Od „Ody do radości” do centralizacji, oligarchizacji i przymusu relokacyjnego.
Towarzysze z SLD i koledzy z PSL wprowadzali nasz kraj w struktury brukselskie na warunkach najgorszych z możliwych. Obecnie esbecy i pezetpeerowcy synekurują sobie w najlepsze w sejmie brukselskim dzięki PO-wspaniałomyślności. Totalna opozycja, jak tylko może, działa przeciwko interesom swojego państwa i jego obywateli, zyskując popularność brukselokratów, zwalczających prawicowe rządy w krajach członkowskich. Wyjście z UE to zdrada narodowa – przekonuje brukselski aparatczyk Donald Tusk.
Tymczasem z punktu widzenia polskiego podatnika, gdy z każdego euro brukselskiej „pomocy” wraca do dobrodziejów 80 eurocentów – sprawa wydaje się dyskusyjna. Niemniej bilansowanie korzyści – nie mówiąc o rezygnacji z brukselskiego raju – to myślo-zbrodnia. Nawet marszałek, skompromitowany zarzutami karnymi i chroniący się za immunitetem senackim – straszy elektorat, że partia rządząca chce wyprowadzić nasz kraj z brukselskiego dobrostanu.
Tak jakby obywatele brukselscy pochodzenia polskiego nie mogli wybić się na niepodległość, tak jakby nie będąc brukselo-podatnikami, nie byliby Europejczykami, choć byli nimi zanim powstała piramida brukselokracji. Przecież można sobie wyobrazić, że Polska należy do europejskiej strefy gospodarczej i strefy Schengen, a wzorem funduszy norweskich, demoralizujących młodzież – będzie tworzyła swój fundusz, przywracający krajom europejskim tradycyjne wartości moralne i rodzinne.
Wracając do rzeczywistości, bo właśnie brukselokraci, zmierzający do centralizacji, wprowadzają 267 poprawek do Traktatu o Unii oraz Traktatu o funkcjonowaniu Unii. Ich wdrożenie zależy od państw członkowskich, godzących się na niemiecką dominacje i zniesienie prawa weta. Poza tym Komisja Europejska miałaby decydować o procedurach o naruszenie „wartości europejskich”. Cokolwiek by oznaczały te ostatnie, to polski rząd jest przeciw. Jak to zmienić – kombinują brukselokraci. W końcu były takie rządy (PO-PSL), które godziły się m.in. na likwidację polskich stoczni, by niemieckie mogły się rozwijać.
Ostatecznie brukselscy urzędnicy już stali się uczestnikami polskiego procesu reformowania wymiaru sprawiedliwości. Działają jak partyzanci, deformując polskie instytucje demokratyczne, poza traktatowo i z pomocą totalnej opozycji. Dobrze, że warszawski Sąd Apelacyjny zezwolił na krytykowanie tzw. paktu migracyjnego zawierającego przymusową relokację nielegalnych migrantów. Oddalił w ten sposób pozew Forum Obywatelskiego Rozwoju i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka przeciwko premierowi i PiS. Można więc krytykować brukselską politykę migracyjną i przymusowy mechanizm relokacji, a nawet powiedzieć – PO=nielegalna migracja i ujawnić dyktat brukselokratów – „relokuj albo płać”, nie mówiąc o „przymusowej dobrowolnej solidarności brukselskiej”. Jak to się ma do rzeczywistości niech świadczy fakt, że gdy Hamas wzywa do zamachów, brukselokraci chcą paktu migracyjnego.
Antypolska partyzantka
Brukselokraci przełożyli głosowanie nad zmianami traktatowymi na 26 października, odbierającymi kompetencje krajom członkowskim, by polska opozycja nie była zmuszona do jasnych deklaracji przed wyborami sejmowymi 15 października. Idzie przecież o kwestie bezpieczeństwa, ochrony granic, politykę energetyczno-klimatyczną, podatki, ochronę zdrowia, leśnictwo, edukację. Wszystkie te dziedziny przejęłoby superpaństwo brukselskie, jeśli w naszym kraju powstałby spolegliwy rząd.
Z badań pracowni Social Changes (na zlecenie wPolityce.pl) wynika, że 60% ankietowanych sprzeciwia się relokacji migrantów z Azji i Afryki do państw unijnych (za 17% badanych). Wśród wyborców KO przeważają zwolennicy przyzwolenia na masową migrację do Polski. Z badań wynika również, że 71% ankietowanych łączy masową migrację ze wzrostem przestępczości (przeciwne zdanie 13%). Badanie wskazuje, jak nieodpowiedzialne i szkodliwe jest PO-przyzwolenie na masową migrację, jak oderwane od realiów. Jakby PO-zwolennikom ogląd rzeczywistości przesłaniały zaczadzenie ideologiczne, służalczość brukselska, nie mówiąc o podgryzaniu „PiS-owskich rządów”.
Korupcja w Parlamencie Europejskim skompromitowała tę instytucję (choć jak się okazuje, bez żadnych konsekwencji), ale nadal jest on areną miotania antypolskich oszczerstw i kreowania różnego rodzaju przeszkód – czy to będzie kopalnia w Turowie, czy reforma wymiaru sprawiedliwości, czy krętactwa ekologiczne. Zagraniczni europosłowie zawsze mogą liczyć na polskich z totalnej opozycji, którzy prześcigają się w szkalowaniu swego kraju. W tej sytuacji Komisja Europejska może pracować nad kuriozalnymi rozwiązaniami, jak rozporządzenie w sprawie odtwarzania przyrody, które sprowadzałoby nasz kraj do roli rezerwatu.
Dyktat zielonych jest tylko jednym z przykładów ich zaciekłości, bo przecież spekulowanie emisjami CO2 niszczy gospodarkę, tak jak poza traktatowe próby Komisji Europejskiej narzucania reform wymiaru sprawiedliwości dewastują ustrój państwa. W tej zaciekłości niema granic (jak blokowanie KPO z nadzieją na zmianę polskiego rządu), choć przykład doliny Rospudy (TSUE zakazał tam działalności gospodarczej) pokazał klęskę takich poczynań, gdyż unikalny zakątek przyrody zarósł po prostu chwastami.
Biznes przemytniczy
Niemcy wywołali kryzys migracyjny i cynicznie traktują go jako narzędzie budowania swej unijnej dominacji. Nie ustają więc w finansowaniu organizacji pozarządowych, wspomagających migrantów w ich morskich wyprawach. Nic dziwnego, że liczba chętnych do brukselskiego socjalu nie zmniejsza się. I podczas gdy oni są policzalni, to handlarze ludźmi pozostają w ukryciu, chociaż zdrowy rozsądek wskazuje, że należałoby tropić i likwidować przemytników ludzi, zamiast „walczyć” z nielegalną migracją, czy formułować pakty o przymusowej relokacji nielegalnych migrantów.
Podczas gdy Niemcy zabawiają się w „humanitarne operacje ratownictwa”, to Włochy i inne kraje unijne mają problemy. Przemytnictwo i handel ludźmi wciąż się rozwija, jakby nie można było ukrócić tego przestępczego (i lukratywnego) zjawiska. Argument, że zagraża to bezpieczeństwu obywateli brukselskich, jakoś nie znajduje zrozumienia. Nie można też wyegzekwować ujawnienia źródeł finansowania organizacji pozarządowych czy pozbawienia ich możliwości działania.
Brukselokraci nagminnie łamią prawo, choć to oni rozliczają rządy państw członkowskich z przestrzegania tzw. praworządności, z respektowania tzw. wartości europejskich. W każdym razie, forsując relokację, dają impuls rozwojowy dochodowej branży przemycającej ludzi. W konsekwencji organizacje pozarządowe będą miały pełne ręce roboty. W każdym razie został wysłany czytelny sygnał – skoro brukselokraci przewidują relokację, to znaczy, że migranci mogą przygotowywać się do wyprawy do brukselskiego eldorado. Niemniej zastanawia postawa państw członkowskich – nie wetują poczynań brukselokratów, choć na zdrowy rozum, jest to przecież w ich interesie.
Tymczasem 44% ankietowanych Niemców wskazało, że migracja to największy problem dla ich państwowości. Jednak to rządzące lewactwo i zieloni decydują o wizerunku Niemiec, które reklamują się jako „wzór humanitaryzmu”, gdy na deportację czeka 300 tys. migrantów. Niemniej, chociaż niemieckiej polityce migracyjnej daleko do racjonalności, to zdominowała ona brukselokratów, uniemożliwiając wprowadzenie jakichś rozsądnych rozwiązań. Czyli dalej więcej tego samego – w interesie lewactwa i przemytników ludzi.
Inżynieria społeczna
Chociaż zapisy konstytucyjne przyznają rodzicom prawo wychowywania ich dzieci, to PO-stępowe samorządy i organizacje pozarządowe konkurują w szturmowaniu szkół. Chcą przekazywać młodzieży ideologię gender, lgbt, ukazywać możliwości zmiany płci (aborcja i tranzycja na życzenie). Tak pojmowana edukacja seksualna budzi zrozumiały sprzeciw. Rodzice protestują w wielu krajach. Niemniej lewactwo nie ustępuje. Francuski sąd skazuje społecznika na areszt i grzywnę za przeciwstawianie się deprawacji przedszkolaków.
Powszechna genderyzacja, lgbt-tyzacja i seksualizacja, tak jak polityczna poprawność, dyskredytacja tradycyjnej rodziny i kultury, promocja homoseksualizmu – to elementy rewolucji kulturowej, o której od lat marzą neomarksiści. Cała to odmieństwo obyczajowe to dla nich nowy proletariat, nowa uciskana klasa. Trzeba ją wyzwolić, zaopiekować się nią przed opresyjną cywilizacją chrześcijańską. Z drugiej strony można z niej kształtować wdzięczny sobie elektorat, pozwalający lewicowemu totalitaryzmowi na przejęcie władzy (z brukselskim błogosławieństwem).
Czas pokaże, czy ta inżynieria społeczna sprawdzi się w praktyce. W każdym razie komuniści już raz zaopiekowali się uciskanym proletariatem z wiadomym skutkiem. Kwestia w tym, czy społeczeństwo potrafi skorzystać z lekcji historii.
Imperializm kompetencyjny
Nie jest tajemnicą, że brukselokraci konsekwentnie zmierzają do limitowania kompetencji państw członkowskich, do zwiększania i centralizowania swojej władzy – w konsekwencji do superpaństwa brukselskiego pod przewodnictwem niemiecko-francuskim. Do osiągnięcia tego celu każdy pretekst dobry – już to wizja unijnego poszerzenia, już to dyscyplinowanie „nieposłusznych” państw członkowskich przez wstrzymywanie środków finansowych. Bo dla wiodącej Europejskiej Partii Ludowej wszyscy przeciwstawiający się poza traktatowym działaniom – to przeciwnicy, których trzeba zwalczać.
Afera korupcyjna w PE wciąż w trakcie rozliczania (szacuje się, że 60 mln USD przeznaczono na łapówki dla europosłów atakujących nasz kraj), ale presja na zwiększanie poza traktatowych kompetencji nie ustaje, nasila się też ideologizacja życia społecznego w krajach członkowskich. Tymczasem krytycy takiego stanu rzeczy podnoszą, że 22% obywateli brukselskich jest wykluczona społecznie, nie ma ciepłej wody, centralnego ogrzewania. Z kolei ograniczenia ideologiczno-klimatyczne powodują obniżenie się brukselskiej konkurencyjności wobec gospodarek światowych.
Pozbawianie państw członkowskich ich kompetencji w prowadzeniu gospodarki, tak jak narzucanie im kwot migrantów – to nie tylko osłabianie i likwidowanie ich suwerenności, ale także destrukcja idei brukselskiej, jako stowarzyszenia suwerennych państw. To samozagłada unii europejskiej.