najstarsi spośród nas, w konsekwencji II wojny światowej, na tych ziemiach znaleźli swój dom, swoje miejsce w życiu, tu znaleźli pracę i zakładali rodzinę. Był to czas bolesnych doświadczeń, ale też ogromnego entuzjazmu i nadziei. Dziecięcą radością napełniał każdy najmniejszy sukces: pierwsze znajomości i przyjaźnie, otrzymanie mieszkania, pierwsze zarobione pieniądze, pierwsze zakupy. Sytuacja stabilizowała się i normalniała. I jeśli dobrze przypominacie sobie tamte czasy, to wiecie, że między innymi Kościół przyczynił się do tego, że zdecydowaliście się tu pozostać i z nadzieją podjąć na nowo życie. Właśnie Kościół był tą instytucją, która integrowała mieszkańców Dolnego Śląska, tworzyła wspólną płaszczyznę, szczególne „miejsce”, w którym wszyscy się spotykali i mogli się czuć jak u siebie w domu, bo łączyła ich jedna wiara, wspólne ideały, pragnienia i dążenia. Kościół ukazując Boga, głosił nadzieję. W życiu społecznym wnosił optymizm, ukazywał sens trudu i wysiłku, ofiar i wyrzeczeń, wyzwalał poczucie odpowiedzialności. Jednym słowem był wychowawcą, przewodnikiem, nauczycielem. Ta wychowawcza funkcja Kościoła nie skończyła się. Chcę powiedzieć więcej: jak kiedyś, tak i dziś Kościół jest potrzebny każdemu z nas, rodzinie, społeczeństwu, narodowi, państwu.
To fragment listu pasterskiego, przesłanego do wiernych przez metropolitę wrocławskiego Henryka kardynała Gulbinowicza, dnia 8 września 1995 roku z okazji jubileuszu 50-lecia polskiego życia kościelnego na Dolnym Śląsku. List oddaje istotę rzeczy, pokazuje jaką rolę odegrał Kościół katolicki na terenach przywróconych Polsce po II wojnie światowej.
Zajęcie Dyhernfurth (Brzeg Dolny) przez Armię Czerwoną odbyło się bez walki. Miasto było opustoszałe, ludność cywilna wyszła z miasta na rozkaz niemieckich władz wojskowych. Wyjechał także ksiądz Ludwik Kafurke, ostatni niemiecki proboszcz kościoła katolickiego w Wahren (Warzyń), który nakazał wywiezienie XVIII-wiecznego dzwonu, ważącego około 180 kg.
Także ewangelicki pastor Wilhelm Sturmer z Rynku w Dyhernfurth, nakazał wywiezienie dokumentacji kościelnej oraz wyposażenia świątyni. W mieście pozostały siostry boromeuszki wraz z księdzem kapelanem Rainerem Gutsfeldem. Nie wiadomo jakich użyły argumentów, by przekonać niemieckie władze wojskowe o konieczności pozostania w Brzegu Dolnym.
Warto w tym miejscu przytoczyć scenę, jaka rozegrała się w klasztorze sióstr boromeuszek w Trzebnicy. Kiedy przełożona była przeciwna opuszczeniu klasztoru, młody niemiecki oficer, stojąc przed najwyższą władzą zakonu – przyzwyczajony do honorowania przełożonych – w pewnej chwili ukląkł przed siedzącą na krześle zakonnicą dla okazania jej szacunku. Przełożona Matka Konstantyna wyciągnęła swoją rękę nad jego głowę w geście błogosławieństwa i powiedziała: „Nasze miejsce jest tutaj. Nigdzie nie pojedziemy. Jaki los nam Opatrzność zgotuje, taki przyjmiemy”.
Powodów, dla których siostry chciały pozostać, należy szukać nie tylko w ich osobistym przywiązaniu do tego miejsca, ale także w tym, że miały świadomość odpowiedzialności za ludzi chorych i starych, którymi się opiekowały, a których nie można było zabrać.
