Przez ponad 50 lat, aż do 4 czerwca 1989 roku, Sejm w PRL był jedyną izbą polskiego parlamentu. O jego składzie nie decydowała ustawa o ordynacji wyborczej, a najwyższe władze jedynie słusznej partii. Posłowie mieli reprezentować przekrój społeczny kraju i nie musieli to być najlepsi z najlepszych. Chodziło bardziej o wcielenie w życie leninowskiej myśli, że kucharka też może być premierem. Do Sejmu mieli wejść posłowie z różnych środowisk, z miast i wsi, robotnicy i inteligencja, ludzie różnych profesji. Dobór był z klucza PZPR. Dla zachowania pozorów demokracji w Sejmie miało się znaleźć kilku posłów bezpartyjnych. Niby była demokracja, niby wybory były nieobowiązkowe, ale gdy matka mego kolegi, schorowana kobieta w podeszłym wieku, nie poszła głosować, to esbek złożył jej wizytę i zapytał, czy przypadkiem jej się ustrój nie podoba.
Za komuny władzy bardzo zależało na wysokiej frekwencji. Obywatel, który nie poszedł głosować, był podejrzany o wrogi stosunek do ustroju, a przez to miewał trudności w awansie czy otrzymaniu paszportu. Z tego powodu wielu chodziło głosować, choć wiedziało, że ich głos nie miał żadnego znaczenia, bo wybory odbyły się wcześniej. Taki dowcip był wówczas opowiadany: Jaka jest różnica między automatem telefonicznym a wyborami? Zasadnicza. W automacie najpierw płacisz, a potem wybierasz, a przy wyborach – odwrotnie. To tłumaczy, dlaczego frekwencja rzeczywiście mogła być wysoka, choć niekoniecznie, jak podawały media, blisko 100-procentowa.
W wyborach V kadencji (1969 –1972) ustalono, że jednym z posłów powinna być bezpartyjna kobieta z wyższym wykształceniem technicznym, reprezentująca jakiś nowoczesny zawód – najlepiej inżynier elektronik. Zapotrzebowanie na takiego kandydata przyszło z centrali do Elwro. Komitet zakładowy partii zaproponował to miejsce mojej koleżance, która pracowała jako konstruktor systemów komputerowych. Koleżanka, mając nadzieję, że uda jej się w Sejmie coś zrobić dla polskiej elektroniki, propozycję przyjęła. Szybko mogła się przekonać, jak bardzo się myliła.
Podobno już na początku kadencji Zenon Kliszko, w tym czasie wicemarszałek Sejmu, kazał niektórym nowo wybranym posłom złożyć pisemną rezygnację z posłowania. Rezygnacja nie była opatrzona datą. O tym, czy będzie wstawiona, miał zadecydować on sam, jeżeli uzna to za konieczne. Jednocześnie Służba Bezpieczeństwa założyła koleżance teczkę, o czym dowiedziała się wiele lat później. Władza ludowa zbierała w niej „haki” na posła, do wykorzystania, gdyby chciał zająć w jakiejś sprawie stanowisko „nie po linii”.
Na początku 1970 roku koleżanka złożyła wniosek o paszport. Chciała pojechać do Francji, gdzie przebywał jej mąż, zwiedzić Paryż i wraz z nim wrócić do kraju. Kiedy po dwóch miesiącach nie otrzymała odpowiedzi, udała się do MSW. Tam jej powiedziano: – Prezydium Sejmu nie widzi potrzeby wyjazdu do Francji. W tej sytuacji zwróciła się do wicemarszałka Kliszki z nadzieją, że może on pomoże. Dziwiła się, jak to możliwe, że osoba, której powierzono pełnienie tak zaszczytnej funkcji zaufania publicznego, nie może otrzymać paszportu. Audiencja u wicemarszałka w gmachu KC PZPR (obecnie Centrum Bankowo-Finansowe), gdzie dodatkowo „robił” za sekretarza KC, była krótka: – Cóż za zuchwałość i brak rozsądku ze strony posłanki składać skargę na MSW. O wydaniu paszportu nie ma mowy. Posłanka mogłaby zostać z mężem we Francji, a później handryczyć się z władzą ludową o wydanie dzieci.
Droga Alu, może to Cię pocieszy, że w tym okresie znany poeta, satyryk i teoretyk literatury – Janusz Szpotański, wielokrotnie odwoływał się od decyzji MSW, uzasadniając, że skoro uważa się go za pasożyta, to w dobrze pojętym interesie państwa paszport powinien dostać, żeby mógł pasożytować na ciele innego, na dodatek wrogiego kraju zachodniego. Mimo tak mocnych argumentów też nie dostał paszportu. I jeszcze jedna uwaga. Gdybyś nie była posłanką V kadencji Sejmu PRL, a np. senatorem III kadencji Senatu III RP (1997-2001), to mogłabyś przy ówczesnym marszałku (tym z PSL, nazwisko jakoś tak na S) zwiedzić kawał świata na koszt podatników.
W latach osiemdziesiątych koleżanka wraz z mężem zaangażowała się w działalność na rzecz Solidarności. Z tego powodu ona i jej rodzina byli represjonowani. W 1982 roku była internowana, ponieważ „zagrażała bezpieczeństwu państwa i bezpieczeństwu publicznemu”. Otrzymywała rozpowszechniane przez SB anonimy typu: – Gdy się brało pieniążki, to się podnosiło łapunię i klaskało. A teraz nic się nie podoba i trzeba zmienić front Ponadto wywierano naciskina odejście z pracy. Na złożoną skargę do Sejmowej Komisji Sprawiedliwości,a także do Rzecznika Praw Obywatelskich, prof. Ewy Łętowskiej, nigdy nie otrzymałaodpowiedzi. Za swoją działalność poselską w PRL zapłaciła utratą zdrowia.
A propos zarzutu „gdy się brało pieniążki”. Te „pieniążki” to były marne grosze w porównaniu z tymi, jakie otrzymują dzisiejsi posłowie, choć je też nie uważam za zbyt wysokie.
Jak pracował Sejm PRL wszyscy wiedzą. Dowcip, jaki wówczas opowiadano, najlepiej to oddaje: Na posiedzenie Sejmu wkroczyli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa i wyprowadzili dwóch posłów pod zarzutem szpiegostwa. Na pytanie, jak się zorientowali, że to szpiedzy, odpowiedzieli: – To proste, wróg nigdy nie śpi. Ale nawet te śpiochy, jak przyszło do głosowania, to się budziły i zgodnie, jak wszyscy, podnosiły łapki do góry. To było normalne.
Sejm III RP
różni się od Sejmu PRL tym, jak powiedział śp. Andrzej Lepper, że skończył się Wersal. M.in. z tego powodu trudno zapomnieć o naszych wybrańcach. Nie ma już klucza i zupełnie inaczej wygląda kampania wyborcza. Wybory do Sejmu są powszechne, równe i proporcjonalne (do Senatu większościowe). Został ustalony 5-procentowy próg wyborczy dla partii i 8-procentowy dla koalicyjnych komitetów wyborczych. Liczenie głosów odbywa się metodą d’Hondta. Pod koniec 2010 roku uchwalono ustawę o parytetach, zgodnie z którą nie mniej niż 35% kobiet i nie mniej niż 35% mężczyzn musi znaleźć się na liście wyborczej, żeby została zarejestrowana.
W III RP w wyborach parlamentarnych frekwencja rzadko przekraczała 40%. Jest tajemnicą poliszynela, że aby wygrać wybory, dokonuje się różnych sztuczek i nie tylko przy urnie. Po wyborach w 2023 roku do Państwowej Komisji Wyborczej wpłynęło około 2500 skarg na karygodne łamanie przepisów. Pamiętacie Państwo nielegalne przedłużone godziny głosowania (Jagodno, Wilanów), czy takie cuda jak to, że Trzecia Droga wieczorem dostała zaledwie 7%, a pod koniec głosowania drugie tyle?
Wydawało się, że prawdziwie wolne wybory w III RP pozwolą wyłonić posłów jeżeli nie najmądrzejszych, to przynajmniej uczciwych. A jakich wybraliśmy? Poseł, który nie brał udziału w posiedzeniu Komisji Sejmowej, a podpisał listę obecności tylko po to, by otrzymać dodatkowe 200 zł, powinien natychmiast stracić mandat. A jak wyglądała rzeczywistość? Awansował na wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego (PE), a w kraju na szefa PO dużego regionu.
A ten kawał Państwo znacie? Przychodzi facet do warsztatu samochodowego:
– Czy mógłby mi pan zmienić stan licznika?
– Nie ma problemu. O ile mam zmniejszyć?
– Chcę zwiększyć!
– O przepraszam, nie poznałem pana posła.
W III RP na listy kandydatów do Sejmu wstawia się często celebrytów, ludzi show biznesu lub sportowców – znaną pływaczkę, trenera, boksera, piłkarza czy rajdowca. Oni mają szanse zdobyć większą liczbę głosów. To, że nie są przygotowani do pełnienia funkcji, nie ma znaczenia. Partia, podobnie jak za PRL, ich przeszkoli, co mają mówić i jak głosować. Wspomniany poseł tak rugał kiedyś swojego kolegę, który wyszedł za potrzebą z sali podczas przemówienia premiera Tuska: – Spierd… z powrotem na salę. Masz siedzieć i klaskać przewodniczącemu, jak małpka. Po to was tu ściągnęliśmy. Do niczego innego się nie nadajecie. A innym razem: – A ty, k…, co się odzywasz?
Pytał cię ktoś? Zgłoś się na casting do filmu „Głupi i głupszy”, na pewno wygrasz. Co to za pomysł? Ze szkoły lepienia pierogów czy drylowania wiśni? W Internecie można znaleźć więcej takichciekawostek. „Dzięki niemu nic nie ginie, ludzie jedynie” – jak powiedział pewien esbek.
W listopadzie 2011 roku odbyło się w Sejmie głosowanie w sprawie wyboru Wandy Nowickiej na wicemarszałka VII kadencji. Stefan Niesiołowski oświadczył, że nie poprze tej kandydatury. W uzasadnieniu wylał na nią wiadro pomyj. Premier był innego zdania, o czym poseł dowiedział się dopiero podczas 15-minutowej przerwy. W drugim głosowaniu Nowicka zdaniem Niesiołowskiego już jak najbardziej nadawała się do roli wicemarszałka. Można by rzec: – Tusk locuta, causa finita.
Do parlamentu często dostawali się ludzie, którzy nigdy nie powinni piastować żadnej funkcji publicznej ze względów moralnych i kompetencyjnych. Jednak nigdy nie było ich tylu, co obecnie. Gdyby to ode mnie zależało, to na każdym lokalu wyborczym kazałbym powiesić baner z tą sentencją Orwella: Ludzie, którzy głosują na nieudaczników, złodziei, zdrajców i oszustów nie są ich ofiarami. Są ich wspólnikami.
No, ale podobno mamy już pełną demokrację. Tylko co to za demokracja, w której obowiązuje dyscyplina partyjna? Co to za demokracja, która nie jest oparta na wartościach?