Bello Visono, zmierzasz wprost do piekła!

Niezbyt wysoka, czarnowłosa, lekko utykająca po wypadku, do tego wygadana i biegła w materii prawniczej, ze sporą charyzmą środowiskową. Nic dziwnego, że na towarzyszach zarządzających partią z ramienia Moskwy mogła sprawiać wrażenie rasowej komunistki.

Szkołę ciemności Belli V. Dodd, autobiografię dość szczególnego rodzaju, można czytać na kilka sposobów. Albo jako opowieść o drodze życiowej młodej Włoszki, urodzonej we Włoszech, z włoskich rodziców, która jednak za sprawą dziejowych meandrów poczuwa się do bycia na wskroś Amerykanką, pełnoprawną obywatelką Stanów Zjednoczonych. Maria Assunta Isabella Visono, urodzona niedaleko włoskiej Potenzy, niewysoka brunetka o brązowych oczach, po amerykańsku nazwana Bellą, przeszła drogę raczej wyjątkową niż typową: wybicie się z biedy imigranckiej, wielodzietnej rodziny ze Wschodniego Harlemu – wyłącznie za sprawą własnego sukcesu edukacyjnego! – do pozycji znaczącej aktywistki w strukturach amerykańskiej partii komunistycznej (ang. Communist Party USA – CPUSA), po czym z powodu ideowej niezgody na kadrowe praktyki komunistów nastąpiło bolesne wykluczenie z Partii-Matki, duchowa metanoja i przystąpienie do Kościoła katolickiego, z wszelkimi psychoegzystencjalnymi tego konsekwencjami…Aż po wysłuchania przed komisjami Senatu oraz Izby Reprezentantów Kongresu USA, w tym również z udziałem senatora McCarthy’ego.

Warto dodać, że dr Bella V. Dodd złożyła również obszerne zeznania dla FBI, które pozostawały utajnione przez ponad pół wieku. I gdyby nie obywatelskie prawo dostępu do informacji publicznej w USA (ang. Freedom of Information Act – FOIA) oraz upór grupy badaczy pewnie nadal by tam pozostawały. Wszystko to sprawia, że podtytuł tych wyznań, brzmiący Wspomnienie życia i konfliktu dwóch wiar, lepiej precyzuje zawartość książki niż jej ekspresyjny, cokolwiek metaforyczny tytuł główny.

Komu służył towarzysz Koba

Urodzona w roku 1904 Bella Visono, po mężu Dodd, była osobą wykształconą: bakalaureat, czyli licencjat zrobiła w Hunter College publicznego uniwersytetu w Nowym Jorku (1925), magisterium z nauk politycznych już na Uniwersytecie Columbia, a po trzyletnich studiach prawniczych na New York University w roku 1930 uzyskała tytuł Juris Doctor (JD), który umożliwia praktykowanie prawa w USA. Pracowała jako nauczycielka akademicka, później prowadziła praktykę adwokacką. Jej wrażliwość na biedę, nierówności społeczne i krzywdę ludzką sprawiły, że została etatową działaczką pierwszego związku zawodowego nauczycieli, a podjęta z tej racji współpraca z komunistami, początkowo długo nieujawniana, ostatecznie usadowiła ją wysoko w hierarchicznej strukturze Partii Komunistycznej USA, założonej w roku 1919.

Społeczne zainteresowania oraz działalność związkowo-polityczna zapewniły dr Dodd sporo materiału obserwacyjnego, co w połączeniu z jej wiedzą politologiczną oraz umiejętnością stawiania właściwych pytań pozwala całe partie książki odbierać jako dość reprezentatywny, choć wycinkowy obraz nastrojów i relacji społecznych w USA w pierwszej połowie zeszłego stulecia, wraz z uchwyceniem przemian w aksjologii oraz swoistej dynamiki kulturowej, przede wszystkim modernizującej tradycyjny model rodziny.

Ale na tej prospołecznej, proamerykańskiej perspektywie wcale się nie kończy. Wspomnienia Belli Dodd z okresu jej pracy zawodowej, a zwłaszcza aktywności związkowej oraz współpracy z komunistami, przynoszą możliwość jeszcze innej wykładni, tym razem partyjno-politycznej. Na konkretnych przykładach, ale tych, które wcześniej trafiły już do mediów, stając się wiedzą publiczną, autorka z całą powściągliwością, ale i właściwą sobie precyzją przeprowadziła analizę perfidnego, po części jawnego, a po części prowadzonego po kryjomu, ale zawsze diabolicznie skutecznego działania CPUSA.

Komuniści, zwłaszcza postaci uplasowane wysoko w amerykańskiej strukturze społecznej, przywykli działać „pod przykryciem”, ani nie ujawniając swej przynależności, ani – o ile to tylko możliwe – swoich faktycznych poglądów czy filiacji politycznych. Partia z zasady nie ujawniała swego nadrzędnego celu, którym było wyłącznie zdobycie władzy. I to z zamiarem sprawowania jej już do końca… Bo władzy raz zdobytej nigdy nie oddamy. Oficjalna propaganda komunistów to był zbiór dobrze brzmiących sloganów, komunałów, perswazji oraz deklaracji, które miały zapewnić im masowe poparcie. Natomiast tzw. linia partii, przy której słynny grecki meander pozostaje ideałem prostoty, jest pochodną bieżącej, wciąż aktualizowanej taktyki, którą zawsze ustala główny światowy przywódca komunistów. W czasach, gdy dr Dodd pozostawała ideową działaczką partii, owym numerem jeden, z którym nigdy się nie dyskutuje, dla jawnych i niejawnych członków CPUSA, lecz również dla kierownictw wszystkich innych partii komunistycznych zrzeszonych w Kominternie, a następnie w Kominformie – był towarzysz Koba.

Daremne życie i samobójstwo panny Parks

Bardzo naturalne i wzruszające są wspomnienia autorki z dzieciństwa, z tych pierwszych sześciu lat spędzonych u biednych ludzi w górskiej okolicy na Południu Włoch, konkretnie w Apeninie Lukańskim. Ciekawie brzmi też opowieść o początkach w Ameryce, zaraz po jej przyjeździe do Nowego Jorku i zamieszkaniu z rodzicami i licznym rodzeństwem. Tym, co istotne, zwłaszcza z perspektywy późniejszego akcesu do komunistów, jest praktyczne odejście katolickiej wcześniej rodziny Visono od Kościoła. Modlitwy i praktyki religijne poszły w niepamięć… Ów brak busoli duchowej, brak odniesienia do Boga oraz powierzchowność edukacji religijnej sprawił, że młoda Bella łatwo poddała się wpływom materialistycznego, pozbawionego głębszych odniesień światopoglądu, który absolutyzował samowystarczalność człowieka oraz ściśle racjonalistyczny wymiar ludzkiej egzystencji, akcentując jedynie biedę, krzywdy i niesprawiedliwość społeczną.

Jak dr Dodd przyznaje w swej książce, największy wpływ miała na nią młoda nauczycielka angielskiego Sarah Parks, „która popychała nas ku temu, co nowe i niewypróbowane. Od niej po raz pierwszy usłyszałam przychylne słowa o rewolucji w Rosji. Porównywała ją z Rewolucją Francuską, która według jej słów bardzo zliberalizowała kulturę europejską. Mówiła, że rewolucja w Rosji też kiedyś tak zadziała”. Pisząc swe wspomnienia, Bella V. Dodd już wie, że idee mają konsekwencje i że panna Parks, szyderczo podważając istniejące wzorce zachowań, „sprowadziła niektóre z nas na manowce swoim pragmatycznym podejściem do moralności. W nasyconych seksem latach dwudziestych młodzież intelektualna była zainteresowana bardziej życiem kipiącym wokół siebie niż obietnicami ducha”. Ale wtedy, w latach młodości, nawet samobójstwo panny Parks, anglistki z Hunter College, która swym przykładem wiele studentek pociągnęła w stronę agnostycyzmu i materializmu, a finalnie ku marksizmowi – nie stało się niestety wystarczającym sygnałem ostrzegawczym.

Dopiero po rozstaniu z partią, po otrząśnięciu się z ideologicznego zaczadzenia, bystra i wygadana Bella zrozumiała, że oddając swój czas i energię towarzyszom partyjnym, mimo szczerych chęci oraz wielu działań na rzecz potrzebujących, w istocie zmarnowała życie: straciła kontakt z bliskimi, dzieci nie urodziła, małżeństwo z jej winy się rozpadło, a co najgorsze utraciła poczucie sensu istnienia.

Chrzest i spowiedź Belli Dodd

Belli, odtrąconej przez rodzinę oraz większość dawnych przyjaciół, do tego przez partyjnych towarzyszy napiętnowanej jako zdrajczyni oraz informatorka Kongresu i FBI, rękę podała garstka osób związanych z Kościołem katolickim. Jesienią 1950 roku, gdy była służbowo w Waszyngtonie, przypadkiem spotkała znajomego sprzed lat. Dzięki niemu poznała księdza prałata Fultona Sheena, który w następnym roku miał się przenieść do Nowego Jorku.

I właśnie najbardziej szczere, najbardziej przekonujące są fragmenty wspomnień, które zdają sprawę z jej reintegracji duchowej po utracie złudzeń co do istoty komunizmu i po wyrzuceniu z CPUSA. Jak to pierwsze po latach, kojące, nieplanowane uczestnictwo w Pasterce…. Płynie opowieść, ukazując klasyczny proces nawracania się i powrotu do wiary z czasów dzieciństwa. W istocie nie był to nawet powrót, bo maleńka Bella wdrożona przez włoskich opiekunów do modlitw i rytuałów katolickich, była raczej katoliczką kulturową. Brakowało nawet dokumentów potwierdzających, że została tam we Włoszech ochrzczona, toteż Fulton Sheen, już jako biskup pomocniczy diecezji nowojorskiej, który Bellę Dodd uczył zasad wiary i przygotowywał do sakramentów, przed przyjęciem na łono Kościoła katolickiego – udzielił jej chrztu warunkowego w katedrze św. Patryka, w kwietniu 1952 roku, a następnie wysłuchał jej spowiedzi.

Autorka wspomina, że przed przystąpieniem do tego sakramentu była mocno zdenerwowana, wręcz zrozpaczona, aż do momentu, w którym biskup Sheen, jej nowy przewodnik duchowy, pocieszył penitentkę, mówiąc: – My, kapłani, wiele razy słyszeliśmy grzechy ludzi. Twoje nie są większe od tych innych. Miej ufność w Boże miłosierdzie.

Bella Dodd dostała rozgrzeszenie i odczuła wielką ulgę, zwłaszcza gdy następnego dnia podczas porannej Mszy św. mogła przystąpić wreszcie do Stołu Pańskiego. Swoje przewiny, których gatunkowy ciężar potrafiła już właściwie ocenić, zamierzała odpokutować w klasztornej celi, ale spowiednik uznał, że powinna wrócić do świata, aby, dysponując szczególną insajderską wiedzą, ostrzec Amerykanów przed złem i zagrożeniem, jakie niesie ze sobą komunizm.

Kandydaci rekrutowani do stanu duchownego

Ani w omawianej tu książce, ani w zeznaniach dr. Dodd w Kongresie USA, ani w odtajnionych już aktach FBI nie ma wątków, które dziś – także ze względu na obecną sytuację Kościoła Rzymskokatolickiego – wydają się dla ludzi wiary najważniejsze. Osoba wysoko postawiona kiedyś w hierarchii amerykańskiej Partii Komunistycznej wydaje się pomijać wątek ewentualnej infiltracji stanu kapłańskiego w różnych Kościołach chrześcijańskich, wciąż przecież ważnych dla sfery ducha większości Amerykanów, a w czasach komunistycznej aktywności Belli Visono dla większości zdecydowanie przeważającej.

Skądinąd, szczególnie w krajach Europy Środkowowschodniej, od początku wiadomo, że komuniści wyznawców wiary w Chrystusa, w tym zwłaszcza katolików, traktowali jako swych głównych wrogów i konkurentów w walce o rząd dusz. Infiltracja, rozbijanie od wewnątrz, gra na skłócenie i podziały to elementarz młodego komunisty. Czyżby w USA miało być inaczej? Chyba jednak nie. Brak szerszej wiedzy w tej drażliwej kwestii należy wiązać z powściągliwością, przejawianą przez Bellę Dodd, która przy zeznaniach przyjęła zasadę, by ujawniać i piętnować mechanizmy oraz same metody walki prowadzonej przez komunistów, bez – o ile to możliwe! – ujawniania i potępiania osób, które mogły nie być do końca świadome, co i dla kogo robią. Ot, po prostu realizacja chwalebnej, choć raczej trudnej do praktykowania dyrektywy, żeby potępiać grzech, ale grzesznika tylko napominać…

W sieci jest sporo rozważań i mniej czy bardziej wyważonych hipotez, związanych z tą sprawą. Czy komuniści, którzy wszędzie próbowali infiltrować Kościoły chrześcijańskie mogli zaniechać tego w USA? Wydaje się, że byłoby to myślenie życzeniowe, bo istnieją wiarygodne świadectwa innych osób, m.in. Louisa F. Budenza, że podejmowano takie działania nie tylko wobec Kościoła katolickiego, lecz również wobec protestanckich Kościołów: Episkopalnego, Prezbiteriańskiego i Metodystycznego. Są też i fakty. Może nieliczne, ale jednak…

27 kwietnia 1952 roku, czyli dwadzieścia dni po spowiedzi Belli V. Dodd, dziennik New York Times na tytułowej kolumnie zamieścił oświadczenie przebywającego wtedy w Rzymie bp. Fultona Sheena, że w latach 30. amerykańscy komuniści skierowali do seminariów duchownych przeszło tysiąc sympatyzujących z lewicą młodych mężczyzn, aby poprzez infiltrację stanu kapłańskiego osobami bez powołania osłabić od wewnątrz Kościół Rzymskokatolicki. Biskup Sheen nigdy więcej już do tego tematu nie powrócił. Natomiast Bella Dodd nawet dwukrotnie, raz publicznie w Kalifornii, przy audytorium szacowanym na sześćset do ośmiuset osób, innym razem wobec Alice von Hildebrand i jej męża Dietricha – wzięła tę przewinę na siebie, mówiąc: „Sama popchnęłam do seminariów duchownych około tysiąca dwustu mężczyzn”.

Komunizm jako American Dream

Komunizm nie tylko negował istnienie Boga, lecz również (wbrew głoszonym hasłom) zawieszał kryterium prawdy oraz ludzkiego dobra, kontestował naturalną, klasyczną, a zwłaszcza chrześcijańską etykę, głosząc etykę sytuacyjną i absolutyzując zasadę skuteczności. Komunizm, który w przeciwieństwie do katolickiego personalizmu był kolektywizmem, trudną miłość bliźniego zastąpił nienawiścią klasową, a dobro konkretnych, żywych osób – interesem abstrakcyjnej ludzkości. Za swój cel nadrzędny uznał ogólnoświatową rewolucję z hasłami wyzwolenia proletariatu, traktując ją jednak instrumentalnie, wyłącznie jako narzędzie zdobycia władzy nad światem: dzięki wojnom, przewrotom politycznym, dywersji, zamachom stanu itd.

Jednym z ciekawszych fragmentów wspomnień tej amerykańskiej Włoszki jest opowieść o konieczności szybkiego przeorientowania pacyfistów z CPUSA, ostro pikietujących Biały Dom, na gorących zwolenników zerwania z doktryną Monroe’a i przystąpienia Stanów do wojny, zaraz po tym, gdy Hitler, zrywając pakt Ribbentrop-Mołotow, zaatakował Sowiety w czerwcu 1941 roku… Analogiczną woltę ideową trzeba było wykonać, gdy kierownictwo amerykańskich komunistów uznało, że rewolucyjne cele ich partii ze względów taktycznych lepiej skryć za fasadą poczciwej retoryki demokratycznej. Po konferencjach w Teheranie i Jałcie, gdy chwilowo doktryna o gnijącym imperializmie ustąpiła wizji trwałej współpracy Rosji Stalina i Ameryki Roosevelta, a prezydent USA w geście dobrej woli dla zjednoczenia narodu zwolnił z więzienia Earla Browdera, ówczesnego przywódcę Partii Komunistycznej – kierownictwo CPUSA, dla lepszego dopasowania komunizmu do warunków miejscowych przeprowadziło zdumiewająco gładką transformację partii w Komunistyczne Stowarzyszenie Polityczne (ang. Communist Political Association). Pod hasłem: komunizm, czyli Amerykański Sen w dwudziestym stuleciu…

Nie na długo wszakże, bo po rychłej śmierci Roosevelta (1945) nadszedł etap Zimnej Wojny i znów inne wiatry powiały ze Wschodu. Partia odrodziła się niczym Feniks, a Browder zapłacił za to utratą funkcji i znaczenia w ruchu komunistycznym. Gwałtowne zmiany kursu nadwyrężyły też ideową niezłomność Belli Dodd, która mimo swego wysokiego pozycjonowania w partyjnym kierownictwie i pewnego nieuchronnego zamrożenia własnej wrażliwości, nie umiała zaakceptować dokonywanej z dnia na dzień partyjnej anihilacji osób dotąd ważnych i zasłużonych, o czym pisze w swych wspomnieniach otwartym tekstem. Myślę, że istotną okoliczność mógł też stanowić fakt jej niedeklarowanej wprost sympatii dla Browdera.

Globalizm jako komunizm 2.0

Według ostrożnych szacunków zawartych w Czarnej księdze komunizmu, pracy zbiorowej pod redakcją Stephane’a Courtois, wstępny bilans złowieszczych i zbrodniczych działań komunistów każe mówić o co najmniej stu milionach trupów… Stanom, za sprawą postawy wolnościowej wtedy jeszcze dominującej wśród ludzi, dzięki mocnemu przeświadczeniu większości Amerykanów o istotnej roli Boga-Stwórcy oraz dostatecznej sprawności procedur, instytucji i agend federalnego państwa, wreszcie dzięki odwadze takich ludzi jak Bella Dodd, które odrzuciwszy ideologiczny fanatyzm, odważyły się zeznawać – udało się uniknąć najgorszego.

Analiza komunistycznych celów i metod, wraz z kolektywizmem jako ideałem ludzkiego bytowania, jak również bezczelne występowanie tej ideologii w kostiumie rzekomej naukowości, pozwala w tamtym totalitaryzmie dostrzec już pierwszą próbę podporządkowania sobie świata przez ośrodek władzy o apetycie globalnym. Próbę w Ameryce Północnej szczęśliwie nieurzeczywistnioną, ale dziś, zaledwie w pół wieku po śmierci dr. Belli Dodd, sytuacja w Stanach Zjednoczonych wydaje się znacznie gorsza.

Lewicowo-laickie albo wręcz lewackie, pozbawione logiki, klisze zideologizowanego myślenia zdominowały kampusy uniwersyteckie, niejednokrotnie uniemożliwiając zarówno dyskusję, jak i głoszenie zwyczajnych oczywistości. Promocja ostrych dewiacji seksualnych, skrajny, kwestionujący rolę rodziny feminizm, czarny rasizm nazwany przebudzeniem (ang. Wokeism, Wokery), przywileje dla nielegalnych migrantów z Południa…

Przed zubożeniem ducha, relatywizacją oraz zepsuciem sposobu myślenia właściwego Amerykanom – już w latach 80. przestrzegał filozof Allan Bloom w głośnej pracy The Closing of the American Mind (wyd. polskie Umysł zamknięty). O kontrkulturowych śmieciach z Zachodu, których nie powinniśmy wpuścić do Polski, pisał z troską Czesław Miłosz, ale nasze pseudoeuropejskie, zakompleksione, więc aspirujące do światowości łże-elity, choć zwykły spijać mądrości z ust Poety Noblisty, na to wezwanie pozostały akurat głuche.

Tymczasem po wygraniu z Kremlem zimnej wojny Stany Zjednoczone przegrały z globalistami całe trzy dekady geopolitycznego pokoju, najwyraźniej zapominając, że centrum rewolucji antyeuropejskiej i antychrześcijańskiej, w istocie antytradycjonalistycznej, o ostrzu skierowanym przeciwko cywilizacji łacińskiej – przeniosło się z nieistniejącej już Rosji sowieckiej do… Właśnie, dokąd współcześnie przeniosło się to centrum? Warto byłoby chyba ufundować nagrodę za wskazanie obecnego miejsca pobytu tych coraz groźniejszych globalistów-kolektywistów. Elon Musk pomógłby ją sfinansować.

9 stycznia 2025

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *