Właśnie mija 80. rocznica zagłady Huty Pieniackiej. W poprzednim numerze pokazaliśmy przygotowania do zbrodni. Dziś prezentujemy sceny zbrodni. Opowiadają o nich w dokumentach IPN w Krakowie świadkowie, którzy ocaleli. W zagładzie wsi brały udział oddziały Dywizji SS Galizien oraz bandy UPA.
Filomena Franczukowska zmierza do pokazanie szerszego tła narastającego dramatu (H. Komański, S. Siekierka, Ludobójstwo dokonane przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach w województwie tarnopolskim 1039-1945, Wrocław 2004). Bohaterka opowieści i jej rodzina ocalili życie. Autorka widzi wokół siebie oznaki terroru i zagłady, próbuje ogarnąć je umysłem, zebrać w jakiś sensowny wywód i opowiada:
Naszą trójkę wyprowadzili z domu i staliśmy na podwórzu ze spuszczonymi głowami, widząc, jak rabują nasz dobytek. Jeden Ukrainiec uderzył ojca dwa razy w twarz i powiedział: „Majete swoju Polszczu”, to znaczy po naszemu: „Macie swoją Polskę”. Później popędzili nas do kościoła, który był blisko od naszego domu, jakieś pięćdziesiąt metrów. Kościelne drzwi były zamknięte, kiedy nas tam doprowadzili. Naprzeciw naszego domu mieszkali Biniewicze, dziesięcioletniej córce Stefci przestrzelili nogi. Jak uderzyli ojca i widziałam, co robią z dziećmi i dorosłymi, to nie miałam już złudzeń, po co oni przyszli. To była sodoma i gomora. Widziałam Ukraińców w mundurach i bez mundurów. Ten, co bił mojego tatę, był w cywilnym ubraniu, ale był dla Ukraińców kimś ważnym. Mogliśmy podejrzewać, że to ich jakiś dowódca. Naprzeciw naszego domu mieszkali Kowalczykowscy i u nich też kradli dobytek. Widziałam to na własne oczy, ale wtedy był strach, aby podnieść wzrok, żeby ich nie prowokować spojrzeniem.
Scena wielowątkowa, narracja biegnie w różne strony. By ogarnąć przestrzeń dramatu, narracja wychwytuje te obrazy, które pozwalają narratorce zrozumieć, co się wokół niej dzieje. Opis więc tragicznych wydarzeń jest zarazem uchwyceniem ich znaczenia. Świadek układa poszczególne fragmenty widzialnej rzeczywistości, dopasowuje je do siebie, by stworzyć w miarę możliwości jeden, wyrazisty i czytelny zapis. Punktami strategicznymi tej wędrówki są: dom narratorki, kościół, mieszkanie Bieniewiczów, mieszkanie Kowalczykowskich i naturalnie sama droga, z której widać poszczególne zdarzenia. Obserwuje więc jak napastnicy rabują dobytek, jak Ukrainiec bije ojca po twarzy, jak ironizuje na temat ojczyzny, jak córka sąsiada ma przestrzelone nogi. Wyciąga z tego tylko jeden i to najstraszniejszy wniosek. Nie ma złudzeń, po co oni przyszli. Oni, znaczy mordercy. Gdy sobie to uświadamia, wie już, co i ją czeka. Ale nie skarży się, nie dramatyzuje, tylko nadal zbiera dowody, jakby wiedziała, że one są dla następnych pokoleń najważniejsze. Gromadzi fakty i porządkuje je, dzięki czemu rozumie, w jakiej rzeczywistości nagle się znalazła. I konkluduje, że widziała to wszystko na własne oczy. Daje w ten sposób sygnał, że osobistych doświadczeń nie da się niczym innym zastąpić. One są najważniejsze w rozumieniu przeżywanej historii.
Kolejne relacje obracają się wokół tej samej historii, czyli wokół historii zagłady wsi, głównie wokół jednego z jej najważniejszych fragmentów, to znaczy wokół wydarzeń zachodzących między domami a kościołem. Akcja toczy się wprawdzie w różnych miejscach Huty Pieniackiej, jednak obejmuje tylko przestrzeń jednej wsi i ma określony czas. To czas godzin porannych do mniej więcej południa, czyli do godziny dwunastej. Świadkowie znajdują się bądź to w swoich domach, bunkrach, na strychach, w piwnicach i stamtąd są zabierani, wyciągani przez oprawców, terroryzowani i – jak już wiemy – siłą pędzeni do kościoła. Scenariusz narracyjny obejmuje wszystkich świadków, którzy brali udział w tym fragmencie zdarzeń.
Kiedy się czyta ich zeznania, relacje, opowieści, widać jak bardzo każdemu z nich zależy na wyrazistym i czytelnym opisie przeżytej rzeczywistości. Liczy się istotny detal, twarz, ręce, nogi, ubiór, zachowanie, mowa, gest i język opisywanych postaci. Liczą się okoliczności, sceneria, realia historyczne, czas i miejsce. Dlatego widzimy niemal perfekcyjną topografię rozgrywającego się dramatu. Obserwujemy dążenie do poznania, zarejestrowania i ukazania światu zewnętrznemu zapisu zbrodni. To ważny akt identyfikacji z czasem, miejscem i samymi wydarzeniami. Mimo, iż z odmiennych punktów widzenia prowadzone są obserwacje, mieszczą się one w ramach jednej kultury, należą do tej samej struktury językowej i do takiej samej leksykografii.
Należy też zauważyć, że w wypowiedziach i zeznaniach świadków miesza się wiedza wynikająca z doświadczenia, przeżyta i przetrawiona przez umysł z wiedzą nabytą, przyjętą do wiadomości i nie zawsze weryfikowaną. Oto jedna z relacji (Henryk Komański i Szczepan Siekierka, „Ludobójstwo…). Wypowiada się Emilia Kowalczykowska z d. Żuczkowska:
Franciszka Rysicka ze strachu doznała szoku i zrzuciła z siebie ubranie, zostając prawie nagą. Jej mąż zdjął swoją marynarkę, nakrył ją i tak wszyscy zostaliśmy doprowadzeni do kościoła. Przez cały czas musieliśmy iść z rękami podniesionymi do góry. Po drodze widzieliśmy dopalające się zabudowania w zagrodach Jana Szmigielskiego i Bronisława Kowalczykowskiego. Na mostku widziałam leżącego już zabitego Andrzeja Błaszkiewicza. Gdy doszliśmy do zabudowań Stanisława Zagrodnego, widzieliśmy jak rabowano jego mienie i ładowano na sanie. Z bramy wyskoczył jakiś człowiek w mundurze niemieckim i krzyknął łamaną niemczyzną „Ty bandit” i ranił bagnetem mego męża. Po chwili zapędzono nas do kościoła.
Gdyby nie okoliczności wydarzenia, moglibyśmy je uznać za groteskę, farsę, czy jakąś parodię. Nagle kobieta na oczach wsi rozbiera się. Nikogo nie rani. Na nikogo się nie rzuca. Jej desperacja skierowana jest przeciwko niej samej. To akt kompletnej bezradności. Szok. W normalnych warunkach nie do pomyślenia. Obyczajowość wiejska i moralność czasu na to by nie pozwalały. Ale nie jest to groteska, farsa ani parodia. Ani żadna inna logiczna demonstracja. Kobieta nie była w stanie ogarnąć wielkości i głębi dramatu. Doznała szoku. Jej umysł nie był w stanie zaakceptować nawet samej wiedzy o nadciągającej grozie, nie rozpoznał jej, jako aktu ludzkiego wyboru, nie mógł uwierzyć w to, co się stało i słaba psychika zbankrutowała, poddała się szaleństwu, którego nie można w żaden inny sposób wyjaśnić. Przy okazji z tego obrazu płynie też inna nauka. Otóż nie tylko sam fakt rozbierania się kobiety jest ważny. Sam w sobie nie należy do żadnej kategorii wartościującej. Dopiero jego okoliczności, miejsce, czas, warunki, sytuacja tworzą sens lub bezsens zdarzenia. Rzeczy, zjawiska, osoby, historie zaczynają znaczyć dopiero wówczas, gdy je skojarzymy z otoczeniem, warunkami, historią, słowem, z innymi bytami. Narratorka nie rozwodzi się nad zagładą wsi. Nie opisuje swoich wrażeń, nikogo nie oskarża, na nikogo nie napada. Jej relacja wydaje się spokojna, ale przecież czujemy, że opisywany obraz jest dla niej wielkim zaskoczeniem. Właśnie w tym spokoju przez zaciśnięte zęby ukazuje wagę i znaczenie opisanej historii. Relacja toczy się niemal bezbarwnie, spokojnie, przynosząc raz po raz jakiś nowy detal, który wpisuje się w obraz i nadaje temu obrazowi nowe znaczenie. Raz to jest marynarka narzucona na nagie ciało kobiety, raz podniesione do góry ręce, raz dopalające się zabudowania, a raz krzyk „Ty bandit” i rana mężczyzny oraz kościół. To jakby znaki orientacyjne krajobrazu, drogowskazy prowadzące ku naznaczeniu granicy dramatu.
Fragment książki Stanisława Srokowskiego pt. „Z kościoła do piekła”, który niebawem ukaże się na rynku księgarskim.