Trzy miesiące temu przebywając w Polsce w wyborowym towarzystwie przyjaciół, działaczy SW podczas powyborczej dyskusji usłyszałem jedno zdanie, które przyznaję mnie „powaliło” swą z jednej strony prostotą a z drugiej głębią i mądrością wynikającymi z niecodziennego doświadczenia życiowego.
Gdy m.in. użalaliśmy się nad postawą podczas wyborów dużej części młodzieży, której symbolem jest osławione wrocławskie osiedle Jagodno i nocna pizza, Hania Łukowska-Karniej z ogromnym spokojem powiedziała: „No cóż, widocznie któreś pokolenie znowu musi być „przeczołgane” by zrozumieć rzeczywistość”. W tym zdaniu nie było żadnej pretensji, żalu czy wściekłości, raczej poważna, stoicka, bym rzekł, i trochę smutna konstatacja, że trzeba jakby zaczynać od nowa syzyfową pracę tłumaczenia i uświadamiania ludzi młodych zagubionych w gąszczu nieoczywistych, nadmiernych informacji wykorzystywanych przez cyniczną propagandę lewicowo-liberalną.
Okazało się, iż pomimo posiadania dyplomów, znajomości języków i oswojenia z wysoką technologią młodzi są jednocześnie szalenie podatni na manipulację w gruncie rzeczy prymitywnej i ordynarnej agitacji. Niestety nie udało się nam, czyli starszemu pokoleniu wychowanemu w czasach komunistycznych, przekazać naszym dzieciom i wnukom tej odporności na indoktrynację, jakiej byliśmy poddawani. Oczywiście to co wyprawia ten rząd po objęciu władzy 13 grudnia 2023 r. sprzyja raczej gwałtownemu przebudzenie, rewizji poglądów. Choć przyznaję, że poziom niektórych interlokutorów w mediach społecznościowych i to niezależnie od wieku jest poniżej wszelkiej kultury dyskutowania. Jednak 8 lat totalnej, bezrozumnej opozycji i magazynowania jadu nienawiści wynikającej ze stresu ciągle przegrywanych wyborów wywołało odruch odwetu za wszelką cenę, nawet przysłowiowego samozniszczenia się, jak mówi mój kolega. „Będą pluć jadem aż do wyplucia swej własnej wątroby”.
Jednakże zatrzymajmy się na chwilę nad obecną sytuacją w aspekcie poza-lokalnym. Zadziwia przede wszystkim ta milcząca lecz bardzo wymowna akceptacja poczynań nowego rządu ze strony państw UE, zwłaszcza tych oskarżających bezustannie rząd PiS o łamanie praworządności. Ta zmowa milczenia może być różnie interpretowana. Od tymczasowej, częściowej tolerancji działań rządu Tuska do całkowitej zgody na wprowadzenie dyktatury (nieistotne czy tzw. miękkiej czy faszyzującej), co umożliwi landyzację Polski w ramach zintegrowanej Europy. Donald Tusk z „błogosławieństwem” europejskiej elity m.in. przewodniczącej Komisji Europejskiej von der Leyen i innych zdecydował się na działania brutalnie „łamiące” prawo. I każdy obserwator zadaje sobie pytanie, właściwie dlaczego tak postępuje skoro nowy rząd mógłby stosunkowo w krótkim czasie na mocy ustaw a więc w pełni praworządnie zrealizować swoje cele, w tym przejąć publiczną telewizję i radio oraz wszystkie państwowe instytucje włącznie ze spółkami SP. Skąd ten pośpiech i agresja, skąd ten brak legalizmu, który w przyszłości może grozić jego autorom i wykonawcom poważnymi konsekwencjami prawnymi, również odpowiedzialnością karną?
Dwa elementy w tej łamigłówce są według mnie istotne. Pierwszy to przekonanie o niedopuszczeniu w przyszłości do zdobycia władzy przez PiS czy inną prawicową partię, co wyklucza wyegzekwowanie odpowiedzialności za czyny karalne. I obojętnie w jaki sposób to nastąpi, z fałszowaniem wyników wyborów i zastraszaniem elektoratu prawicowego włącznie. Z kolei jestem pewny, że gdyby w październikowych wyborach PiS jakimś cudem zdobył większość parlamentarną, to opozycja oskarżyłaby rząd o fałszerstwa wyborcze (na przykład za czynne lokale wyborcze do rannych godzin),i możliwe, że któraś z izb Sądu Najwyższego unieważniłaby wyniki wyborów a instytucje unijne wraz z TSUE i Komisją Europejską zaaprobowałyby ten wyrok. Inną przesłanką takiego postępowania ekipy Tuska są cele integracyjne UE wiążące się z odebraniem znacznej suwerenności państwom narodowym. Dla Polski będzie to oznaczało oddanie podstawowych działów polityki państwowej jak obrona, sądownictwo, finanse, bezpieczeństwo i in. do instytucji unijnych czyli parlamentu unijnego, Komisji Europejskiej i poszczególnych komisji tematycznych. Oprócz zgody już wyrażonej przez Tuska na relokację nielegalnych migrantów jest oczekiwane też przystąpienie Polski do strefy euro. Właściwie przy dość stabilnej przynajmniej na razie większości parlamentarnej jedyną przeszkodą dla tych planów jest prezydent i możliwość użycia przez niego weta. Stąd próby zneutralizowania jego osoby poprzez stosowanie prowokacji jak owo wejście do pałacu prezydenckiego i aresztowanie posłów Kamińskiego i Wąsika.
Ów pośpiech i chaotyczne działanie są wymuszone zbliżającymi się w czerwcu wyborami do parlamentu europejskiego, stagnacją niemieckiej gospodarki wymagającej potężnego, solidarnego zastrzyku finansowego od innych członków UE i być może też powrotem Donalda Tuska do brukselskich łask w zamian za wyeliminowanie niepokornej Polski z jakiegokolwiek decyzyjnego forum europejskiego. I nie można mieć złudzeń jeśli chodzi o Donalda Tuska; jego ambicje są ważniejsze niż jakikolwiek interes Polski. Dla niego „ten kraj” jest co najwyżej odskocznią do robienia kariery w europejskim establishmencie. W rzeczywistości jednak od elity europejskiej zwłaszcza tej wywodzącej się z tzw. starej Europy nie spodziewaliśmy niczego dobrego. Osiem lat zmasowanego ataku przy wydatnej pomocy rodzimych „targowiczan” odarło nas z wszelkich iluzji w kwestii szczerości i obiektywizmu europejskich polityków.
Niemile jednak zaskakuje również bierna postawa amerykańskiej administracji, niereagującej na „wybryki” ministrów Sienkiewicza czy Bodnara. Oczywiście centrowo-lewicowa administracja Bidena jak i osoba Jego Ekscelencji ambasadora USA w Warszawie p. Marka Brzezińskiego od dawna nie wzbudzały pełnego zaufania, to jednak wydawało się, że tzw. głębokie państwo w USA w postaci lobby biznesowego czy militarnego jest na tyle sprawcze, by przynajmniej propagandowo chronić swego największego chyba w całej Europie sojusznika, jakim był rząd PiS. Przecież amerykańscy eksperci z zakresu polityki zagranicznej i militarnej strategii zdają sobie sprawę z roli, jaką odgrywała Polska we wschodniej flance NATO w ostatnim czasie i to właśnie dzięki poprzedniej władzy.
Niedawne „przecieki” i sugestie polityków PO szczebla samorządowego prolongujące czy wręcz negujące budowę elektrowni atomowych uderzają wprost w amerykański biznes, co powinno zaniepokoić polityków amerykańskich. Czy prezydent Biden i jego urzędnicy wobec trudnych wyzwań na Bliskim i Dalekim Wschodzie są w stanie chronić swoje interesy we wschodniej Europie? Czy „Jego Ekscelencja” ambasador Mark Brzeziński posiada choćby w niewielkiej mierze intelektualny potencjał swego ojca Zbigniewa Brzezińskiego, by spojrzeć na sytuację w Polsce w sposób obiektywny i polityczny a nie zideologizowany? Czas pokaże.
Czas też pokazał, że tzw. trzecia droga jest jedną wielką hucpą, na którą dali się nabrać Ci co Tuska nie darzyli sympatią ale pod wpływem TVN i innej (o której dalej) propagandy wybrali, jak im się zdawało, inną drogę, mając dość, jak twierdzili, wojny polsko-polskiej. Niemal natychmiast po wyborach Tusk obdarzając swych koalicjantów „koralikami”, podporządkował pacynki wciągając je w swoje plany niszczenia prawa i opozycji, obciążając jednocześnie odpowiedzialnością indywidualną. Mam wrażenie, że pajacyk Hołownia zachłystujący się swą celebrycką popularnością jest całkiem nieświadomy tej odpowiedzialności.
O wyniku wyborów, o braku tych kilku 3-4% zdecydowali też, o czym mało się pisze, tzw. prawicowi symetryści, opierający swe wywody o wylansowaną głównie w kręgu Konfederacji tezę-hasło „PiS-PO jedno zło”. W praktyce politycy Konfederacji licząc na przepływ elektoratu z PiS atakowali nierównomiernie ostrzej partię rządzącą niż ówczesną opozycję, również w głosowaniach sejmowych plasując się w kontrze wobec projektów rządowych, wspierając też wszystkie wota nieufności opozycji wobec członków rządu. Tą ww. tezą podpierali się również niektórzy znani prawicowi publicyści, lecz skutkiem ich wypowiedzi były najczęściej: krytyka PiS i umniejszanie szkodliwości działań opozycji. Niestety analizy np. Łukasza Warzechy, skądinąd inteligentnego o dużej wiedzy dziennikarza, zawierały na pewno świadomie ów modus operandi tej sofistycznej logiki. Pamiętam, gdy w jednej z dyskusji w programie Rafała Ziemkiewicza o ciągłych skargach opozycji na Polskę i jej głosowaniach pan Warzecha jako przeciwwagę podał, iż PiS też po katastrofie smoleńskiej zorganizował debatę w parlamencie europejskim krytykującą poczynania rządu Tuska. Dla Warzechy owa jedna debata równoważyła pod względem merytorycznym i etycznym kilkuletnie skargi, prośby i głosowania o nałożenie sankcji na Polskę, o jej finansowe ukaranie. Wszystkie te kłamstwa i pomówienia, jakimi opozycja wykazywała się w europejskich instytucjach.
Ten „symetryzm” Łukasza Warzechy, prof. Antoniego Dudka i in. nie był obiektywną analizą błędów i niedociągnięć PiS, których przecież w ciągu tych ośmiu lat nie brakowało, ale stał się tym nie tak nieistotnym czynnikiem, który pomógł koalicji lewicowo-liberalnej wygrać wybory. Mam wrażenie, że owi publicyści po grudniowo-styczniowych wyczynach rządu 13 grudnia przewartościowują na nowo swoją narrację, ale do ekspiacji im daleko. Przewidywanie jak potoczą się w najbliższym czasie wypadki w polskiej polityce jest, wbrew temu jak sądzi obecny rząd, nieoczywiste. Tusk i jego kompani są zbyt prymitywni, by objąć całość procesów w tak skomplikowanej strukturze jaką jest społeczeństwo. Owszem zdołali naruszyć pewne fundamentalne zasady spajające normy postępowania ale nie są w stanie przewidzieć skutków, które w formie nagłej lawiny buntu, spadku poziomu życia, nieograniczonej nielegalnej migracji itp. mogą im spaść na przysłowiowy łeb.
Czego im serdecznie życzę.