Pozostałe w Brzegu Dolnym siostry wraz z kapelanem stały się dla przyjeżdżających Polaków pierwszymi opiekunkami duchowymi. W Kronice parafii Matki Bożej Szkaplerznej w Brzegu Dolnym pod rokiem 1945 zanotowano: W kaplicy klasztornej odbywają się nabożeństwa dla Polaków, podczas których lud Polski śpiewa pieśni w języku ojczystym i słucha kazania polskiego. Siostry zakonne, podobnie jak i przybywający do Brzegu Dolnego Polacy, były narażone na gwałty i grabieże ze strony żołnierzy Armii Czerwonej. Kilka sióstr zakonnych zostało zabitych przez „wyzwolicieli”, którzy najpierw je zgwałcili. W tym miejscu warto wspomnieć o pierwszej polskiej ofierze w Brzegu Dolnym – we wrześniu 1945 został zabity przez żołnierzy Armii Czerwonej Piotr Szmotołoch, który chciał udzielić pomocy gwałconym Niemkom. Był to pierwszy Polak pochowany na miejscowym cmentarzu w Warzyniu.
Mimo wielu przeciwności, boromeuszki już w 1946 roku otworzyły szpital im. św. Jadwigi, z oddziałem chirurgicznym i ginekologiczno-położniczym. Przez pierwszy rok siostry radziły sobie same. Dopiero w 1947 przybył pierwszy lekarz, chirurg, dr med. Wilhelm Maak. W październiku 1949 szpital został upaństwowiony i zmieniono jego nazwę na Szpital Rejonowy im. Małgorzaty Fornalskiej. Pomimo prowadzonej przez siostry boromeuszki pożytecznej społecznie działalności medycznej stosunek władz do nich pozostawał negatywny. W 1949 posądzano je o rozsiewanie „antypaństwowej propagandy o wojnie” oraz utrzymywanie „kontaktów listownych z Ameryką”.
W 1950 roku oskarżano siostry o działalność wywrotową, polegającą na „słuchaniu wrogich, zagranicznych rozgłośni”. Jesienią tego samego roku władze ukarały grzywną ks. dziekana Wacława Domańskiego z Wołowa. Ksiądz wydrukował bez uzgodnienia z miejscowym Zarządem Miejskim, zaproszenia na misję ojców redemptorystów, którzy rozdawali wiernym obrazki z wizerunkiem św. Andrzeja Boboli oraz tekstem: Polecajmy się mu i módlmy się za jego przyczyną o ochronienie nas od hord rosyjskich i bolszewizmu i o utrzymanie prawdziwego Kościoła Chrystusa.
W 1951 roku próbowano oskarżyć ks. Jana Puka z parafii w Brzegu Dolnym o spekulację (jeździł do Wrocławia, gdzie w teczce woził coś ciężkiego). Natomiast w 1953 ks. Cieśluk z Wołowa usłyszał, że w dniu 1 maja specjalnie celebrował dwie msze, by odciągnąć ludzi od pochodu. Ksiądz Dominik Augustiański też się naraził, bo odmówił bicia w dzwony w dniu pogrzebu Stalina. Informacje o działalności księży pochodziły z raportów agentów UB. W 1949 roku Stanisław Jarząbek, szef wołowskiego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego mówił podczas jednej z odpraw: Ażeby mieć wyniki w swojej pracy, musimy posiadać dobrą i celową agenturę. Musimy różnicować kler, by jednych wykorzystywać przeciwko reakcyjnemu działaniu.
Jesienią 1945 roku do Brzegu Dolnego przybył transport wysiedleńców ze Śniatynia wraz z siostrami zakonnymi ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Były one pielęgniarkami i udzielały pomocy potrzebującym, tak w czasie transportu, jak i później, po osiedleniu w nowym miejscu.
Za początek działalności polskiej administracji kościelnej w Brzegu Dolnym uznaje się przybycie do Warzynia w styczniu 1946 roku księdza Edmunda Wiącka. W maju 1946 do Brzegu Dolnego przyjechała s. Zofia Biegówka ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek, która została kierowniczką Przedszkola Parafialnego im. św. Teresy. Znalazło tam opiekę około stu dzieci. W czerwcu 1946 do Brzegu przyjechał ks. Jan Puk, proboszcz ze Śniatynia wraz z ks. Tadeuszem Wojciechowskim, wikariuszem śniatyńskiej świątyni. Przywieźli ze sobą obraz Matki Bożej Szkaplerznej nazywanej „Śniatyńską Królową”. Ksiądz Puk otrzymał skierowanie do parafii w Warzyniu a ksiądz Wiącek objął parafię w Krzydlinie Małej i Wielkiej oraz w Lubiążu.
Od 1 września 1946 ks. Wojciechowski został mianowany katechetą w Bochni, a w listopadzie wyjechał wraz z transportem ludności niemieckiej ks. R. Gutsfeld. Obowiązki kapelana w klasztorze przejął ks. Puk. Pełnił je do 1947, do czasu przybycia ks. Jana Blaschke. Parafia w Warzyniu pw. Wszystkich Świętych obejmowała w tym czasie trzy kościoły (pw. Wszystkich Świętych w Warzyniu, pw. Podniesienia Krzyża w Jodłowicach oraz pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi w Radeczu) oraz dwie kaplice (pw. św. Jadwigi i klasztorną pw. Opieki św. Józefa w Brzegu Dolnym). Terytorialnie parafia należała do rozległych, obejmując swoim zasięgiem Brzeg Dolny oraz okoliczne wioski: Warzyń, Żerkówek, Żerków, Bukowice, Radecz, Wały, Kręsko, Pyszącą, Jodłowice i Stary Dwór.
Pierwszą wielką uroczystością religijną w mieście było święto Królowej Korony Polskiej 3 maja 1946 roku. Uroczystościom przewodził ks. Edmund Wiącek, w asyście ks. Józefa Wanatowicza. Ten ostatni wygłosił podniosłe kazanie, a na zakończenie odśpiewano hymn „Boże coś Polskę”. Drugim wielkim świętem było Boże Ciało. Pierwsza procesja po wojnie prowadziła od kaplicy klasztornej wzdłuż Alei Jerozolimskich. Uroczystość została odnotowana w „Kronice parafialnej”: Mieszkańcy miasta i wiosek, inteligencja i prostaczkowie; chłop, robotnik i urzędnik, starzy i młodzi wspólnymi pomysłami i siłami przygotowali samorzutnie następne ołtarze rozrzucone po ulicach miasta.
Pierwsza po wojnie uroczystość ku czci św. Jadwigi, patronki Śląska, miała miejsce 18 października 1946 roku. Godnym odnotowania jest także fakt pierwszej po wojnie pielgrzymki mieszkańców Brzegu Dolnego na Jasną Górę w 290. rocznicę ślubów Jana Kazimierza, którzy uczestniczyli w uroczystościach 8 września 1946 roku.
Według zapisów w dokumentacji parafii MB Szkaplerznej (obecnie Najświętszej Marii Panny z Góry Karmel) pierwszym ochrzczonym dzieckiem 2 stycznia 1946 roku był Julian Marian Mytych z Wałów. Pierwszy odnotowany ślub zawarli 28 sierpnia 1945 Helena Piechota i Ignacy Riwoń z Brzegu Dolnego. Ślubu udzielił ks. Wacław Domański z Wołowa. Pierwszy zapisany zgon dotyczył Wojciecha Krzemienieckiego ze Śniatynia, który zmarł 1 marca 1946 roku.
W grudniu 1947 do klasztoru przybył kapelan ks. prałat Blaschke (1875–1961), zwany popularnie „Księdzem Staruszkiem”. Z pochodzenia był Czechem, osobą pełną skromności i dobroci. W „Kronice” zapisano, że dla każdego miał dobre słowo, a dla dzieci cukierki. Znakomicie grał na skrzypcach i uprawiał turystykę wysokogórską. Mimo podeszłego wieku aktywnie wspomagał pracę duszpasterską księdza Puka. Szczególnie upodobał sobie nabożeństwa majowe i październikowe w kościele w Warzyniu. Prowadził życie ascetyczne, dla sióstr boromeuszek w Brzegu Dolnymi i Trzebnicy przygotowywał konferencje. Zmarł w niedzielę 11 czerwca 1961 i zgodnie z życzeniem został pochowany na cmentarzu przy Alejach Jerozolimskich. Obowiązki kapelana w klasztorze przejął ks. Franciszek Stuba, wyświęcony w 1944 w Holandii.
Siostry boromeuszki (podległe domowi w Trzebnicy) i siostry franciszkanki (podległe domowi w Poznaniu) były dwoma zakonami żeńskimi, które pomimo trudności regularnie prowadziły w latach 1945–1951 działalność charytatywną na terenie Brzegu Dolnego.
