Józef Piłsudski był państwowcem. Interesy państwa przedkładał nad interesami partii politycznej – PPS, której przewodził, zanim Polska odzyskała niepodległość. Ostateczne pożegnanie z „partyjniactwem” nastąpiło u progu odzyskania niepodległości, kiedy wysiadł z czerwonego tramwaju na przystanku „Niepodległość”. Pisał później: „Polska musi unikać ryzykownych eksperymentów. Ryzykanctwa lewicy i prawicy są w równowadze u nas, czego dowodzi ta słaba większość, wskutek której uchwala się ustawy. Nie polityką partyj Polska może się dźwignąć.”
Co stało u podstaw walk partyjnych w polskim parlamencie w okresie międzywojennym, do tego stopnia, że stały się „przekleństwem budownictwa państwowego”? Według Józefa Piłsudskiego, żeśmy się podzielili na klika rodzajów Polaków, że mówimy jednym polskim językiem, a inaczej nawet słowa polskie rozumiemy, żeśmy wychowali wśród siebie Polaków różnych gatunków, Polaków z trudnością się porozumiewających, Polaków tak przyzwyczajonych do życia według obcych szablonów, według obcych narzuconych sposobów życia i metod postępowania, żeśmy prawie za swoje je uznali, że wyrzec się ich z trudnością możemy. A gdzie indziej Marszałek podkreśla: Konkurencja partyjna poszła u nas od pierwszej chwili istnienia państwa tak dziwacznie i tak ostro, a zarazem z taką wielką ilością kłamstwa i łajdactwa, że od razu zaczęło się wytwarzać to, co nazwałem: cloaca maxima. Każde nadużycie, każde łajdactwo było dobre wtedy, gdy robił je członek partii własnej, złym zaś tylko wtedy, gdy robił je członek innej partii.
Walki partyjne, frakcje, wzajemne oskarżenia niestety potęgowały się w okresie trudnej budowy podwalin państwa. Tym bardziej, że: „w Polsce wszyscy krzyczą, że mają większość”. Widząc jakie zło wywołują wzajemne waśnie, a do tego niekoniecznie dobry dla odbudowy państwa system konstytucyjny, który doprowadza do „błędnego koła”, Piłsudski zdecydował się na przedsięwzięcia, które miały zaważyć na dalszym biegu losów międzywojennej Polski. Pisał o tym: I staję do walki, tak jak poprzednio, z głównym złem państwa – panowaniem rozwydrzonych partyj i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści. Posądzany o dyktatorstwo, mawiał – gdy patrzę na historię mojej ojczyzny, nie wierzę, naprawdę, aby można było rządzić w niej batem. Nie lubię bata. I dalej podkreślał – Nie jestem za dyktaturą w Polsce. Inaczej wyobrażam sobie głowę państwa: trzeba, aby miał on prawo szybkiego powzięcia decyzji w zagadnieniach tyczących interesu narodowego.
Naprawę państwa Piłsudski upatrywał w naprawie źródła złego systemu prawnego – konstytucji. Dał temu wyraz w jednym z wywiadów, jakich udzielał w tym okresie Bogusławowi Miedzińskiemu. Rozmowa ukazała się w „Rzeczypospolitej” 26 sierpnia 1930 r. Mówił w niej: Za taką zaś główną troskę muszę uważać w Polsce zmianę tych prawnych zasad podstawowych, które nazywamy konstytucją.(…) Jeśli zaś konstytucja jest niechlujnie ułożona i napisana, wytwarzać ona musi chaos prawny tak daleki, że utrzymanie porządku w myślach prawnych staje się niekiedy niepodobieństwem. (…) W ogóle powiedzieć panu muszę, że ta niechlujna pisanina czyni z naszej konstytucji coś w rodzaju kiepskiego bigosu, w której obok zgniłej szynki pakują nadgniłą słoninkę i kładą to obok niedokiszonej kapusty; tak, że można i należy każdy paragraf i artykuł brać zupełnie osobno, nie wiążąc go z niczym innym. (…) bez interpretacji trudno iść przy posiadaniu tak niechlujnej konstytucji, która śmierdzi chlewem poselskim. Wie pan, nieraz słyszałem o najrozmaitszych sposobach ujmowania konstytucji i szukania oparcia dla swoich twierdzeń czy żądań jakoby na naszej konstytucji. A ja tego, proszę pana, nie nazywam konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostytuty. Gdy w szanownym waszym sejmie autorytetami prawnymi są jakieś kauzyperdy w rodzaju Liebermana albo jakieś ciemne indywidua w rodzaju napędzonych złodziei, to – proszę pana – możliwą jest i taka interpretacja, ale ona prawną nie jest i nikt tego przyjąć jako prawo nie jest w stanie. (…) Ten system nałamywania konstytucji do różnych potrzeb czynić musi z konstytucji zwyczajną dziewkę – i tego dopuszczać nie wolno. (…) W konstytucji jedno jest zupełnie wyraźne: że poseł nie ma prawa rządzić. Tymczasem pan poseł tylko to właściwie chce robić, (…) chce być nadinżynierem, nadkonduktorem, nadlekarzem, nadprawnikiem, nadagronomem, nadrządem, nadprezydentem – i szuka, że tak powiem, swojej chwały w bredzeniu tak, że uszy więdną. Albowiem takiego uniwersalnego człowieka nie ma na całym świecie, tylko pan poseł chce udawać taki „uniwersał”, istniejący w nieszczęsnej Polsce.
System przecie panów posłów, nad czym ja dziesiątki razy się zastanawiałem, polega na jakiejś chęci pokazania, że on jest rozumniejszy od wszystkich. Połączone to zaś jest z żądaniem, ażeby wszyscy stali na śmietniku i składali ukłony: „chapeaux-bas”, kapelusze z głowy – chociaż pan poseł same głupstwa bredzi. (…) Pan poseł, to nikczemne zjawisko w Polsce, pozwala sobie bowiem na czynności tak upokarzające – zarówno sejm jako instytucję, jak i samych siebie jako posłów, że – powtarzam – cała praca w sejmie śmierdzi i zaraża powietrze wszędzie. Ja, proszę pana, nie jestem w stanie pozwolić wbrew konstytucji rządzić panom posłom i uważać ich za jakichś wybrańców do rządzenia. Zdaniem moim, w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi; jeżeli zaś przy tym coś im dołożą – to także nie szkodzi.(…) Moje przekonanie, wyciągnięte z kilku lat stałej i ustawicznej myśli, jest jasne i nieodwołalne – panom posłom trzeba pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy. Niech rząd kradnie pieniądze z podatków zbierane, a daje im. I trzecia rzecz – wygódki partyjne: to znaczy z pieniędzy podatkowych mają być utrzymywane partie, mają być płaceni ich agitatorowie, ich wypędki najrozmaitsze. To jest ich cel, dążenie. Mają być subsydiowane ich towarzystwa, które panowie partyjni okradną – i to wszystko z pieniędzy składanych z podatków.
Konstytucja kwietniowa z 1935 r była w zasadzie wstępem do naprawy państwa. Niestety śmierć Piłsudskiego, który jako przywódca obozu naprawy państwa, sklejał różne opcje w tym obozie, zniweczyła te plany. Brak wielkiego autorytetu sprawił, że obóz, nazywany w literaturze sanacyjnym, rozpadł się na dobre. Walki koterii doprowadziły do samobójczej śmierci ostatniego prawego rzecznika drogi Piłsudskiego – Walerego Sławka. Wojna i okupacja pogrzebały proces naprawy państwa. PRL nie była suwerennym państwem, trudno więc było oczekiwać, by jej konstytucja dbała o interesy Polski. Zaś układy okrągłego stołu stały się „akuszerem” konstytucji z 1997 roku.