Ośmiogwiazdkowa administracja 13 grudnia koncentruje się na tyleż nieudolnym, co jałowym „rozliczaniu” poprzedniego rządu, gdy mogłaby wykazać walory „demokracji walczącej” na forum międzynarodowym
Posługując się premierowską definicją prawa („tak jak my je rozumiemy”), minister finansów – mimo przyjęcia 30 grudnia przez Państwową Komisję Wyborczą sprawozdania finansowego komitetu PiS z wyborów parlamentarnych 2023 – nie wypłaca PiS pieniędzy. Cel godny bezprawia – pozbawienie funduszy największej partii opozycyjnej. Strategicznym celem jest wszakże realizacja paktu migracyjnego, przyjęcie euro, a przede wszystkim aprobata unijnych traktatów, ograniczających suwerenność – czyli likwidacja państwa narodowego. Rozbiór państwowości jest przecież warunkiem powstania imperium brukselskiego.
Bezprawne przejęcie mediów publicznych, prokuratury, cenzurowanie aktów prawnych wydawanych przez KRS i SN, czy niepublikowanie orzeczeń TK – to działalność przestępcza, sankcjonowana przez administrację 13 grudnia. Pełzający zamach na ustrój państwa nie spotkał się dotychczas z reakcją brukselokratów, strzegących zasad unijnej demokracji i wartości europejskich. Także elektorat nie korzysta z prawa do obrony koniecznej wobec zamachowych tendencji administracji 13 grudnia. Nic dziwnego, że uchwało-kracja triumfuje, a rotacyjny marszałek sejmowy roi sobie o rotacyjnej prezydenturze.
Na granicy północno-wschodniej trwa polsko-białoruska wojna hybrydowa, na zachodniej – niemiecki eksport nielegalnych migrantów. Tymczasem pakt migracyjny jeszcze nie obowiązuje, a przygotowywane ośrodki migracyjne przesłania mgła dezinformacji. W tej sytuacji trudno liczyć, by niechciani przybysze okazali się przydatni dla gospodarki, tym bardziej gdy ona się zwija. Padają kolejne „PiS projekty” inwestycyjne – jak wiadomo – „przeskalowane, megalomańskie, nieopłacalne”. Po co PCK, gdy jest lotnisko w Berlinie – to dewiza PO-kandydata na prezydenta. Rezygnacja z programu Izera (krajowe auta elektryczne miały skutecznie konkurować z zagranicznymi), to przedsięwzięcie zgoła sabotażowe, gdy Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przewiduje dopłaty do importowanych „elektryków” z KPO (1,6 mld zł). W ten sposób polscy podatnicy będą wspomagali obce gospodarki w ramach solidarnej unijnej współpracy – oczywiście.
Konstytucyjna zasada wolności słowa stała się karykaturą w działaniu przejętej nielegalnie telewizji publicznej, która nie dość, że straciła oglądalność (mimo wzrastających dotacji), to jeszcze została zdominowana przez rządzących (83% czasu antenowego). Niezależnie od tego – będąc w likwidacji – pozostaje przecież nadawcą publicznym, który musi działać zgodnie z ustawą, a ta nakazuje „bezstronność, wyważenie, niezależność”. Jak daleko działa od tych wymogów – oceniają widzowie. Jednak z krytyką ostrożnie, bo ustawa o „mowie nienawiści” w przygotowaniu.
Polska prezydencja w UE może być niepowtarzalną okazją do promocji krajowych pomysłów prawnych czy osiągnięć gospodarczych na forum brukselskim. Chociaż nie wiadomo, czy inwencja i doświadczenia administracji 13 grudnia zostaną wykorzystane, to przecież szeroka debata publiczna jest jak najbardziej pożądana.
Bilansowanie gospodarki
Z danych resortu klimatu wynika, że cena energii elektrycznej z węgla brunatnego wynosi 535 zł za MWh, z węgla kamiennego – 610 zł, z farmy wiatrowej – 754 zł, z fotowoltaiki – 819 zł. W energetyce tradycyjnej jest podatek ETS, jednak wzrost udziału OZE w miksie energetycznym zwiększa koszty energii o 30%. Wzrost OZE do 75% – gdy nastąpi wymarzona przez zielonych dekarbonizacja energetyki – podniesie koszty energii o 50%. W tej sytuacji nawoływanie do ograniczania wykorzystania paliw kopalnych wydaje się absurdalne, ale dla brukselokratów to żaden argument. Czy polska prezydencja mogłaby zmienić ich zdanie – nawet gdyby zdobyła się na przytoczenie znanych oczywistości – nie wiadomo. W Azji instaluje się OZE tam, gdzie jest to opłacalne, a niezależnie od tego buduje się obecnie 400 elektrowni węglowych. Natomiast w Europie aktywiści ekologizmu i eksperci bankowi postulują szybkie odchodzenie polskiej gospodarki od węgla.
