9 czerwca za nami. Wszyscy interesujący się polityką słusznie kojarzą tę datę z wyborami do Parlamentu Europejskiego, choć precyzyjnie rzecz ujmując, wybory te odbywały się przez cztery dni, bo w niektórych krajach członkowskich UE miały miejsce już 6 czerwca (Królestwo Niderlandów). Wcześniej niż 9 czerwca miały miejsce choćby w Irlandii, Włoszech i Czechach. Jednak 9 czerwca to również data wyborów parlamentarnych w Belgii oraz Bułgarii, a także wyborów lokalnych w Rumunii i na Węgrzech. Jednym słowem: wszędzie wybory i wszędzie było ciekawie.
W Rumunii prawicowa opozycja oskarża rządzących o sfałszowanie wyborów lokalnych na dużą skalę. Nie patrzmy na Bukareszt z góry, bo sytuacja ta przypomina tę z… Polski z 2014 roku, gdy w wyborach samorządowych okazało się, że 20% głosów zostało unieważnionych! Teraz od rumuńskiego polityka słyszę, że metoda była ta sama: setki tysięcy nieważnych głosów, choć na skalę mniejszą, niż to było u nas dekadę temu. Do pewnego stopnia przełożyło się to na rumuńskie wybory do europarlamentu, skoro jeszcze trzy dni po tej elekcji przeliczano ponownie głosy, które miały dać odpowiedź czy prawicowej partii AUR (Alianta pentru Unirea Romanilor) – jej lider George Simion rozmawiał w kwietniu 2024 z Jarosławem Kaczyńskim – należy się sześć mandatów do PE, czy siedem.
W Bułgarii z kolei pobito rekord Starego Kontynentu w liczbie wyborów, bo była to już szósta elekcja do parlamentu w ciągu zaledwie trzech lat. W ten sposób Sofia pobiła rekord nie tylko Tel Avivu, ale też prawdopodobnie nawet świata w częstotliwości zmuszania obywateli do głosowania. Ta niestabilność polityczna jest na rękę prezydentowi Rumenowi Radewowi, byłemu generałowi lotnictwa, który rządzi drugą kadencję i na tle bułgarskiej klasy politycznej wydaje się być oazą stabilności. On sam wywodzi się z lewicy, ale jego partia socjalistyczna ma już mniejszy wpływ niż parę lat temu.
Wybory w Belgii wygrała flamandzka prawica narodowa, wyprzedzając na finiszu flamandzką prawicę radykalnie narodową. Słowem wygrały ugrupowania, które opowiadają się za niepodległością Flandrii, a więc powstaniem państwa Flamandów. Różnią się tylko metodami i czasookresem realizacji tego pomysłu.
Na Węgrzech natomiast FIDESZ Victora Orbana stracił jeden mandat w wyborach europejskich (11 zamiast 12), ale omal nie zdobył Budapesztu, przegrywając z urzędującym burmistrzem z opozycji raptem o paręset głosów.
A u nas za rok wybory prezydenckie…