Krzysio Gulbinowicz (2)

Ważna rozmowa 10.07.2006

Dobra i głęboka rozmowa z Krzysiem Gulbinowiczem. To rozdarta, tragiczna postać. I dobry prozaik. Niestety, pije bez umiaru. Zwykle chce ode mnie wydębić jakiś grosz na alkohol. Nie daję mu. Ale dziś, przy stoliku, zafundowałem mu kielicha. I gadaliśmy o życiu i literaturze, o Dostojewskim, Gogolu, Wojaczku, a przede wszystkim o dramacie egzystencji. Wiele mi opowiadał o sobie. O swoim odchodzeniu z Kościoła, a także o poszukiwaniu Boga. Znam go z siedemnaście lat. Od nowej Polski. Razem pracowaliśmy w gazecie Kornela. Ma mocne, ostre pióro. Ale wciąż nie doczekał się własnej, ważnej książki. Raz coś wydał, ale na marginesie, jakby w cieniu. Chciałbym mu pomóc, jednak to trudne. Gubi swoje teksty, zapomina. W każdym razie opowiadał mi, jak wciągnęli go do jakiejś sekty religijnej. Jak tam żył, już jako alkoholik. I jak prosił księdza Orzechowskiego, by mu pomógł. Pomógł. I z tym Orzechem, to jest pewien problem. Raz mi relacjonował Gulbi, że Orzechowski kiedyś, gdy Krzysio był na dnie, dał mu klucze do jakiegoś gospodarstwa i pieniądze na butelkę koniaku. A dziś opowiedział, że jak Orzechowski zorientował się, że on znajduje się w sekcie, odwrócił się od niego.

Gulbinowicz chciał owce paść w przykościelnym gospodarstwie, a Orzech odmówił mu pomocy, bojąc się, że tam stworzy nową religię. Powiedział Krzysiowi, że opętał go szatan. I od tej pory nie chce mieć z nim nic wspólnego.

Niedawno Gulbi napisał opowiadanie o profesorze filozofii i matematyku, który nazywa się Pająk. Raz go spotkał na ulicy, siedział na chodniku i był dość podpity, ale nie pijany. Gulbi koniecznie chciał go sprowokować, by poszedł z nim do najbliższego domu, gdzie kumple pili. Tamten długo się bronił, aż w końcu uległ.

Pijaństwo trwało kilka dni. Którejś nocy Pająk kompletnie pijany poprosił Gulbinowicza, by go odwrócił – leżącego na wyrku – twarzą do ściany. Gulbi i inni odwrócili go.

Rano chcą go obudzić, a on martwy.

Krzysio uważa, że to on go zabił. Czuje wyrzuty sumienia, dręczy go tamta noc. Wezwali milicję, która się też spiła. Wezwali straż zieleni miejskiej, by zabrała trupa. Strażnicy także się urżnęli i wynosząc umarlaka, puścili go ze schodów, a sami też się stoczyli.

Te sceny mają być w opowiadaniu Krzysia. Mówił też o innym utworze, pt. „Grzyby”. O tym, jak na Syberii pewne kobieta, nie mogąc wyżywić swoich dzieci, chciała je otruć, razem z sobą. Poszła do tajgi i zebrała trujące grzyby. Ugotowała i wszyscy zaczęli jeść. Ale okazało się, że to nie były grzyby trujące, w każdym razie nikt się nie otruł. Tymi grzybami żywili się przez kilka lat. Aż któregoś dnia spytała, gdzie był Bóg, gdy chciała otruć swoje dzieci, dlaczego jej nie ratował. Wtedy ktoś odrzekł: – Bóg był w grzybach.

Przy tych słowach Gulbinowicz się rozpłakał. Potem jeszcze się wzruszył, opowiadając o przyjaciółce Hanki, Lidce. Otóż gdy Lidka, ostra schizofreniczka, leżała w szpitalu psychiatrycznym, Hanka, poszła na pielgrzymkę. Lidka tego dnia wyszła ze szpitala. I nie miała do kogo pójść. Była kompletnie sama. Chodziła po Wrocławiu i krzyczała:

– Zabijcie mnie, zabijcie.

Ale nikt nie chciał jej zabić. Wtedy skoczyła z mostu do rzeki i utonęła.

Dopiero po pewnym czasie odnaleziono jej ciało. I tak sobie gadaliśmy. Na koniec dałem mu swoją książkę „Skandalista Wojaczek”. Był wyraźnie poruszony. Obiecaliśmy się spotkać za dwa, lub cztery tygodnie, w poniedziałek, g. 18,00.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *