W czwartek wieczorem 25 maja b.r. byłem na uroczystościach święta narodowego Azerbejdżanu, które w Brukseli zorganizował w ambasadzie tego kraju były wiceminister spraw zagranicznych owego najbogatszego państwa Kaukazu Południowego, a obecnie szef placówki przy Unii Europejskiej, Wakif Sadikow.
A tymczasem raptem po dziesięciu godzinach Azerbejdżan i Armenia porozumiały się w sprawie Nagorno-Karabachu czyli mówiąc po polsku Górskiego Karabachu – niestety w obecności Władimira Władimirowicza Putina. Znowu rosyjski niedźwiedź dzielił i rządził. Prawdę mówiąc, robi to w tym regionie już dobrze od ponad stu kilkudziesięciu lat, ale szczególnie intensywnie w ostatnich trzech dekadach po upadku Związku Sowieckiego. Wspierał Armenię, obsadził swoim wojskiem dwie z jej czterech granic, ale czasami taktycznie popierał Azerbejdżan. Dla każdego – coś miłego.
W ostatnich jednak latach, a zwłaszcza po agresji Rosji na Ukrainę, czyli po lutym 2022 nastąpiła wyraźna kontrofensywa Zachodu, a konkretnie Unii Europejskiej. UE trudno posądzić o szczególną aktywność – raczej o brak aktywności. Jednak akurat w tej kwestii bardzo mocno zaangażował się Charles Michel, szef Rady Europejskiej, były premier Belgii i syn wicepremiera, ministra spraw zagranicznych tego kraju i komisarza Lousa Michela. Jeździł tam, występował w roli negocjatora i spotkał się z autentycznym uznaniem, budząc szacunek choćby w Baku, które początkowo patrzyło na niego z dystansem, jako polityka bądź co bądź frankofońskiego. Tymczasem Francja z wpływową, dobrze zorganizowaną mniejszością ormiańską, (kto nie słuchał piosenek ormiańskiego Francuza Charlesa Aznavoura?) tradycyjnie popierała Erywań.
Jak widać proces pokojowy między chrześcijańską Armenią i islamskim Azerbejdżanem zakończył się jednak nie w Brukseli, nie w Paryżu, tylko w Moskwie. Czy podpisana tam, w obecności Putina azersko-ormiańska deklaracja polityczna kończy pełzającą wojnę na Południowym Kaukazie? Zobaczymy. Na razie wiadomo, że Rosja wzmocniła swoją pozycję rozgrywającego w tym regionie, dając niestety również jasny sygnał do całego obszaru postsowieckiego: „rozdajemy dalej karty – jak kiedyś…”. Źle się stało.