Donald Trump wraca do Białego Domu
„Powiedziałem, a wiele osób tak mi mówiło, że Bóg oszczędził mi życie z jakiegoś powodu – oznajmił Donald Trump w West Palm Beach na Florydzie tuż po zwycięstwie, odnosząc się do nieudanej próby zamachu w Butler w Pensylwanii. – A powodem tym było uratowanie naszego kraju i przywrócenie Ameryce świetności, a teraz wypełnimy tę misję razem. Wypełnimy tę misję.”
Trump nie tylko zdecydowanie wygrał Kolegium Elektorów 312-226, ale został pierwszym republikaninem od 2004 roku, który wygrał głosowanie powszechne, zdobywając 3 mln głosów więcej niż Kamala Harris. Poprowadził również republikanów do zwycięstwa w Senacie i utrzymania kontroli nad Izbą Reprezentantów. Trump uzyskał 50,9% głosów powszechnych, podczas gdy Harris 47,6%. Będzie pierwszym kandydatem od czasów Grovera Clevelanda (1892), który odzyskał Biały Dom po przegranej w wyborach.
Po prostu katastrofa
Wybory prezydenckie w 2024 roku miały być trzymającym w napięciu wydarzeniem. Nie były. Choć sondaże w większości pokazywały remis w pojedynku dwóch najważniejszych kandydatów, w ostateczności mieliśmy miażdżącą porażkę demokratów – i to na trzech frontach.
Lindy Li, zasiadająca we władzach Demokratycznego Komitetu Narodowego (DNC), mówi: „Prawda jest taka, że to w końcowym efekcie po prostu katastrofa, katastrofa za 1 miliard dolarów”. Gwoli ścisłości, znacznie więcej niż miliard dolarów wydała wiceprezydent Harris i jej sztab, aby dostać solidne lanie. Jeśli ktoś myślał, że lewicowa rewolucja już na dobre przeorała amerykańskie społeczeństwo, to był w błędzie. Jeśli ktoś myślał, że już na dobre zadomowiła się w Ameryce ideologia „woke”, „kultura odrzucenia” (cancel culture), polityka DEI (diversity, equity and inclusion – różnorodność, równość i inkluzyjność), że na dobre rozgościły się lewicujące i anarchistyczne organizacje typu Antifa czy Black Lives Matter, to musi się pogodzić z faktem, że to jeszcze nie ten czas.
Wybory były odrzuceniem 4-letniej polityki administracji Joe Bidena a tym samym wiceprezydent Harris. Ta ostatnia nie była w stanie zaproponować konkretnych pomysłów na przyszłość kraju, poza proponowaniem utopijnych haseł ze słownika radykalnej lewicy. Na szczęście jest jeszcze większość Amerykanów, których nie da się przekonać mówieniem o tamponach menstruacyjnych w męskich ubikacjach, powszechnej aborcji i „tranzycji” kilkuletnich dzieci. Przepadła koncepcja polityki DEI, która nie przyniosła sukcesu Hillary Clinton w 2016 i teraz Kamali Harris. Przepadła „identity politics” (polityka tożsamościowa), czyli forsowana przez lewicę ideologia nastawiona na „mniejszości rasowe i płciowe”, które trzeba uszczęśliwić.
Stąpajmy po ziemi
Trump nie wymyślił prochu. Też chciał dotrzeć do różnych grup społecznych, ale nie proponował lewicowego wodolejstwa, a rozwiązanie konkretnych problemów. Wiedział, że o sile państwa nie decyduje ilość „ślubów par jednopłciowych” lecz gospodarka. Trzy czwarte społeczeństwa uważało, że sprawy w kraju idą w złym kierunku, głównie za sprawą ogromnego wzrostu kosztów utrzymania, w tym żywności. Ponadto, do kraju przedostało się grubo ponad 10 milionów emigrantów – to kosztuje rocznie 150 mld dol. i rośnie przestępczość. Ekonomia stoi w miejscu i Ameryka nie radzi sobie z konkurencyjnymi Chinami. Wojsko zostało osłabione a styl wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu był katastrofalny. Ameryka się stacza, jest słaba wewnętrznie i zewnętrznie. Trump winą obarczał administrację Bidena i tym samym Harris.
Republikanin obiecał rozpocząć natychmiast masowe deportacje nielegalnych emigrantów. Mówił, że stawia na wydobycie ropy i gazu z własnych zasobów, aby wrócić do niezależności energetycznej. Tańsza energia i benzyna muszą zaś przynieść obniżkę cen żywności. Obniży podatki, zmniejszy regulacje, zadba o klasę średnią i pracowników fizycznych. Demokraci mówili o aborcji, Trump – o cenach masła i drożyźnie.
Były prezydent, podobnie jak rywalka, zabiegał o poparcie bloków wyborczych, które tradycyjnie skłaniały się ku lewicy, w tym członków związków zawodowych, Afroamerykanów i Latynosów. Demokraci drwili, ale strategia republikanina zadziałała. Trump na zawsze zmienił Partię Republikańską, podczas gdy podręcznik demokratów jest przestarzały.
Gigantyczna zmiana
To nie były wybory, w których przeważyły politycznie poprawne banały. Decydowało twarde spojrzenie na życie. Trump zdobył 45% głosów Latynosów, 20% głosów czarnoskórych mężczyzn, 42 % głosów ludzi w wieku od 18 do 29 lat, niemal rekordową liczbę Żydów – 21%, w tym 46% głosów nowojorskich Żydów i zdecydowane zwycięstwo w mieście Dearborn w stanie Michigan, w którym większość stanowią Arabowie. I co najważniejsze, Trump zdobył 66% głosów „klasy robotniczej”. Trump polepszył swoje wyniki z 2020 roku w 49 z 50 stanów, uzyskał lepsze wyniki wśród Latynosów niż jakikolwiek republikanin od co najmniej 1972 roku, a nawet poprawił wynik wśród kobiet, pomimo silnego skupienia kampanii Harris na tej grupie demograficznej.
Demokraci mogą być najbardziej zdumieni, że zdobył 45% głosów Latynosów, pomimo że mocno naciskał na nielegalną imigrację we wszystkich trzech swoich kampaniach. Hrabstwo Starr w Teksasie, hrabstwo graniczne, w którym 97% stanowią Latynosi, poparło Trumpa stosunkiem głosów 58% do 42%. W 2016 roku to samo hrabstwo poparło Hillary Clinton stosunkiem głosów 79% do 19%.
Co więcej, w porównaniu do 2016 i 2020 roku Trump zwiększył swoje poparcie niemal wszędzie, również tam, gdzie zdecydowanie dominują demokraci. Przegrał New Jersey o 16 punktów procentowych cztery lata temu. W tym roku przegrał o pięć. Kalifornia zmniejszyła dystans z 29 w 2020 do 17 punktów procentowych. Illinois z 17 do 8 punktów. Nowy Jork spadł z 23 do 12 punktów. Znalazł się zaledwie pięć punktów procentowych za Harris w innych bastionach demokratów: Wirginii, Minnesocie, Nowym Meksyku i New Hampshire. Czy zamienią się one w „swing states” w przyszłych wyborach? Jest za wcześnie, aby to stwierdzić, ale ujawnia to ciągle zmieniającą się naturę elektoratu.
Zwycięstwo Trumpa pokazało przesunięcie na prawo w całych Stanach Zjednoczonych, największe przesunięcie na korzyść republikanów od czasu zwycięstwa Ronalda Reagana w 1980 roku.
71% stanów przesunęło się bardziej w stronę konserwatystów w tych wyborach w porównaniu do 2016 roku, kiedy Trump wygrał po raz pierwszy. Na przykład, podczas gdy Kalifornia pozostała zdecydowanie demokratyczna, 72% hrabstw przesunęło się bardziej w prawo w tym roku w porównaniu do 2016.
Nie wolno dzielić
Demokraci i sprzyjający im dziennikarze podają dziesiątki powodów porażki wiceprezydent. Jednym z wniosków z wyborów dla niektórych radykalnych lewicowców jest obwinianie wyborców pochodzenia latynoskiego i czarnoskórych o tzw. mizoginię. Druga teoria sugeruje, że przegrana nie miała nic wspólnego z Trumpem, a raczej z tym, że demokraci byli ofiarami inflacji. Trzecia teoria sugeruje, że demokraci przegrali, ponieważ Biden nie ustąpił wystarczająco wcześnie, aby umożliwić otwarte prawybory. I tak można mnożyć.
Harris i Partia Demokratyczna przez lata dzielili wyborców według linii rasowych i płciowych, zakładając, że otrzymają głosy na podstawie koloru skóry lub bycia kobietą. Wyborcy odrzucili to założenie i zadali Harris i Partii Demokratycznej miażdżącą porażkę. To powinien być koniec DEI w polityce raz na zawsze.
Przez dziesięciolecia Partia Demokratyczna ucztowała, dzieląc i krojąc elektorat na różne, rzekomo uciskane, grupy mniejszościowe, a następnie przedstawiając się jako samotny zbawca każdej z nich. Jednak, jak pokazują tegoroczne wyniki wyborów, wyborcy są zmęczeni tym dzielącym przekazem. Amerykanie chcą rządu, który będzie stawiał ich interesy na pierwszym miejscu, niezależnie od koloru skóry czy orientacji seksualnej. Chcą ochrony swoich granic, chcą, aby przestępcy byli karani i nie chcą marnować pieniędzy podatników na „operacje płciowe” dla nielegalnych imigrantów przebywających w więzieniach.
Demokratyczny kongresman z Nowego Jorku Ritchie Torres napisał: „Donald Trump nie ma większego przyjaciela niż skrajna lewica, która zdołała zrazić historyczną liczbę Latynosów, czarnoskórych, Azjatów i Żydów do Partii Demokratycznej za pomocą absurdów takich jak „Defund the Police” lub „From the River to the Sea” lub „Latinx”. Jest więcej do stracenia niż do zyskania politycznie, schlebiając skrajnej lewicy, która jest bardziej reprezentatywna dla Twittera, Twitcha i TikToka niż dla prawdziwego świata. Klasa robotnicza nie kupuje bzdur z kości słoniowej, które sprzedaje skrajna lewica.”
Nie wolno obrażać
Od 2016 roku, a zwłaszcza od 6 stycznia 2021, demokraci atakowali, że Trump stanowi „największe zagrożenie dla demokracji od czasów wojny secesyjnej”. Republikanin był nazywany już wszystkim: agentem Kremla, dyktatorem, współczesnym Hitlerem, rasistą, homofobem, przestępcą i gwałcicielem. Miał, jak zdobędzie władzę, zawiesić konstytucję, przeciwników politycznych i dziennikarzy pozamykać w więzieniach, miał zakazać wydawania książek i gazet, miał aktorów wyrzucić z kraju a transwestytów wieszać na latarniach. Obrzydzano tego człowieka latami, czyniono z niego potwora i demona, odhumanizowano go. Nie oszczędzano rodziny.
Straszenie Trumpem odbiło się rykoszetem, bowiem przy okazji „namaszczono” wyborców. Oskarżenia, że jego zwolennicy są faszystami, rasistami i śmieciami, sprawiły, że wielu z nich naturalnie postanowiło zareagować – przy urnie wyborczej. Oskarżenia nie ograniczały się do lewicowego marginesu i nic nie znaczących organizacji, ale były powtarzane przez takich liderów, jak były prezydent Barack Obama, czy w końcu sam prezydent Biden i wiceprezydent Harris. Nazywanie wyborców Trumpa głupimi i upośledzonymi dotyczyło mediów, celebrytów i wykładowców wyższych uczelni. Bezczelne i prymitywne inwektywy z pozycji wszystkowiedzącej „elity” napotkały opór.
Rekord kampanii Harris w postaci 1 miliarda dolarów zebranych funduszy zupełnie nie przełożył się na powstrzymanie byłego prezydenta przed dokonaniem największego powrotu w historii amerykańskiej polityki. Brak zwycięstwa w wyborach wskazuje, że wyborcy odrzucili politykę i retorykę wiceprezydent Kamali Harris i jej „osiągnięcia” w administracji.
Pod rządami Bidena-Harris koszty utrzymania wzrosły o około 20 procent na całej linii, przestępczość w dużych miastach stała się nie do zniesienia, Rosja najechała Ukrainę a nielegalni migranci najechali od południowej granicy.
Konserwatywny komentator telewizji CNN Scott Jennings mówi: „Interpretuję wyniki jako zemstę zwykłego amerykańskiego robotnika, anonimowego Amerykanina, który został zmiażdżony, znieważony, potraktowany z wyższością. To nie śmieci. To nie naziści. To po prostu zwykli ludzie, którzy wstają i idą do pracy każdego dnia i starają się zapewnić swoim dzieciom lepsze życie, a czują, że powiedziano im, żeby po prostu zamknęli się, kiedy narzekają na rzeczy, które ranią ich w ich własnym życiu”.
Wielki powrót
Przewodniczący Izby Reprezentantów Mike Johnson, republikanin z Luizjany, mówi, że większość Amerykanów pokazała, że chce republikańskiego programu. „Te historyczne wybory – twierdzi – udowodniły, że większość Amerykanów pragnie bezpiecznych granic, niższych kosztów, pokoju poprzez siłę i powrotu do zdrowego rozsądku”.
Kiedy prezydent-elekt Donald Trump wsiadł na pokład Air Force One po raz ostatni 20 stycznia 2021 roku był politycznym trupem. Miał przeciwników nawet we własnej partii. Nie udało mu się zapewnić sobie reelekcji na drugą kadencję z rzędu, a zamieszki na Kapitolu wywołane przez niektórych jego zwolenników doprowadziły do nowych zarzutów impeachmentu przeciwko niemu. Opuścił Waszyngton, nie uczestnicząc w inauguracji swojego następcy.
W 2023 został – ze śmiesznych i politycznie motywowanych powodów – oskarżony w czterech różnych jurysdykcjach i skazany w Nowym Jorku za 34 „przestępstwa”. Próbowano go doprowadzić do bankructwa, uwiązać w sądach i wsadzić do więzienia, wymierzono pół miliarda dolarów grzywny, próbowano wyrzucić z listy kandydatów w wielu stanach. To ten, który ledwo przeżył dwa zamachy.
Trump powróci w styczniu na stałe do Białego Domu, dokonując niewiarygodnego wyczynu osobistego, politycznego i partyjnego. Po jednej z najbardziej nieprawdopodobnych kampanii w historii polityki, Amerykanie wybrali lidera, który będzie przewodniczył obchodom 250. urodzin kraju. Jest nim, po raz kolejny, prezydent-elekt Trump.