Matka

Marianna urodziła go 77 lat temu.

To była niedziela, święto Podwyższenia Krzyża, przed zachodem słońca. Poród był lekki a położną była babcia Marianna. Przyszły męczennik urodził się w rodzinnym domu w Okopach 14 września 1947 roku.

„Podczas ciąży modliłam się o łaskę powołania dla swojego dziecka. Powiedziałam Panu Bogu, że jak będzie syn, żeby został kapłanem, a jak dziewczynka – zakonnicą”. Wspominała po latach Marianna Popiełuszko. Być może modlitwa odbywała się przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, dziadek Kazimierz Gniedziejko kupił go na targu w Sztabinie. Kazał oprawić w ozdobne ramy. Powiesił w głównej izbie rodzinnego domu w Grodzisku, aby czekał na zamążpójście córki.

Marianna będąc panną otaczała ten obraz czcią. W ich domu podczas wojny kwaterowali żołnierze sowieccy. Przed 1 maja 1940 roku powiesili na ścianie portret Stalina i kazali zdjąć obraz Matki Boskiej. Marianna sprzeciwiła się temu poleceniu. Stwierdziła, że nie wolno ruszać świętego obrazu a Stalin z Matką Boską się nie pobiją. Obraz został na ścianie – jednak zasłonięto go czerwoną flagą. Dwa lata później jako ślubne wiano przywędrował z Marianną do męża Władysława, do Okopów.

Rodzina wspomina, że rytm życia wyznaczały pory dnia, pory roku i kalendarz liturgiczny. Marianna gromadziła całą familię przy domowym ołtarzyku i przewodniczyła odpowiedniej litanii czy nabożeństwu. Zwyczaj ten trwał także po święceniach księdza Jerzego. Nadal mama przewodniczyła wspólnej domowej modlitwie na kolanach.

Na zakończenie balu maturalnego abiturient Alfons Popiełuszko zwierzył się matce z planów złożenia podania do Seminarium Duchownego w Warszawie. Marianna wspierała syna w powołaniu kapłańskim. To dla niej przyniósł wiązankę kwiatów otrzymanych i zerwanych po mszy prymicyjnej w kościele w Suchowoli.

Tylko raz była na mszy świętej za Ojczyznę sprawowanej przez syna w parafii na Żoliborzu. Sam Jerzy mówił, że to może być dla niej niebezpieczne. Podczas wcześniejszej rozmowy, gdy relacjonował pogrzeb maturzysty Grzegorza Przemyka Marianna wypytywała się o jego matkę Barbarę Sadowską. Próbowała wyobrazić sobie jaki ból dotyka matkę dorosłego syna, którego zamordowano. Z uwagą patrzyła na zdjęcie z pogrzebu, gdy ksiądz Jerzy pociesza pogrążoną w żałobie matkę nad grobem ukochanego syna.

Spotkanie w Okopach we wrześniu 1984 roku było ostatnim wspólnym czasem. Marianna planowała zawieść bochen świeżo upieczonego chleba do Warszawy. Jednak to Jerzy zjawił się niespodziewanie w rodzinnym domu. W pewnym momencie miał powiedzieć: mieliście matko wiele dzieci i dobrze ich pilnowaliście, ale ja mam więcej dzieci. Przyjdzie mi przed Bogiem rachunek zdać z tego pilnowania. Poprosił mamę o zacerowanie rozdartej sutanny, którą chciał odebrać następnym razem. Nie było następnego razu. Sutanna stanowi cenną, rodzinną pamiątkę po zamordowanym kapłanie.

O porwaniu i znalezieniu ciała Marianna dowiedziała się z dziennika telewizyjnego. Z mężem Władysławem raz wzięła udział w warszawskim czuwaniu, później z dziećmi i dalszą rodziną uczestniczyła w ceremoniach pogrzebowych. Wcześniej do Zakładu Medycyny Sądowej w Białymstoku dostarczyła ubrania dla zmarłego. Zazwyczaj panowała nad emocjami, jednak jak wspominała: Przy rozpoznaniu zwłok syna nie byłam. Serce moje tego by nie wytrzymało. Widziałam później, gdy był położony do trumny i ubrany. Każda kosteczka mnie wtedy bolała od cierpienia – wspominała po latach. – Mojego cierpienia nie było słychać. Mąż krzyczał a ja milczałam. W 1984 roku w wieku 64 lat byłam matką pięciorga dzieci. Dwoje z nich już nie żyło.

Na spotkanie z synem w domu Ojca czekała do 19 listopada 2013 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *