Tymczasem z grubokreskowej poczwarki wykluł się tęczowy motyl, a „Oda do radości” stała się hymnem brukselokratów.
Progresja lewicowo-liberalna zaszła już tak daleko, że rzecznik praw obywatelskich chce „zapewnić osobom transpłciowym odpowiednie warunki odbywania kary pozbawienia wolności”, czyli przywileje dla osób utrzymujących, że mają kłopot z określeniem swojej płciowości. Do takiego absurdu można dojść, nie bacząc na bezpieczeństwo osadzonych. Zaczadzenie ideologiczne przesłania rzecznikowi rzeczywistość, w której torturuje się ks. Michała Olszewskiego i urzędniczki resortu sprawiedliwości.
Tak jak Krzysztof Ruchniewicz, pełnomocnik rządu ds. współpracy polsko-niemieckiej, bagatelizuje polskie prawa do reparacji wojennych, realizując niemiecki interes, tak miłośnicy przyrody, którzy tak dzielnie przeciwstawiają się rozwojowi gospodarczemu, pochylając się troskliwie nad każdym żyjątkiem, czynią to w interesie niemieckim. Przeszkolenia w ambasadzie i fundusze robią swoje. Obrona przyrody to obrona niemieckich interesów, tym bardziej, że są one tożsame z narzucaną przez brukselokratów transformacją energetyczną (zielony przemysł wiatrakowy i fotowoltaiczny). Osiągnięciem jest zaniechanie budowy zbiorników retencyjnych i powódź, która zalała południe kraju, ratując sąsiednią Brandenburgię. Jeżeli niemieccy sąsiedzi zdołali ustanowić polski rząd, to i z polską przyrodą sobie poradzą.
Podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu przedstawiono raport „Solidarności” obrazujący koszty i konsekwencje zielonego ładu. Związkowcy wyrazili troskę o gospodarkę kraju, poddaną eksperymentom brukselokratów, której jakoś nie podzielają ani politycy, ani rządzący. Tymczasem zielone szaleństwo odbiera ludziom pracę i godność, wolność gospodarczą i konsumencką, wyklucza konstytucyjną społeczną gospodarkę rynkową. Totalniacki ekologizm zagraża ludzkości, jak każdy inny totalitaryzm.
Na oczach telewidzów eurodeputowany mocuje się z butelką wody z przytroczoną nakrętką. To epokowy wymóg brukselski (nakrętka na uwięzi) w ramach zielonego szaleństwa, które spowalnia rozwój gospodarczy, zubaża mieszkańców. Tymczasem KE koncentruje aktywność na wdrażaniu parytetu płci wśród biurokracji brukselskiej. W przypadku naszego kraju zacietrzewienie ideologiczne sprzęgło się z niekompetencją administracji 13 grudnia, która nie zauważyła, że zielony obłęd łamie zapisy konstytucyjne. W konsekwencji osłabia naszą gospodarkę, jak najbardziej w interesie konkurencji.
Bez perspektyw
Europejski wkład w globalne szkody środowiskowe jest niewielki – odwrotnie proporcjonalny do samooskarżeń i samobiczowania ekologistów – ale nie wywołuje to żadnej refleksji u brukselokratów. Przeciwnie. Chcą jeszcze więcej tego samego, widząc iluzoryczność swoich poczynań. Właśnie Ursula von der Leyen powołała czterech komisarzy – zielonych radykałów – by zdynamizować tempo zielonej rewolucji. Tymczasem gdyby nie było UE – nie byłoby zielonego ładu, bo to ona gwarantuje zielone szaleństwo. A co do środków marnowanych na zwalczanie domniemanych zmian klimatu – to niestety brak jest refleksji, czy nie lepiej przeznaczyć je na dostosowywanie się do tych ewentualnych zmian.
Nie bacząc na wynik konkurencyjności gospodarki UE w skali światowej, brukselokraci wprowadzają nowe narzędzie totalitarnej kontroli, posługując się argumentami ekologicznymi. Rozporządzenie EUDR zakłada minimalizację konsumpcji produktów z łańcuchów dostaw, z którymi wiąże się wylesianie lub degradacja lasów (soja, olej palmowy, kauczuk, bydło, kakao, drewno), na rzecz produktów i towarów „niepowodujących wylesiania”. EUDR ma być wdrożony do połowy przyszłego roku (kara do 40% rocznego obrotu), zwiększając koszty działalności gospodarczej, ale przecież klimatyzm ponad wszystko.
UE ogłosiła konieczność pełnej elektryfikacji floty samochodowej. Powoduje to zapaść w branży motoryzacyjnej. Tymczasem słychać coraz więcej głosów, że „elektryki” to ślepa droga. Niemniej fabryka Stellantis w Gliwicach zwalnia 500 pracowników. Ambicją brukselokratów jest wyłączenie ze sprzedaży samochodów spalinowych do 2035 roku. Niektóre państwa (Włochy, Niemcy) postulują liberalizację sprzedaży aut spalinowych. Polska wykazuje zrozumienie. Z kolei drożejąca energia (osiągnięcia handlu ETS) zmniejsza rentowność produkcji. W fabrykach AGD we Wrocławiu i Łodzi zwolnienia obejmują 1800 zatrudnionych. I już nikt nawet nie mówi o obronie miejsc pracy, ale o lepszych warunkach odpraw dla pracowników.
W sytuacji, gdy w administracji 13 grudnia próżno szukać ekspertów, gdy dominują PO-fachowcy i zideologizowani aktywiści, nie dziwi, że nie przeprowadzono bilansu. Zbiorniki retencyjne w Dolinie Kłodzkiej kosztowałyby 2 mld zł, tymczasem straty powodziowe są nieporównywalnie większe. Oto koszty ideologii. Są także koszty nierównego traktowania. W naszym kraju górnictwo zwija się, gdy w innych rozwija się (choćby Niemcy, Czechy), pod hasłem walki z paliwami kopalnymi. Niezależnie od tego państwa brukselskie zwiększają import węgla.
Przyroda górą
Rosną zastępy profesorów ds. kryzysu klimatycznego. Rosną szeregi ekoterrorystów – zwanych ekologistami bądź miłośnikami przyrody. Nikt nie bada motywacji ich działania, bo przecież o kasie czy agenturze wpływu nie wypada mówić. Nie widać przedstawicieli zdrowego rozsądku. Nic więc dziwnego, że wiatraki – traktowane jako najwyższe dobro inwestycyjne – będzie można lokować na terenach chronionych Natura 2000. Aktywiści zmieniają filozofię gospodarki leśnej. Dotychczas to leśnicy wykorzystywali, chronili i odnawiali lasy. Tej powinności przeciwstawiają się ekologiści. Chcą ograniczenia działalności leśników i myśliwych, na czym ucierpi gospodarka leśna i rolnictwo.
Działalność ekoterrorystyczna (zwana też miłośnictwem) przynosi korzyści materialne (liczni sponsorzy, także zewnętrzni), bądź polityczne. Monika Wielichowska, wyniesiona na stołek sejmowego wicemarszałka, buntowała lokalne społeczności przeciwko budowie zbiorników retencyjnych – przecież szkodzą przyrodzie, są zbędne, bo zmiany klimatyczne przynoszą susze. Urszula Zielińska, wiceminister środowiska, przekonywała – zbiorniki nam niepotrzebne, bo klimat zmienia się. Nikt ich nie chce – ludzie, przyroda, gospodarka. Rozwiązanie to renaturyzacja rzek – nie muszą służyć do żeglugi. Oczywiście Niemcom w to graj – Szprewa wyręczy Odrę, która będzie skansenem przyrodniczym. I jeszcze jedna korzyść. UE przewiduje rozwój transportu kolejowego (zmniejszenie zanieczyszczeń z transportu o 90%). W naszym kraju będzie jeszcze większy, bo nie ma żeglugi śródlądowej. Stąd rozległe perspektywy dla niemieckich kolei, gdy polski rząd zbankrutuje PKP Cargo.
Tymczasem brukselokratów już nie zadowala zielony ład. Chcą wprowadzić niebieski. Pretekst ten sam – troska o środowisko i klimat. Cel też – opodatkowanie obywateli. Natomiast sam pomysł prezentuje się jeszcze bardziej sprytnie. Bo o ile przemysł może w końcu jakoś radzić sobie z emisją gazów cieplarnianych, to bez wody ani rusz. Skoro rolnicy odpowiadają za 92% światowego zużycia wody (przemysł – 4,4%, gospodarstwa domowe – 3,6%), to będą musieli ograniczyć przede wszystkim produkcję zwierzęcą. Miernikiem będzie tzw. ślad wodny, na którym będzie się zarabiało, jak na węglowym. Troska o przyrodę okazuje się intratnym biznesem, tak jak OZE. Jednak nie dla rolników i obywateli.
Wykluczanie
Podczas gdy 22% brukselskich „europejczyków” nie ma ciepłej wody czy centralnego ogrzewania – czyli znajduje się poza cywilizacyjnymi standardami – to brukselokratów to nie zraża. Nasilają promocję rojeń elgiebetycko-genderowych. Postulują przyjęcie postępowego katalogu praw człowieka (aborcja, eutanazja, homo-związki, adopcja dzieci, migracja), nie bacząc na tradycyjne wartości, tradycyjny model cywilizacyjny, czy destrukcję instytucji małżeństwa i rodziny. Grasująca w krajach brukselskich Fundacja Społeczeństwa Otwartego nie ustaje w propagowaniu społeczeństwa wielokulturowego, progresywnego, tym skuteczniej, że posiada udziały w mediach (w naszym kraju „Rzeczpospolita”, Agora), nie mówiąc o wspomaganiu organizacji pozarządowych. W tej sytuacji już nawet nie ma co narzekać, że brukselokraci degradują Unię na forum światowym – politycznie i gospodarczo – zmniejszając jej konkurencyjność względem USA czy Chin.
Co prawda, pojęcie mowy nienawiści nie doczekało się jeszcze definicji prawnej, ale cóż szkodzi używać jej jako narzędzia walki politycznej (nienawiść ośmiogwiazdkowa), bądź anihilacji myśli prawicowo-konserwatywnej. Lewactwo doszło do wniosku, że pora sformalizować tę anomalię w projektowanej ustawie o mowie nienawiści, rozszerzając zakres penalizacji o płeć, orientację seksualną, tożsamość płciową, wiek, niepełnosprawność. Jak to się ma do wolności słowa – inicjatorzy legislacji nie precyzują.
Antykultura
Dr Mateusza Szpytmę usunięto z Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, prof. Wojciechowi Fałkowskiemu wypowiedziano dyrekturę Zamku Królewskiego. Przeciwko usunięciu Roberta Kostro z Muzeum Historii Polski protestowało wielu historyków i polityków, m.in. Aleksander Hall, związany z PO. Bo właściwie dlaczego Polacy mieliby być dumni ze swojej historii, gdy powinna obowiązywać pedagogika wstydu – co konsekwentnie realizuje środowisko lewicowo-liberalne. Właśnie administracja 13 grudnia zaprzestała budowy pomnika Bitwy Warszawskiej, w ramach niwelowania tożsamości narodowej. Zmarnowano 2 mln zł na przygotowania, ale podobno mieszkańcy preferowali zielony skwerek zamiast upamiętnienia. Tymczasem dyrekturę Muzeum Historii Polski objął dr Marcin Napiórkowski ze środowiska „Krytyki Politycznej”, autor napastliwych tekstów przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu. Robert Kostro to już 24. dyrektor instytucji kultury odwołany bezprawnie podczas trwania kadencji. Jak wiadomo, kadencyjność to istota demokracji. Dewastacja polskiej kultury postępuje. Lewicowo-liberalny marsz przez instytucje trwa.
Komisja dyscyplinarna w resorcie szkolnictwa wyższego wyrokuje, że definicja tradycyjnej rodziny (ojciec, matka, dzieci) jest niedopuszczalna. Ideologia dyktuje naukowcom nowy sposób rozumienia świata. Prawda nie ma żadnego znaczenia. Nie inaczej artyści, forsujący ideologię lgbt, gender czy klimatyzmu, zresztą w formie nachalnej, wulgarnej, obscenicznej. I to zasługuje na hojne wsparcie, zarówno samorządu, jak i resortu kultury. Teatr Słowackiego w Krakowie otrzyma 10 mln zł dotacji rocznie.