Wiele osób uważa, że wykształcenie, oczytanie, obycie w świecie inteligencji, powoduje, że ludzie automatycznie częściej mają rację. Różne zaś memy i dowcipy, które sprawę stawiają odwrotnie, dlatego właśnie są śmieszne, że tak daleko odchodzą od oczywistej reguły. Oczywiście nikt nie kwestionuje wyjątków, o których mówił znakomity Jerzy Dobrowolski – „Nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję” („Szpilki”, 11/1974).
Ostatnio pewne zakłopotanie w niektórych środowiskach wywołał Marek Raczkowski z „Przekroju”. Narysował przestraszonego pana, który pyta: „A co, jeśli starsi i słabo wykształceni mieszkańcy wsi i małych miasteczek mają rację?”. W pewnym portalu społecznościowym humorek był często udostępniany. Wiele osób poczuło się zaniepokojonych i podkreślało, że to mało prawdopodobne, albo – inteligenckim zwyczajem – wyszydzało takie myślenie.
Spróbujmy więc się zastanowić, choć musimy na początku odrzucić dowód z autopsji – każdy bowiem uważa się za osobę rozsądną, a więc taką, która ma kwalifikacje do tego by mieć rację.
Ja bym zaczął od zapytania, co to jest racja? Bo osoby mające większą wiedzę – bardziej oczytane, czy wprawione w rozwiązywaniu złożonych problemów – na pewno dużo częściej mają rację w sprawach, na których się znają, niż ci słabiej wykształceni i obyci. Można jednak zapytać, czy gdybyśmy chcieli dowiedzieć się jak żyć, co w życiu jest ważne, czyli postawilibyśmy pytanie z dziedziny nazywanej przez uczonych aksjologią, nauką o wartościach, to najlepiej poradziłby nam zwycięzca teleturniejów?
Prawda, że świat zmienia się coraz szybciej, że aby nadążać za tymi zmianami, trzeba wiedzieć coraz więcej. Ale racja to nie tylko nadążanie za złożonymi zmianami. To także rozumienie, co jest w istocie ważne (aksjologia). A taką wiedzę kumulujemy przez całe życie, zarówno jednostek, jak i społeczności, narodów. Bywa ona przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Dynamiczne zmiany, ogrom rzeczy nowych i pasjonujących, często zacierają ten przekaz. Nie zawsze potrafimy zmienić, przystosować do nowych sytuacji, sposoby przekazywania i poznawania tego, co ważne. I zaczynamy cenić tylko to, co atrakcyjne, a to co ważne, uważać za pustosłowie. Nie wiedząc nawet, że ślizgamy się po powierzchni. I tak to ilość nie przeszła w jakość.
Kiedyś, jak miałem 12 lat, włamaliśmy się z kumplem do źle zabezpieczonej piwnicy sąsiada i gwizdnęliśmy mu skrzyneczkę fajnych gwoździ. Wpadliśmy. Miałem rozmowę z mamą. Tłumaczyłem się, że przecież myśleliśmy, że nikt się nie dowie. Mama – prosta kobieta z małego miasta, z wykształceniem średnim i bez zacięcia intelektualnego (potem, na stare lata, słuchała Radia Maryja), mnie nie ukarała, nie skrzyczała, nie robiła wyrzutów. Popatrzyła mi głęboko w oczy i powiedziała, że warto być uczciwym nie dlatego, że to się opłaca, bo wówczas nikt nas nie złapie, nie ukarze, i będą nas ludzie cenić. Warto być uczciwym dla samego siebie, żeby być z siebie dumnym, mieć satysfakcję, że potrafię taki być – nawet jeżeli nikt nigdy by się o tym nie dowiedział.
Ta rozmowa dała mi dużo więcej niż rozmaite wykłady i podręczniki etyki, których dużo przyswajałem na studiach filozoficznych i socjologicznych oraz wiele innych przekazów w mediach czy Internecie. A nawet setki pobożnych kazań, które słyszałem.
Z drugiej strony znamy wszyscy ideologie, które oczarowane wiedzą i możliwościami poznania człowieka dzięki nowożytnej nauce, porzuciły stare zabobony przekazywane Europejczykom z pokolenia na pokolenie w nauczaniu chrześcijańskim. Potem na bazie tego myślenia naukowego dokonały niewyobrażalnych, największych w historii zbrodni – budując nowy, wspaniały świat. Czy nie zabrakło im przypadkiem tego przekazu ponadczasowych wartości zakorzenionych w naturze ludzkiej, które wynikają z doświadczenia pokoleń, a nie z rozmaitych, uczonych książek i podręczników? Bo tych jest tak dużo i tak często bywają sprzeczne, że prowadzić mogą do wiedzy nawet bardzo błyskotliwej, ale jednostronnej, coś tam wyolbrzymiającej, a coś innego pomijającej. W dodatku popartej bardzo silnym przekonaniem o własnej odkrywczości.
Oczywiście, nie wystarczy pochodzić z małego miasta, żeby tych pułapek uniknąć. Problem nie polega na tym, czy pochodzimy z małej czy dużej miejscowości. Chodzi o przekaz skumulowanej mądrości pokoleń, wiążącej się z trwałą strukturą społeczną, która jest nośnikiem systemu aksjologicznego i czegoś, co nazywamy popularnie „życiową mądrością” (jak w piosence). Potrzebne są mocno zakorzenione ośrodki opiniotwórcze oraz kanały przekazywania i kształtowania opinii społecznej.
Badania jednoznacznie wykazują, że ten przekaz gubi się nie tylko w dużych miastach, gdzie struktury są dużo bardziej zmienne i złożone, a różnych systemów aksjologicznych, także importowanych z zewnątrz, więcej. Gubi się on też w rejonach świeżo zaludnionych. Na przykład w nowych ośrodkach przemysłowych, do których przybyło sporo ludności napływowej, a także na terenach ziem odzyskanych, nawet tyle już lat po przesiedleniu. Struktury społeczne, w tym ośrodki opiniotwórcze i kanały przekazu informacji, obecne wcześniej na terenach wschodnich, na ogół na ziemiach odzyskanych się nie odtworzyły. Tylko Kargul z Pawlakiem przenieśli, zupełnie przypadkowo, kawałek takiej struktury. Oczywiście różnie to wypadło. Wrocław przejął i częściowo odtworzył znakomitą kulturę kresów. Czasami przekaz przechodził z rodzinami lub silniejszymi osobowościami. Ja się wychowałem w zupełnie pogubionej, bo zbudowanej po wojnie niemal od nowa Warszawie, a wartości uczyli mnie (myślę, że jednak skutecznie) napływowi z różnych rejonów Polski rodzice. Ale statystyka jest jednoznaczna.
Zapraszam do przejrzenia mapek pokazujących gęstość różnych patologii na terenach Polski, albo zjawisk pozytywnych, takich jak trwałość rodziny. Łatwo je znaleźć w internetowych przeszukiwarkach. Na tych mapach widać granice Polski przedwojennej, a nawet zaborów!
Także różne dynamiczne przemiany społeczne rozbijają nierzadko tradycyjne systemy aksjologiczne, bo powstają nowe struktury, instytucje, centra społeczne a ludzie przepływając do tych nowych miejsc zajmują inne pozycje i tworzą nowe więzi. To jeden z istotnych powodów narastania rozproszenia obyczajów, także moralnych, tam gdzie taki dynamizm zmian się pojawił. Niegdyś zmiany trwały przez pokolenia, teraz bywają dużo szybsze, więc łatwiej o społeczności wyzbyte tradycyjnych zasad, które nowych jeszcze nie stworzyły i żyją w takim amoralnym stanie. Ponieważ zmiany często wiążą się z jakimś awansem dobrobytu i bezpieczeństwa, to nowe pokolenia nie szukają zasad trudnych, wymagających pewnego heroizmu i poświęcenia. Tworzą sobie etykę przyjemności i instynktów (zwaną lewicową).
To chociażby przypadek Irlandii, która przez wieki okrutnej niewoli angielskiej, skupiała się wokół trudnej etyki niesionej przez nauczanie Kościoła. Kiedy jednak na początku lat dziewięćdziesiątych, na skutek bardzo dobrego paktu społecznego, rozwój gospodarczy tam dynamicznie ruszył i z poziomu Czechosłowacji i Grecji w 1990 Irlandczycy zaczęli wszystkich wyprzedzać, dochodząc do samej czołówki PKB w Europie, to trudna i wymagająca etyka przestała im się podobać i od Kościoła odeszli. Złożyły się dwie przyczyny – przemiany, które oderwały ich od starych struktur tworząc nowe elity oraz – dobrobyt, który zniechęca do etyki trudnej i wymagającej.
Czasami następuje powrót do sprawdzonych i ponadczasowych zasad. Wtedy najczęściej, kiedy pojawiają się jakieś poważne zagrożenia, w myśl zasady „jak trwoga, to do Boga”. Europa postoświeceniowa zaczęła powoli, wraz z rozwojem przemysłu i niesionymi przezeń przemianami społecznymi, odchodzić od etyki chrześcijańskiej, powierzając coraz bardziej swój los naukowym i postępowym ideologiom. Kiedy ten kierunek doprowadził do okrutnych zbrodni w XX wieku, to znów wrócono do wartości sprawdzonych i przez pierwsze ćwierć wieku po wojnie Europę budowały chrześcijańskie demokracje. A u nas nieco później, mając już dosyć opresyjnego komunizmu, skupiliśmy się wokół Kościoła i nawiązującej do jego nauki „Solidarności” – co dało wyzwolenie.
Jak poszliśmy w górę gospodarczo, to znów szukamy łatwych rozwiązań etycznych. Wolniej to idzie na obszarach o stabilniejszych strukturach społecznych, a więc w miejscowościach mniejszych, gdzie zmiany usytuowania poszczególnych ludzi bywają powolniejsze.
Ponieważ więc w ostatnich paru latach, mimo awansu ekonomicznego naszego kraju, pojawiają się rozmaite opresje i zagrożenia, coraz więcej ludzi zastanawia się, czy nie lepiej wrócić do zasad etycznych trudnych, ale ponadczasowych, przez wieki sprawdzonych. A ponieważ trwają one głównie w małych miejscowościach i rejonach, gdzie gwałtownych zmian społecznych było mniej, przeto niektórzy, co mądrzejsi i bardziej refleksyjni ludzie, którzy wcześniej przeszli do tej etyki przyjemności (hedonistycznej), zaczynają się zastanawiać, czy przypadkiem racji nie mają ci, którzy wierzą w świat konserwatywny.
I mądrze zadają takie pytania, jak na rysunku. To dobry dla bezpieczeństwa i rozwoju kraju kierunek myślenia. A czasy takie przyszły, że bezpieczeństwo znów ma znaczenie, rozwój zaś hamowany jest przez aksjologię hedonistyczną. Podnoszenie bowiem średniej wieku, do czego prowadzi zapaść demograficzna, wydatnie obniża adaptacyjność i innowacyjność gospodarki. Natury się nie przeskoczy, trzeba wracać do ponadczasowych wartości chrześcijańskich.