Rozmowa Artura Waszkielewicza z Ludwiką Ogorzelec
15 maja 2024 roku w domu Edyty Stein we Wrocławiu otwarta została wystawa prac Alfredy Poznańskiej – zmarłej w 2001 roku wybitnej rzeźbiarki związanej z naszym miastem i z Solidarnością Walczącą. Na wernisażu wystawy pojawiło się wiele postaci wrocławskiej sztuki i konspiracji solidarnościowej. Swoim wspomnieniem o Alfredzie Poznańskiej zechciała się podzielić Pani Ludwika Ogorzelec.
Mówiła Pani, że była studentką Alfredy Poznańskiej. Gdzie to było? Tu, we Wrocławiu?
Tak, byłam studentką PWSSP we Wrocławiu (dziś Akademia Sztuk Pięknych). Znałam ją od początku studiów. Pamiętam Alfredę z tamtego czasu. Mówię „Alfredę”, bo przyjaźniłyśmy się później. W 1985 roku pojechałam do Paryża, gdzie skomplikowana sytuacja polityczna zatrzymała mnie na dłużej. U schyłku komunizmu, gdy już mogłam przyjeżdżać do Wrocławia, zawsze zatrzymywałam się u Alfredy.
Wracając do czasu studiów – pani profesor lubiła myślących i pracowitych studentów a ja chyba kimś takim jej się wydawałam. W efekcie darzyła mnie sympatią a ją ogromnie szanowałam. Jednak inni studenci narzekali na dyscyplinę pracy, jaką Alfreda Poznańska stosowała w pracowni małych form rzeźbiarskich. Praca przy małych formach, medalierstwie, itp. wymagała dokładności w opracowywaniu detali. Pani profesor była skrupulatna, upominała, sprawdzała, więc ta artystyczna młodzież, która chciała być „wolna”, narzekała na ten obowiązkowy przedmiot i dyscyplinującą ich Alfredę. Dla mnie rzeźba to rzeźba, niezależnie czy mała, czy wielka rozmiarami, jak to, co teraz robię w życiu artystycznym. Myślę, że to ten wzajemny szacunek i zaufanie spowodowały, że znalazłyśmy się wspólnie w konspiracji solidarnościowej lat 80.
W roku 1981 nastał stan wojenny. Od lutego 1982 roku drukowałam w podziemiu wydawnictwa niezależne z jedną z koleżanek z wydziału rzeźby. Wkrótce ta koleżanka wyszła za mąż, była w ciąży i nie mogła się już angażować w działalność konspiracyjną. Zostałam sama i musiałam znaleźć miejsce i kogoś do pomocy. Wtedy zwierzyłam się mojej pani profesor, o której niewiele wiedziałam, a ona dała mi swoją pracownię na drukarnię. Przyprowadziła Zbyszka Bełza, który mi pomagał. Nazywałam go Andrzejem, bo to była konspiracja i mieliśmy pseudonimy. Potem się okazało, że to był sędzia z Gorzowa, który się ukrywał we Wrocławiu. Był też chyba szefem Solidarności gorzowskiej. Gdy nastał stan wojenny podobni do niego przywódcy musieli się ukrywać. Wówczas nie wiedziałam co robił… nie mogłam wiedzieć. Później dopiero dowiedziałam się, kim był i że współpracował także z Kornelem Morawieckim. Po latach wyemigrował do Kanady i założył gazetę, która istnieje do dzisiaj. Być może współpraca ze mną przy druku gazetek podsunęła mu ten pomysł?
Jaki był związek Alfredy Poznańskiej z Solidarnością Walczącą?
Alfreda znała i współpracowała z Kornelem już wcześniej. Ja natomiast wśród drukowanych gazetek drukowałam także od 1. numeru Solidarność Walczącą, więc Alfreda mnie do niego zaprowadziła.
Jak to się odbyło?
To było kluczenie po ulicach Wrocławia.
Gubienie „ogonów”?
Tak, wszystko było odpowiednio zorganizowane.
Podobno Kornel przez jakiś czas ukrywał się u Alfredy Poznańskiej. Czy coś Pani o tym wie?
Nigdy o tym nie słyszałam. Być może nie u samej Alfredy, a u nieżyjącej już Marianny Żabińskiej, albo u Wandy Linowskiej – siostry Alfredy. Ale tego nie wiem. Wiem natomiast, że miała kilka najść SB, gdy szukali Frasyniuka. I mieli taki pomysł, że na pewno Frasyniuk ukrywa się siedzi u jakiejś samotnej kobiety udając jej męża. Pewnej nocy zrobili nalot na wiele samotnych, niezamężnych kobiet. Przyszli też do Alfredy, jednak mimo dokładnego przeszukania jej mieszkanka Frasyniuka nie znaleźli, ale też na szczęście nie znaleźli kluczy do jej pracowni, w której mieściła się moja tajna drukarnia,
Przyszli jak zwykle o 6 rano, zastali ją w szlafroku. Alfreda w ostatniej chwili zdjęła klucze z haka i włożyła do kieszeni szlafroka. Przejrzeli całe mieszkanie, nic nie znaleźli, ale zabrali ją do aresztu. Gdy się ubierała, odwiesiła szlafrok z kluczami i w ten sposób klucze zostały w domu i nie wpadły w ręce bezpieki.
Nie straciła zimnej krwi…
Tak. Była odważna i rozważna.
Teraz na rzeźbie są prawie same dziewczyny a wykładowcami kobiety (nie mówię, że to dobrze), a wtedy większość stanowili panowie. Wśród wykładowców Alfreda była jedyną kobietą. Ponieważ była bardzo skrupulatna i dokładna, sprawiała wrażenie osoby strachliwej, z czego często koledzy pokpiwali. Bardzo mnie to bolało, gdy będąc w ich towarzystwie, słyszałam jakieś prześmiewcze historie na temat ich koleżanki. Wiedziałam doskonale, jaka ona jest naprawdę i jak odważnie działa w konspiracji. Pewnego razu nie wytrzymałam i po którymś podobnym komentarzu na temat Jej bojaźliwości oświadczyłam, łamiąc trochę zasady konspiracji, że – ze wszystkich was, waleczni panowie, najodważniejsza jest Alfreda!
Czyli była podwójnie zakonspirowana, bo udawała strachliwą i nikt nie podejrzewał jej o działalność konspiracyjną.
To nie tak. Prywatnie była bardzo dowcipna i wesoła, a w szkole musiała trzymać dyscyplinę wśród studentów, była wymagająca. Jej przedmiot – małe techniki rzeźbiarskie – wymagał dużej dyscypliny i pracy nad detalami.
Pani poszła w inną stronę.
Mała forma rzeźbiarska była dla mnie miłym zajęciem, mimo że obowiązkowym przedmiotem. W odróżnieniu do moich studiujących ze mną kolegów – często rozpieszczonych dzieci ówczesnej nomenklatury gierkowskiej, dla których praca była karą i udręką – nie buntowałam się, ale wyciągałam maksimum nauki. Pamiętam, że praca była przyjemnością, mimo że w jej trakcie marzyły mi się formy wielkie, lekkie, zagarniające przestrzeń. Najwyraźniej potrzebowałam dużych formatów, rozważań nad przestrzenią i oddziaływania mojego dzieła na ludzkie emocje. Jednak gdy studiujemy na uczelni, powinniśmy poznać wszystko, co dotyka rzeźby i sztuki w ogólnym rozumieniu. Mnie ta rzeźba powiodła w świat, natomiast moi koledzy, niegdysiejsi adepci sztuki, w odróżnieniu do mnie, poinstalowali się w różnych instytucjach kultury, wykluczając z niej takich jak ja, którzy w sztuce i dla polskiej sztuki coś zrobili. Teraz znów karczują w niej wszystko, co pozytywne…