Glosa do powodzi

W poniedziałek przed południem 10 września wysłuchałem radiowej prognozy pogody. O tym, że nadchodzi „niż genueński” podawano już dwa dni wcześniej, co oznaczało ogólnie, że podobnie jak w 1997 roku deszczowe chmury uderzą również w północne stoki Jesieników i w Masyw Śnieżnika.

Wiem co nieco o dolnośląskiej powodzi w 1997 (m.in. przez tydzień dyżurowałem we wrocławskiej informacji przeciwpowodziowej). W krótkiej dyskusji rodzinnej ustaliliśmy, na podstawie doświadczeń z 1997 i 2010 roku, że zagrożone będzie Kłodzko, da znać o sobie Nysa i jej dopływy – Biała Lądecka, Biała Dusznicka, Ścinawka. Wspomnieliśmy również o Osobłodze oraz Bobrze, a szczególnie o nadal od dziesięcioleci nierozwiązanej hydrotechnicznie okolicy Marciszowa. Niepokoiliśmy się o Jelenią Górę i o opad deszczu w Górach Kaczawskich. Nie jesteśmy fachowcami – mapa i doświadczenia sprzed lat tu akurat wystarczyły.

We wtorkowej i środowej informacji radiowej o pogodzie zaskoczył mnie fakt braku informacji, że ma padać co najmniej 4-5 dni, którą wyraźnie akcentowała prognoza Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW). Nawiązując do wcześniejszych doświadczeń nigdy w całości nie zawierzałem informacjom radiowym, a jedynie IMGW lub prognozom czeskiego biura prognoz.

We wtorek wieczorem jak grom z jasnego nieba padła w mediach informacja prezydenta Wrocławia, że w mieście należy się spodziewać w najbliższym czasie (12-16 września) 380 l wody deszczu na metr kwadratowy. Nie mogłem w to uwierzyć! Tego we Wrocławiu jeszcze nie było! Sprawdziłem prognozę dobowych opadów na wymieniony okres. Wyszło mi (max 35×5) 175 litrów. Po kilku dniach ukazał się zacierający rzeczywistość komentarz – „sprzeczne komunikaty IMGW”. Szczerze! – dzień w dzień, a nawet kilka razy dziennie sprawdzałem prognozy i oceny tego Instytutu. Sprzeczności nie zauważyłem, jedynie, co zresztą można usprawiedliwić wyjątkowością sytuacji, zbyt duże widełki w szacunkach i czasie przepływu kulminacji fali powodziowej. Szczęściem dla Wrocławia jest to, że funkcjonuje zbiornik w Raciborzu i w wyniku przemyślanej „gry z wrogim żywiołem” nie doszło do kumulacji fali odrzańskiej powyżej Skorogoszcza z falą nyską wpływającą do Odry. Będą dwie kulminacje, ale słabsze niż w 1997 roku. Okazało się, że obecny najwyższy poziom Odry we Wrocławiu osiągnął niecałe 6 m.

Woda w rzece na nizinnym odcinku zachowuje się inaczej niż w górnym. Nie trzeba być tu specjalistą. W górnym biegu powódź to kwestia godzin, czasem nawet minut, w dolnym natomiast dni. Owszem, w wymienionych wyżej okolicach górskich, mogło spaść nawet więcej niż przewidywano, dlatego tak ważna jest mała retencja opóźniająca falę kulminacyjną nawet o kilkanaście minut czy godzinę. Spłaszcza to napór wody na większe urządzenia hydrotechniczne.

Ze smutkiem stwierdziłem w środę i czwartek, że moje przewidywania jeszcze przed powodzią się niestety sprawdzają. Z jeszcze większym smutkiem przyjąłem informację o przerwaniu ziemnej ponad stuletniej tamy w Stroniu Śląskim, a zawsze od bisko 40 lat byłem zdania, że na Białej Lądeckiej i górnej Nysie Kłodzkiej powinny być urządzone niskim kosztem, choćby niewielkie poldery powodziowe. Nie zatrzymają one wody z nawalnego deszczu, ale opóźnią jej spływ lub osłabią uderzenie na poważniejszą i wyższą tamę. Dobrze, że w ostatnich latach wybudowano nyskie poldery w rejonie Boboszowa i Krośniewic.

Dawniej taką rolę pełniły przed 120-130 laty pogłębione stawy wiejskie czy dworskie i młyńskie oraz pielęgnowane przez miejscowych mieszkańców groble otaczające łąki a czasem po prostu rowy, które chroniły przed średnią wodą opadową, i opóźniały spływ zdarzającej się raz na kilkanaście lat wielkiej wody. Zapraszam w bardziej bezpiecznym czasie odwiedzić piękną Kotlinę Kłodzką i pozostałości po tych prostych urządzeniach hydrotechnicznych. Dodam, że lokalni decydenci i mieszkańcy Sudetów nie posiadali wówczas tak nowoczesnej infrastruktury logistycznej i łączności jak obecnie. Ostrzeganie odbywało się pieszo lub za pomocą powtarzanych dźwięków dzwonu. Czy zrobiono dostatecznie wiele w ciągu ostatnich 25 lat by przygotować i nauczyć ludzi co robić w swoim najbliższym otoczeniu, gdy jest zapowiedź „wielkiej wody”? Dramat w Stroniu Śląskim i Lądku Zdroju dowodzi, że zrobiono niewiele. Nie winię tu wójta czy burmistrza, ale brak właściwych szkoleń logistycznych jest zastanawiający. Oczywiście nikt nie ma wpływu na „nieprognozowaną ilość wody”, ale zabezpieczyć się można.

