Pawilon polski – sztuka ukraińska
Biennale w Wenecji w 2024 r. odbędzie się pod hasłem „Obcokrajowcy są wszędzie”. Tak zaproponował kurator Adriano Pedrosa. Początkowo w wyniku konkursu Polskę miał reprezentować projekt „Polskie ćwiczenia z tragiczności świata. Między Niemcami a Rosją” kuratorów Piotra Bernatowicza i Dariusza Karłowicza z udziałem wystawy malarstwa Ignacego Czwartosa. W sprawie Biennale w Wenecji już się wypowiadałem, jako członek jury konkursu i nie bardzo wypada mi dręczyć temat. Warto jednak napisać parę uwag, podkreślić kontrowersje na temat polskiego projektu i światłych decyzji nowego Pana Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rządu Rzeczypospolitej Polskiej o odrzuceniu wybranego projektu i delegowaniu do polskiego pawilonu dzieła wideo ukraińskiego zespołu („Відкрита група”: Антон Варга, Юрій Білей, Павло Ковач – молодший) … ze Lwowa.
Dla naszego pokolenia robienie sztuki niezaangażowanej politycznie jest trudne – mówi Jurij Bilej, podsumowując twórczość artystów Open Group, ukraińskiego kolektywu, który od 12 lat współtworzy wraz z Pawło Kowaczem i Antonem Vargą. Grupa już trzykrotnie reprezentowała Ukrainę na Biennale w Wenecji, w tym roku razem z kuratorką Martą Czyż pokaże swój projekt w polskim pawilonie. Artyści z Open Group adresują tę pracę do zachodnioeuropejskiej widowni, opowiadają o wojennych doświadczeniach każdemu, kto na co dzień obserwuje wojnę przez szklany ekran, a teraz – jeśli znajdzie w sobie odwagę –może postawić się w roli bohaterów nagrania. – Kiedy osoby w filmie wypowiadają swoje sekwencje, każdy może się przyłączyć, naśladując dźwięki wyświetlające się też w formie napisów na ekranie. To swego rodzaju karaoke – tłumaczy Bilej. vogue.pl/a/biennale-sztuki-w-wenecji-2024-co-zobaczymy-w-polskim-pawilonie
Teksty, jakie znajdują się w obiegu, są w oczywisty sposób bałaganiarskie i takie sobie plotkarskie. „Przede wszystkim, że gdziekolwiek pójdziemy i gdziekolwiek będziemy, zawsze spotkamy cudzoziemców — oni/my jesteśmy wszędzie”. Pan Adriano Pedrosa wskazał temat a nasze ciotki rewolucji czepiły się jakiejś topornej interpretacji albo „uchodźczej” czy „wojennej” na zasadzie doniesień z linii ukraińskiego frontu i hajda przez media nie bacząc na warsztatowe ułomności.
Wyhowskiego szablą krzywą / Mała bawi się dziecina / Ty Kozacze śpisz leniwo / Płacze Matka Ukraina”.
Tak też płakał poeta.Ale teraz? Ukraina walczy! Nie takich ogryzków ze swojej tragedii potrzebuje Matka Ukraina!
Wypowiedzi „protestantów” wobec decyzji zamiany wystawy Czwartosa ukazują pewną dogmatykę środowisk postkomunistycznych – dzielą sztukę na dobrą (lewicową) i złą (prawicową). Lewica nie widzi poza sobą nic wartościowego. Można odpowiadać merytorycznie – pokazując mizerię jakościową produkcji neosocrealizmu i lewicowej agitacyjnej „sztuki” – ale szkoda na to czasu. Jest tego masa. Przecież nasze instytucje kultury zajmowały się przez 30 lat komunistyczną propagandą różnie nazywaną. Innych „idei” nie było.
Mamy wszakże, poza Biennale, kilka ważnych wydarzeń. Wydano monografię Jerzego Rosołowicza – zasługa inicjatywy Mariki Kuźmicz z warszawskiej fundacji Arton (poprzednio monografie Zdzisława Jurkiewicza i Barbary Kozłowskiej) we współpracy z Muzeum Współczesnym „Wrocław”. Stanisław Srokowski przeprowadził w zeszłym roku cykl prezentacji polskich poetyckich awangard od pradziejów (dwudziestolecie międzywojenne) do chwili obecnej. W renomowanym wrocławskim Klubie Muzyki i Literatury. A od chwili obecnej znakomity pisarz w Klubie Pieśniarzy co tydzień referuje fenomeny wrocławskiej kultury artystycznej patrząc na dzieje polskiego Wrocławia jako na całościowy fenomen Genius Loci i to w skali światowej. Miło posłuchać.
Niech więc warszawskie lewactwo dalej toczy swoje jałowe boje, bo nic z nich dla historii (oprócz chwilowej histerii) nie wyniknie. My zajmijmy się wrocławską tradycją samodzielności w sztuce. Może trochę pokątnie, jak to i dawniej bywało. Odwiedzając kilka klubowych „zaścianków” i kawiarń znajdziemy coś dla wzmocnienia ducha. Tak jak chociażby w kawiarence „Stacja Dialog” (Dworzec Główny PKP) wystawę „Dekonstrukcje” Józefa Sztajera. Albo „motywy szkockie” w OPT Zamek w Leśnicy. Jest tam pewien projekt z dawnych lat z Sympozjum Plastycznego „Wrocław’70” zatytułowany nieco przewrotnie „Muzeum Archeologiczne Festung Breslau”.
Przypominam to a propos wystawy w Muzeum Etnograficznym gromadzącej poniemieckie dobra – różne przedmioty użytkowane w polskich domach przez „obcokrajowców” Polaków, ale też i Białorusinów, Ukraińców, Litwinów, Tatarów, Żydów i Karaimów, którzy zrządzeniem losu czyli decyzją Wielkich tego Świata znaleźli się w nieswoim kraju – właśnie tu na gruzach Festung Breslau. Adriano Pedrosa tłumaczy: „Tłem dla tego działania jest świat ogarnięty licznymi kryzysami związanymi z egzystencją i przemieszczaniem się ludzi pomiędzy różnymi krajami, narodami, terytoriami i granicami”. I wydawałoby się, że jednak projekt z malarstwem Czwartosa byłby subtelniejszą interpretacją zadania.
„Archeologia Festung Breslau” miałaby swoją wartość, chociaż nie sentymentalną, jak w wypadku etnograficznej wystawy. Planowane przecięcie „Wzgórza Andersa” (teraz się tak nazywa wielką góra gruzów wojennego miasta między ulicami Borowską, Ślężną i Kamienną) i przeprowadzenie badań archeologicznych z zachowaniem metod jak w wypadku odkrywanych artefaktów sprzed tysięcy lat – i ekspozycja stała znalezisk, co byłoby, w intencji autorów, zamknięciem historii niemieckiego Breslau. Na zawsze! Nieco paradoksalnie. Prawda?
A reszta „Świata Sztuki” (Art World) razem z politagitką na Biennale w Wenecji niech sobie spokojnie schodzi na psy.