Podczas gdy krajowi ekologiści domagają się przyspieszenia likwidacji kopalń, eko-terroryści postulują wyłączanie lasów z produkcji drzewnej. Zamienić dobrze prosperujący sektor leśny w skansen – to zamierzenie tyleż ambitne, co absurdalne, zgoła niespotykane. Niemniej ekologiści mogą się już pochwalić głośnymi osiągnięciami, jak zniszczenie bioróżnorodności doliny Rospudy, czy pozostawienie Puszczy Białowieskiej na pożarcie kornikom. Teraz planują, że na pierwszy rzut pójdzie wyłączenie z gospodarki leśnej miliona hektarów lasów (17% gruntów leśnych), co przyniesie jej 1 mld zł straty, zaś w przemyśle drzewnym – 12 mld zł. Zanim powstanie sejmowa komisja śledcza do zbadania szkód wyrządzonych w gospodarce państwa przez fobie eko-terrorystów, warto byłoby na forum brukselskim upowszechnić ideę renaturyzacji nie tylko lasów, ale także rzek. Właśnie polski rząd zrezygnował z budowy tamy w Siarzewie na Wiśle. Kolej na renaturyzację Renu, Łaby, Szprewy.
Jak na razie tylko francuskie, niemieckie i włoskie elektrownie wykorzystują źródła geotermalne. Gdy OZE okazały się zawodne (a dekarbonizacja musi postępować, by ratować planetę), Komisja Europejska zwróciła uwagę na geotermię, jako odnawialne i stabilne źródło energii. Już Europejska Rada ds. Energii Geotermalnej przewiduje, że geotermia może do 2040 roku zapewnić 75% zapotrzebowania na ogrzewanie i chłodzenie w krajach brukselskich. Niemniej – jak dotychczas – Komisja Europejska nie umieściła geotermii na liście strategii priorytetowych, co umożliwiałoby wsparcie finansowe oraz pozyskiwanie inwestorów i kredytów. Krajowe doświadczenia (Toruń, Podhale) potwierdzają racjonalność inwestycji geotermalnych. Polska prezydencja może być okazją do ich promocji. Czy zostanie wykorzystana – pytanie retoryczne, znając oikofobiczne kompleksy administracji 13 grudnia.
Kontrrewolucja kulturowa
Przedstawiciel partii rządzącej zapowiadał „opiłowywanie katolików z przywilejów”. Administracja 13 grudnia wzięła się do dzieła. Wbrew umowom międzynarodowym i bez konsultacji społecznych wprowadza ograniczenia lekcji religii. Miejsca kultu są bezkarnie bezczeszczone. Co więcej, dzwony kościelne milkną, bo przeszkadzają, co potwierdza wymiar sprawiedliwości. Ekspansji laickiej antykultury sprzyja najazd genderyzacji i elgiebetyzacji. Zamiast przedmiotu „wychowanie do życia w rodzinie” – ma być seksualizacja i demoralizacja w ramach postępowej „edukacji zdrowotnej”. W razie problemów – pigułka „po”. Tradycyjna rodzina i wartości chrześcijańskie idą do lamusa, tym bardziej gdy chrześcijanie mają stać się mniejszością. Nie ulega wątpliwości, że nawet najwięksi entuzjaści brukselo-wstąpienia nie przewidzieli takiej sytuacji. Dzisiaj nie brak protestów wobec tej reorientacji cywilizacyjnej. Byłoby więc nie od rzeczy, by polska prezydencja zrewidowała dotychczasowe osiągnięcia ideologiczne w naszym kraju, czy wręcz zaproponowała wizję rewolucji konserwatywnej, czyli powrót do racjonalności i zdrowego rozsądku.
Gdy brukselskie targowisko korupcyjno-ideologiczne stało się karykaturą projektu ojców-założycieli europejskiego dobrostanu – najwyższa pora na refleksje. Trzeba powrócić do źródeł – pokojowej współpracy państw narodowych, respektujących wartości konserwatywne i chrześcijańskie. Stąd niebywała szansa przed polską prezydencją. Może zainicjować program reformy unijnego przedsięwzięcia. Czy starczy woli i wyobraźni – czas pokaże.
Praworządność funkcjonalna
Gdy rząd rządzi prawem, a nie prawo rządem – wszystko jest możliwe. Można ustanowić p.o. prokuratora krajowego bez zgody prezydenta, nielegalnie przejąć media publiczne, aresztować posła opozycji chronionego immunitetem międzynarodowym. Demokracja walcząca w okresie przejściowym usprawiedliwia działania bezprawne. Opozycja to po prostu przestępcy, a stosowanie tortur w aresztach wydobywczych to „niehumanitarne traktowanie”. Sankcjonowany przez administrację 13 grudnia tymczasowy stan wyjątkowy w systemie prawnym warto – w ramach polskiej prezydencji – upowszechnić na forum brukselskim. Tam też nie brakuje antylewicowej opozycji, nie mówiąc o sprzedajnych parlamentarzystach. W razie sprzeciwu można „zagłodzić” Parlament Europejski, jak to uczyniła administracja 13 grudnia z Trybunałem Konstytucyjnym.
Brukselokraci też mają doświadczenia w interpretacji pojęcia praworządności. Stosowali je tak elastycznie i skutecznie, że PO przejęła ster rządów w naszym kraju. Podobnie postępowali z funduszami, które – jak zapewniał stołeczny prezydent – były mrożone. Brukselskie pojmowanie praworządności kwestionuje reguły demokracji, ale przecież nie ma to większego znaczenia, gdy trzeba zachować władzę przed zakusami konserwatystów, tradycjonalistów i prawicowców. Zbliżające się wybory prezydenckie w naszym kraju, potwierdzają te wskazania. Trzeba pozbawić funduszy kandydata obywatelskiego, a potem – ekwilibrystyką praworządności – kwestionować jego wybór. Polska prezydencja umożliwi administracji 13 grudnia dogłębne zapoznanie się z instrumentarium manipulowania procesami wyborczymi, szerzej – społecznymi.
Współpraca wspólnotowa
Tymczasem epokowym osiągnięciem PO-demokracji jest „oko Tuska” jako źródło prawa. Tylko mrugnie, a pakt migracyjny, zielony ład, czy umowa Mercosur – przejdą do muzeum absurdów brukselokratów. Może nawet uda się zrezygnować z sezonowej zmiany czasu, czy wprowadzić kontrolę na granicy niemiecko-polskiej. Jak na razie trwa ambitne unicestwianie państwa – rezygnuje się ze strategicznych inwestycji, wygasza przemysł (hutnictwo nie jest pod rządową ochroną, lecz prorządowi komercyjni nadawcy telewizyjni), czy rezygnuje z rozbudowy infrastruktury (żegluga śródlądowa, porty). Anihilacja państw narodowych to przecież marzenie brukselokratów. Administracja 13 grudnia jest na najlepszej drodze do realizacji tych zamiarów. Byłby więc rozkład państwa polskiego sukcesem polskiej prezydencji. Właśnie polskojęzyczny niemiecki koncern medialny reklamuje pracę w Niemczech. 40% ankietowanych chciałoby gastarbeiterować.
Wielu z członków administracji 13 grudnia (ponad 140 stanowisk ministerialnych) nie zdołało rozliczyć komunistów, a teraz trudzi się rozliczaniem rządów PiS. Tymczasem przed polską prezydencją niepowtarzalna szansa. Zbadać zasięg korupcji w Parlamencie Europejskim, przekręty międzynarodowych lobbystów (konsultantów), czy wyjaśnić aferę szczepionkową, nawet gdyby protestowała Komisja Europejska. Byłoby też zadanie dla polskiej prezydencji bardziej ambitne – przeciwstawić się niemieckiej kolonializacji Trójmorza, do czego niezbędne jest myślenie podmiotowe, gospodarskie, a nie kompradorskie, namiestnikowe. Czy polskich prezydencjonalistów stać na takie myślenie?