Druga oczywistość to ta, że w górnych odcinkach rzek, gdzie rozsiadły się miejscowości w wąskich dolinach przy nawet średniej wodzie ratunku nie ma! Przypadek Jarnołtówka, Głuchołaz czy nawet Głogówka i pobliskich gmin daje tu dużo do myślenia zwłaszcza co do przeszkolenia mieszkańców w zakresie podstawowych zasad obrony cywilnej….

Osobnym problemem jest „alertowa” polityka informacyjna. Czy rzeczywiście w dobie nowoczesnych środków komunikacji nie można zróżnicować informacji według geograficznych części Dolnego Śląska i specyfiki zagrożeń. Przez 3 dni otrzymywałem co najmniej dwa razy dziennie informacje bym nie używał wody powodziowej, choć ta we Wrocławiu albo nie występowała albo nie zbliżała się do terenów wodonośnych. W tym kontekście należy pochwalić zapobiegliwość władz miasta, w tym szczególnie opróżnienie komunalnych zbiorników na kilka dni przed zagrożeniem powodziowym we Wrocławiu oraz w zakresie uzupełnień worków z piaskiem w newralgicznych punktach miasta. Worki są gotowe i czekają… Mieszkańcy dobrze wiedzą, kto uratował w 1997 roku reprezentacyjną część Wrocławia, tzw. Wielką Wyspę, przed przerwaniem wałów przez Odrę i kanały odrzańskie. Nawiązując zaś do obecnej sytuacji można stwierdzić kto broni Oławy, broni Wrocławia. Tym większy szacunek i podziękowania należą się spontanicznej reakcji mieszkańców, którzy zabezpieczyli Oławę.

Nie mniej dramatyczna kwestia ujawniła się w czwartek i w dniach następnych. Pozostają tylko pytania. Dlaczego nie spuszczano wody, choćby w następnym dniu po wystąpieniu ciągłych opadów, mimo rezerwy retencyjnej ze zbiorników na Nysie powyżej miasta Nysy, skoro widoczne były skutki powodzi w Lądku Zdroju i zaczęło zalewać Kłodzko? Nie chcę wierzyć, że celowo opóźniano spust wody do czwartku. Nie zajmuję się dezinformacją i sposobami wywoływania paniki. Co było przyczyną, że przerwało tamę na zbiorniku Topola? Moja ostrożna konkluzja: to co się stało w Nysie nie powinno się zdarzyć, a skutki zalania miasta można było zawczasu zminimalizować.

Podobne pytanie można postawić w przypadku zbiornika w Mietkowie i Lubachowie. Nie dziwi mnie, że mogą być minimalnie zresztą zagrożone osiedla wrocławskie położone bezpośrednio nad dopływami Odry. Dodam, że w 1997 roku w żadnym miejscu na hydrotechnicznym węźle Wrocławia woda powodziowa nie zalała miasta bezpośrednio z wałów wzdłuż Odry, natomiast w wyniku „cofki” spustu ze zbiorników lub przerwania wałów powyżej Wrocławia z odrzańskich dopływów: Oławy, Bystrzycy, Widawy, Ślęzy.

Poza błędem ludzkim lub zaniedbaniem wystąpiły niepokojące zjawiska o daleko idących konsekwencjach na przyszłość. Niepotrzebnie czasem media dramatyzowały sytuację. Ich rola jest w przekazywaniu informacji, a nie w tworzeniu napięcia z częstym użyciem kwantyfikatorów – „walka”, „front”. Wyraźnie odbiegał od tej narracji spokojny, rzeczowy ton służb i większości mieszkańców ogarniętych kataklizmem. Mówili o „ratunku”, „nieprzewidywalnej sytuacji” lub o jej „ogarnięciu”. Opisywali co robią, by ratować ludzi i dobytek przed żywiołem.

Nie mogę nie wspomnieć ze wzruszeniem postawy władz czeskich, wysyłających helikoptery na polską stronę, by pomóc sąsiadowi, mimo że w wielu miejscach Czech sytuacja powodziowa w tym samym czasie była podobna jak w Nysie czy Głuchołazach.

Kolejnym złym zjawiskiem była „turystyka klęskowa” – czasami wręcz spacery wzdłuż wałów lub na zagrożonych żywiołem wałach. Wreszcie najgorsze zjawisko – szabrownictwo na obszarach klęski żywiołowej. To są sytuacje nie tylko naganne, lecz kryminalne. Dobrze, że celowym uszkodzeniem wału w Cieplicach, które wywołało falę powodziową w części Jeleniej Góry, zajmuje się prokurator. Pewnie postawione zostaną też zarzuty wobec drastycznych zaniedbań w infrastrukturze hydrotechnicznej. Czas pokaże. Dziś jednak najważniejsze jest to, że wzajemnie sobie pomagamy i jak tylko możemy, minimalizujemy skutki obecnej powodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *