Ze znakomitym reżyserem, Stanisławem Melskim, twórcą rewelacyjnego spektaklu „Szewcy” Witkacego w Teatrze Polskim we Wrocławiu – rozmawia Stanisław Srokowski
Stanisław Srokowski: W recenzjach ze słynnego już spektaklu „Szewcy” Witkacego w Twojej reżyserii w Teatrze Polskim, pisałem m.in. „Oto we Wrocławiu objawił swój dużej miary artystycznej talent twórczy ceniony dotychczas aktor, Stanisław Melski (…), pokazując ostry reżyserski pazur. I zarysował nim najważniejsze pola dramaturgiczne tego dzieła”. Minęło już trochę czasu od premiery, a także od ostatniego spektaklu, który widziałem. Interesują mnie dalsze losy przedstawienia. Bowiem widowisko to zasługuje na jak najszerszą widownię. Głównie na widownię młodego pokolenia. Chciałbym spytać, czy nasza wrocławska szkoła aktorska, zamówiła specjalny spektakl dla swoich studentów i wykładowców, by pokazać znakomitą inscenizację i odbyć nad nią dyskusję? Jeśli tak, jaka była reakcja studentów? Jeśli nie, dlaczego tak się nie stało. Proszę o szerszy komentarz.
Stanisław Melski:Premiera spektaklu „Szewcy” w mojej reżyserii miała miejsce na scenie dużej Teatru Polskiego we Wrocławiu 28 października 2022 roku. Zagraliśmy do tej pory około 30 spektakli, ale na żadnym spektaklu nie zauważyłem większej publiczności złożonej ze studentów wrocławskiej AST. Nic mi też nie wiadomo, by władze AST zwróciły się do dyrekcji Teatru o zagranie spektaklu specjalnie dla szkoły i przeprowadzenie po nim dyskusji. Aczkolwiek byłoby to ciekawe doświadczenie dla mnie i aktorów grających w tym przedstawieniu. Spektakl już ma swoją legendę i swoich widzów, którzy obejrzeli je wielokrotnie. Ma także znakomite recenzje oraz entuzjastyczne opinie, na przykład wybitnego witkacologa, prof. Janusza Deglera, czy reżysera pierwszych „Szewców” wystawionych w Teatrze Kalambur w latach sześćdziesiątych, Włodzimierza Hermana. We Wrocławiu zainteresowanie krytyki było znikome, może stąd brak zainteresowania ze strony AST. Poza Twoją recenzją ukazały się jeszcze dwie recenzje autorów z Wrocławia, zresztą bardzo dobre. Wszystkie inne także znakomite ukazały się na portalach krajowych i zagranicznych.
To dziwne, że wrocławska szkoła aktorska nie zdobyła się na specjalny spektakl, by przedyskutować ze studentami, choćby środki artystyczne występujące w tym znakomitym widowisku. To może przedstawienie było zapraszane przez inne polskie teatry w kraju?
Nie, nie zapraszano nas do żadnego teatru ani w kraju, ani za granicą. Nie był nim zainteresowany żaden festiwal teatralny, a jest ich w Polsce sporo. Nawet kuratorzy Festiwalu Klasyki Polskiej w Opolu nie wyrazili zainteresowania moim spektaklem. Widocznie nie spełniał postawionych wymogów. Wystarczy, że przedstawienie powstało w Teatrze Polskim we Wrocławiu, a zamyka mu się drogę na teatralne „salony”, bo ten teatr nie istnieje i nie może w nim powstać nic wartościowego, ponieważ dyrekcja i artyści pracujący w Teatrze Polskim nie spełniają wymogów nowoczesnego, progresywnego teatru, a przecież tylko taki jest wartościowy. A gdzie osławiona tolerancja i różnorodność poglądów w sztuce? W wyrażaniu myśli? A poza tym podjęliśmy się pracy w teatrze, który został zniszczony przez ówczesne władze. A według pana Mieszkowskiego, zwanego w kuluarach dyrektorem „Słońce”, jako że sam o sobie mówił: „Teatr to ja”, według więc niego jego teatr był najlepszym teatrem w Polsce, a nawet na świecie! Dodajmy, że jako dyrektor w poprzednich latach zaangażował się w politykę, a to nie za bardzo służyło teatrowi, a poza tym skończył mu się kontrakt i musiał odejść. Wokół teatru panowała zła atmosfera, podgrzewana przez ludzi związanych ze sztuką postdramatyczną i postmodernistyczną, co pogłębiało ostracyzm środowiska teatralnego wobec dyrektorów i aktorów, którzy mimo wszystko przygotowywali nowe spektakle w tym teatrze.
Porozmawiajmy przez chwilę o sprawach ogólniejszych. Obserwujesz polski teatr, polską kulturę. Jakie pozytywne zjawiska byś wymienił?
Przyglądam się polskiemu teatrowi, a nawet uczestniczę w jego tworzeniu. Skromnie, bo skromnie, ale jednak. Dobre w polskim teatrze jest to, że jeszcze trwa, że ma widzów. Może nie tylu, co w czasach swojej świetności, ale składa się na to wiele czynników, ekspansja różnych mediów i propozycji internetowych, młodzież szukająca przyjemności, szybkich bodźców, nastawiona konsumpcyjnie, ulegająca chwilowym modom i pędowi współczesnej cywilizacji. Teatr jest jeszcze różnorodny, choć mainstream dąży do tego, aby był liberalny, by realizował tylko treści lewicowe, a więc tzw. postępowe i by sam był w takim znaczeniu tzw. teatrem postępowym. Takie myślenie o teatrze zabija sztukę i ideologizuje to, co wielokrotnie sprawdzono w przeszłości. Teatr nie znosi rewolucji. To cud, że jeszcze istnieje w Polsce w takiej formie.
Jakie byś widział rady, wskazówki?
Prawdziwa sztuka powinna porządkować rzeczywistość. Widz winien przeżyć katharsis po wyjściu z teatru; dobrze jest, jeżeli widz chce być lepszym człowiekiem. Dla mnie sztuka ma propagować wartości, a te fundamentalne nie zmieniły się od wieków.
Czy polski teatr znajduje się w fazie poszukiwań nowych rozwiązań artystycznych? Czy raczej powiela schematy lub idzie za bieżącą modą światową? Jak to widzisz?
To jest różnie. Zależy od wielu czynników. Teraz reżyserzy i twórcy teatru mają możliwość zobaczenie tego, co się dzieje na scenach europejskich i światowych. Część z nich korzysta z tego i przenosi, często bezkrytycznie, treści i formy tego, co tam jest modne i wyznacza trendy. Wielu jednak polskich reżyserów korzysta z polskiego dorobku i choć przyjmuje pewne dokonania (zwłaszcza techniczne), to jednak próbuje kultywować to, co w polskim teatrze było i jest najlepsze. Teatr polski zawsze miał dobrą markę na świecie i pewnie tak zostanie. Niepokoi jednak ogromny wpływ różnych ideologii, które zubożają treści przekazywane ze sceny. Dużo by o tym mówić.
Czy śledzisz procesy kulturowe w naszym kraju? Masz jakieś spostrzeżenia, oceny, wątpliwości?
Śledzę jak każdy, któremu nieobojętne jest to, co się dzieje w kulturze. Wychowany na dobrej literaturze i dobrym teatrze, pracując z wybitnymi reżyserami, wiedziałem, że dobre odczytanie dramatów napisanych dla teatru jest często bardziej uniwersalne i aktualne niż to, co dzisiaj proponują młodsi (dużo mądrzejsi od autorów) progresiści. Tak jest również w innych dziedzinach. Nie jestem wizjonerem, jeśli chodzi o rozwój kultury. Wielokrotnie wieszczono jej upadek, ale tak się nie dzieje. Jest ona inna, może nie tak ambitna, bardziej otwarta na masowość, a przede wszystkim zależna od gustów publiczności. A ponadto musi przynosić zyski. Ambitniejsze projekty, spektakle, filmy, książki muszą być dotowane. Inaczej ich nie będzie w przestrzeni publicznej.
Od lat nie obserwuję we Wrocławiu jakiegoś nowego, oryginalnego zjawiska artystycznego, rzecz jasna, poza „Szewcami”. Czym to możemy tłumaczyć? A może się mylę? Może coś umknęło mojej uwadze?
To miłe, że tak pytasz, ale trochę się dzieje. Nie jestem wnikliwym obserwatorem i uczestnikiem życia kulturalnego Wrocławia, chociaż mogę ręczyć, że znajdzie się wielu recenzentów i bywalców, którzy nie podzielą twojego zdania.
I na koniec – jakie masz plany twórcze? Rozchwytują Cię po „Szewcach”?
Z moimi planami to jest tak: Mogę je mieć i mam, ale jeśli chodzi o ich realizację, jestem zależny w stu procentach od dyrektorów teatrów. Czy jestem „rozchwytywany”? Nie zauważyłem.
Dziękuję. Ufam, że znowu zobaczę nowy dobry spektakl w Twojej reżyserii. I tego Ci życzę. Bo na to zasługujesz, a my widzowie również!