Powiększająca się liczba ludności w Brzegu Dolnym i okolicach spowodowała konieczność pozyskania opuszczonego kościoła protestanckiego w Rynku. Oto zapis z „Kroniki”, odnoszący się do tego faktu: Mieszkańcy Brzegu Dolnego domagają się zmiany zboru protestanckiego – stojącego na Rynku w Brzegu Dolnym – na kościół katolicki, gdzie duchowo zespoleni czuć się chcą na tych ziemiach jak u siebie, a kościół wejdzie w posiadanie prawych właścicieli katolików. W krótkim czasie, dzięki przychylności władz, świątynia na Rynku zostaje oddana do użytku katolickiej parafii Warzyń. Zaraz też wspólnymi siłami przystąpiono do odnowienia i urządzenia kościoła. Za patronkę obrano Matkę Bożą Szkaplerzną, której obraz ze świątyni śniatyńskiej umieszczono w głównym ołtarzu.
Jak zapisano w „Kronice”: erygowanie nowej świątyni połączono z odpustem w parafii w dniu 16 lipca 1947 roku. Był to pierwszy po wojnie odpust w Brzegu Dolnym. W tym miejscu muszę odnieść się do dwóch kwestii. Pierwsza dotyczy faktu erygowania świątyni – którego faktycznie nie było. Świątynia została po prostu zaadaptowana na potrzeby obrządku katolickiego. Druga kwestia odnosi się do samego przejęcia świątyni ewangelickiej pod kątem istniejącego prawa, z przekazaniem jej w ręce kościoła katolickiego. Był to proceder bardzo często spotykany na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Parafie katolickie często przejmowały świątynie protestanckie za zgodą lokalnych władz.
Na te ziemie przyjeżdżały całe wioski lub miasteczka, których mieszkańcy byli przywiązani do swojej wiary, księdza, patrona kościoła. Lokalnym władzom zależało, by zatrzymać ich na tym terenie. Łatwo więc zgadzano się na przejmowanie protestanckich świątyń, choćby z naruszeniem prawa.
Religia jest w tej chwili najsilniejszą, jeżeli nie jedyną więzią łączącą tych wszystkich nie znających się jeszcze, wykorzenionych z odwiecznych siedzib i nie mających jeszcze dzielnicowego oblicza Polaków. A tłumom tym przewodzili duchowni, dzielący los osadników i równie jak oni często niedojadający. Kto widział ten widok, spokojny jest o przyszłość Ziem Odzyskanych – pisano zaraz po wojnie w niewielkiej broszurze dotyczącej warunków ludności polskiej na terenach przejętych przez Niemców.
Bezpośrednio po zakończeniu wojny władza musiała „obłaskawić” Kościół. Szczególnie było to ważne na Ziemiach Odzyskanych, na których Kościół był jedyną akceptowaną i szanowaną instytucją. Stanowił ostoję życia narodowego dla przybyłych na te tereny Polaków, pozbawionych domów na Wschodzie. W pierwszych latach po wojnie Kościół był dla władzy ważnym czynnikiem stabilizacji. Prof. Żaryn pisał: komuniści polscy nie zdecydowali się na prowadzenie otwartej walki z Kościołem. Lansowano politykę wzajemnego „mijania” się państwa i Kościoła, materii i ducha. Od jesieni 1947 władza komunistyczna rozpoczęła inną, coraz bardziej represyjną politykę wobec duchowieństwa. Kościół katolicki stawał się głównym, obok niepodległościowego podziemia, elementem, który należało podporządkować. Inaczej niż w przypadku podziemia niepodległościowego, które komuniści zamierzali fizycznie zlikwidować, Kościół katolicki w Polsce miał być podporządkowany komunistom i świadczyć o ich rzekomej tolerancji.
Nie wiadomo, czy w latach 50. prymas Wyszyński rzeczywiście powiedział przypisywane mu słowa, że „upadek komunizmu zacznie się w Polsce”. Ważne, że postawa prymasa i Kościoła katolickiego w Polsce w istotny sposób się do tego przyczyniły. Kościół był pierwszą instytucją w totalitarnym systemie komunistycznym, która dała odpór władzy i ograniczyła jej zapędy w narzucaniu narodowi komunizmu.
Powstanie nowej katolickiej świątyni na dolnobrzeskim Rynku, zakończył okres pionierski, w którym tworzyła się administracja kościelna, połączona z procesem wymiany ludności. Kościół MB Szkaplerznej stał się siedzibą parafii, z uwagi na oddalony od centrum miasta kościół parafialny w Warzyniu. Zaczynał się nowy, wcale nie łatwiejszy, a najczęściej nawet trudniejszy dla Kościoła katolickiego w Brzegu Dolnym, okres koegzystencji w warunkach systemu komunistycznego.