Co stało się z Tobą Europo, że upadasz?

Marek Tulliusz Cyceron (106-43 p.n.e.) powiadał, że tym bardziej imperium upada, im bardziej szaleńcze prawa stanowi. Mniej więcej od narodzin Cycerona po połowę XX wieku trwała mocarstwowa rola Europy, a w zasadzie pojedynczego lub kilku państw europejskich. Zatem potraktuję Europę jako imperium i podejmę na łamach PJC kolejny wątek związany z kondycją polityczną naszego kontynentu.

Począwszy od V wieku n.e., a więc po upadku imperium rzymskiego, aż po wiek XIX uczniowie w całej Europie zapoznawali się z mowami Cycerona oraz z Biblią, z reguły przyswajając sobie duże fragmenty tych dzieł na pamięć. Obydwie niezbędne w każdej szkole książki wykorzystywane były do nauki właściwego wysławiania się. Ich znajomość świadczyła o wykształceniu czytelnika. Służyły nie tylko do przyswajania sobie całego bogatego zasobu kultury i wiary, lecz stawały się przez wieki wzorcem literackim. Cyceronowi zawdzięczamy takie pojęcia oraz ich rozwinięcie jak humanitas (człowieczeństwo), dignitas hominis (godność ludzka). Nie tylko one stały się fundamentem cywilizacji, która wyszła ze Starego Kontynentu rozprzestrzeniając się na cały świat i stała się niejako wyróżnikiem Zachodu. Dziś chętniej geopolitycy używają pojęcia „kultura, cywilizacja krajów północy” przeciwstawiając biedniejszym i przez wiele set lat traktowanym jako obcy krajom południa. Cyceron wysławiał republikę i demokrację jako wzór ustrojowy wraz z niezbędnym podziałem funkcjonalnym władzy (w tym na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą) a niektóre mocarstwa europejskie poniosły ten wzór w świat. Ów kanon polityczny elity europejskie uważały za niezbędny, podobnie jak znajomość i kunszt retoryki.

Zapytać wypada, a ilu obecnie jest w Europie polityków oratorów? Czy da się z nich utworzyć choćby kohortę broniących uparcie i uczciwie swoich racji – z godnością i bez zawiści do politycznego przeciwnika. Powtórzyć należy raz jeszcze przekonanie Cycerona, że im bardziej imperium (tu: państwo, cywilizacja, kultura polityczna) upada, tym bardziej stanowi szaleńcze prawo (tu również: system formalny zarządzania organizacją społeczną).

Dziś ideałem jest jedność państw europejskich – wyznawców kanonów republikańskich, demokratycznych, obywatelskich, pod mianem wspólnych wartości. Wydaje się, że posiadamy definicje tych wartości, że orientujemy się o co chodzi, jednak poza kilkoma ich definicje są w czasie zmienne. Do tych kilku niezmiennych zaliczyć można te podnoszone przez Cycerona pojęcia, jak człowieczeństwo, godność ludzka, sacrum (świętość), utożsamiane najczęściej z Bogiem. Starożytny filozof powiada salus populi suprema lex esto (dobro ludu niech będzie najwyższym prawem).

Czy da się godność ludzką, dziś podniesioną w wielu konstytucjach europejskich do jednej z najważniejszych podstaw ustrojowych, wyłączyć w przypadku osoby nienarodzonej czy osoby u kresu życia zakwalifikowanej do eutanazji? A przecież już prawo rzymskie znało pojęcie nasciturusa (dziecko poczęte, ale nienarodzone), któremu przyznawało pośrednie uprawnienia. To prawo rzymskie, a za nim ich wielosetletnie rozwinięcia po czasy współczesne, znały dwie płcie i małżeństwo monogamiczne.

W tym miejscu muszę wyrazić uwagę osobistą. Problem aborcji poruszał ludzkość długo przed Cyceronem i ani wówczas ani dziś nie udało się go wyrugował z dyskursu społecznego i obiegu prawnego. Niektóre osoby uzurpują sobie pogląd, że skoro ja jako mężczyzna nie mogę urodzić dziecka, to nie mam prawa wyrażać stanowiska wobec aborcji. Czyżby ta swoista brzytwa Ockhama wyłączała mnie od niecierpiącej zwłoki odpowiedzi, czym jest zło. Otóż tam, gdzie chodzi o zagrożenie życia i godności, mam prawo do artykułowania swojego poglądu i oczekuję z niecierpliwością stanowiska wobec zła, wyrażonego jednoznacznie przez ustawodawcę – suwerena formalnie reprezentowanego w parlamencie.

Na tych oczywistych i rzeczywistych podstawach wraz z naturalnym prawem człowieka do własności wspierał się cały system prawa cywilnego, począwszy od starożytnego Rzymu. Jest wszakże różnica między rzymskim pojęciem własności (władzą nad rzeczą) a ujęciem chrześcijańskim tożsamym z biblijnym wezwaniem Boga „czyńcie sobie ziemię poddaną”. W prawie rzymskim – a za nim od myśli Odrodzenia przez Oświecenie aż po różnorakich liberałów do marksistów włącznie – owa wartość gospodarcza jest bezwzględna: masz imperialne prawo eksploatacji ziemi aż do jej wyzbycia się czy zniszczenia. W katolickiej nauce społecznej władasz ziemią z mandatu bożego, zatem nie w sposób bezwzględny, co w konsekwencji oznacza, że im więcej posiadasz, tym większe masz obowiązki społeczne związane z eksploatacją czy tez użyciem rzeczy. Tu zaznaczę nie tylko uwagę lingwistyczną. Jest bowiem według mego przekonania różnica w niejako pozarzymskim zapisie chrześcijańskiej reguły: władasz Ziemią z mandatu Boskiego. Jeśli rzecz jest ci niepotrzebna, nawet jeśli ją wytworzyłeś czy pozyskałeś, nie wolno ci jej unicestwić. Bóg patrzy na Twoje uczynki i je oceni. Oddaj tę rzecz choćby w stanie pogorszonym innym, a zwłaszcza tym, którym jest ona niezbędna. Cóż, daleko odeszliśmy dziś od obydwu ujęć walorów ekonomicznych.

Obecnie w Europie mamy prawo pozwalające na handel emisjami części składowych powietrza (CO2). Dodam: „ślad węglowy” podlega mitologizacji, w skali która nie śniła się nawet starożytnym Grekom. Ów handel odbywa się poza kontrolą społeczną i coraz bardziej odbiega od kolejnej niejednoznacznej wartości europejskiej kojarzonej z pojęciem dobra wspólnego (rzymskie jeszcze bonum commune ale też np. angielskie commons). Do cytowanej wyżej opinii Cycerona o powinności (celu) prawa, wskazać można jego traktat „O powinnościach” (De officiis), gdzie rozwinął i uzasadnił ogólną myśl, że pierwszym zadaniem państwa jest troska o interes współobywateli, a więc każda władza ma walor moralny, a nie tylko funkcjonalny czy rzekłbym skutkowy.

Tak, drodzy politycy szafujący władzą, tu mowa jest o trosce i powinnościach, a zatem o mandacie etycznym, a nie gospodarczym, czy związanym z formalną desygnacją polityczną. Zasada „cel uświęca środki” tu nie obowiązuje. Nie chodzi bowiem o to, że „mogę rządzić, władać”, lecz, że „muszę” kierować się celem, który nie jest li tylko moim własnym. Tu nie wystarczy stwierdzenie: „ja wam wójta nie wybierałem”. Dla mnie wystarczy zapis polskiej konstytucji w artykule pierwszym: Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli. Na marginesie dodam, system kartkowy i wydzielanie żywności jest znanym pomysłem europejskim. Czekam jednak z niepokojem, kiedy w imię demokracji i dobra wspólnego nastąpi reglamentowanie energii, może wodoru a zwłaszcza wody.

Mitologia współczesna, czyli współczesne mity europejskiej „nowoczesności”, doprowadzają do obniżenia się konkurencyjności Starego Kontynentu w wymiarze gospodarczym, a zwłaszcza technologicznym i militarnym względem imperiów amerykańskiego i chińskiego. Szczególny dysonans od ubiegłego roku widoczny jest w poziomie innowacyjności, nakładów na ów postęp oraz efektów gospodarczych i społecznych. Szybkość rozwoju dziedzin związanych ze sztuczną inteligencją lub alternatywnych źródeł energii są tego wymownym przykładem.

Strategia lizbońska, to jest przyjęty w marcu 2000 roku przez Unię Europejską plan jej rozwoju, okazał się kompletną mrzonką. Projektowano, że w ciągu 10 lat (!) Europa stanie się najbardziej dynamicznym regionem gospodarczym, swoistym imperium innowacyjności, które przegoni Stany Zjednoczone Ameryki. Zakładano wzrost inwestycji na badania i rozwój do 3% PKB, zredukowanie biurokracji, szczególnie w zakresie utrudnień dla przedsiębiorców, wzrost zatrudnienia do 70% dla mężczyzn i 60% dla kobiet. Zwłaszcza w tym ostatnim założeniu dość naiwnie i rzekłbym staroświecko sądzono, że poziom zatrudnienia jest tu istotnym czynnikiem, a nie zaś dynamiczny wzrost potencjału intelektualnego, w tym innowacyjnego oraz szybkość wdrażania nowych technologii.

Wystarczyło pięć lat, by pełen pesymizmu raport Romano Prodiego, byłego przewodniczącego Komisji Europejskiej, uznał, że Europa pozostała jeszcze bardziej w tyle za USA. Po niemal 25 latach od ogłoszenia strategii lizbońskiej można podać następujący przykład. Dziś, od opracowania do wdrożenia nowej technologii do masowej, czyli konkurencyjnej gospodarczo, produkcji Europa potrzebuje około półtora do dwóch lat, Stany Zjednoczone około 3 miesięcy, natomiast Chiny zaledwie kilka dni. To ostatnie z wymienionych mocarstwo, z uwagi na centralną metodę podejmowania decyzji chwali się nawet, że może to zrobić w 48-72 godziny. Trywialnie rzec można, po co poruszać się ku nowoczesności ekologicznym rowerem skoro można rakietą.

Dzisiejsza próba decydentów Unii Europejskiej ucieczki w centralizację nie zlikwiduje, a nawet nie zmniejszy deficytu demokracji oraz sprawczości w UE. Sens problemu i istota kryzysu nie leży bowiem w określeniu celu i metody jego uzyskania, lecz w fundamentach – wartościach i motywacjach społecznych. Narody Europy na wschód od Łaby doświadczyły zarówno centralizmu demokratycznego, jak i centralnego planowania poza kontrolą społeczną, czyli władzy „dla społeczeństwa bez społeczeństwa”. Coraz wyraźniej porusza mieszkańców Europy nieefektywność lub choćby słabość zarządzania na poziomie rozrośniętej biurokracji brukselskiej, która z demokracją, a raczej demokratyczną kontrolą społeczną ma mało wspólnego. Zasada subsydiarności w zarządzaniu kuleje, choć mit propagandowy – budowy „społeczeństwa obywatelskiego” – nadal jest podtrzymywany. Patologia sponsorowania organizacji pozarządowych przez rządy się upowszechnia. Widać również kolejną europejską słabość moralną – podleganie lobbingowi a nawet kryminogennej korupcji.

Czyżbyśmy dziś wracali nie do areopagu czy forum, lecz do pierwocin „parlamentu”, gdzie można paplać trzy po trzy, a król (komisja) wyposażony w fachowe i zazwyczaj skuteczne instrumenty wykonawcze i tak „zrobi co trzeba”. Co więcej współcześnie zausznicy królewscy, czyli lobbyści wielkiego ponadpaństwowego kapitału, potrafią skutecznie przekonywać króla do swoich racji. Na koniec nikt, absolutnie nikt owego władcy nie osądzi, chyba że sam Bóg lub historia (dla tych, którzy w Boga nie wierzą). Czy zjednoczona Europa ma dążyć do tak rozumianego podziału władz?!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *