W 2016 roku w czasie kampanii prezydenckiej w USA niemal codziennie mówiłem prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, że może wygrać Donald Trump. W tym samym czasie inni doradcy (miłosiernie nie wskażę nazwisk) przekonywali szefa PiS, że na pewno wygra Hillary Clinton. Wyszło na moje.
Od wielu miesięcy publicznie powtarzałem, że znów wygra Donald John Trump. W kwietniu tego roku ukazał się ze mną wywiad w „Sieci”. Na okładce tygodnika było duże zdjęcie eksprezydenta i znacznie mniejsze moje (miej proporcje Mocium Panie!) i tytuł: „Polacy, idźmy z Trumpem. Ryszard Czarnecki w zaskakującym wywiadzie.” I znowu wyszło na moje.
W tym samym mniej więcej czasie Donald Tusk mówił o Trumpie jako rosyjskim agencie zwerbowanym zapewne przed trzydziestoma laty, a także atakował go w mediach społecznościowych po angielsku, a jego obaj wicepremierzy po polsku. Gwoli prawdy to szereg moich kolegów z prawicy nie wierzyło w wygraną kandydata Partii Republikańskiej i równie sporo nie chciało mówić o jego szansach, aby nie narażać się lewicowo-liberalnym mediom w naszym kraju.
Tak było. A jak będzie teraz? Na razie prawica nad Wisłą i Odrą jest w stanie euforycznym i jej poszczególni przedstawiciele w rozmowach prywatnych, ale też w mediach powtarzają z rozanielonymi twarzami „zwyciężyliśmy!”, choć wielu z nich słowem o takiej możliwości nie wspominało p r z e d 5 listopada Anno Domini 2024. Ten triumfalizm jest nawet trochę zabawny, ale teraz jest czas na sformułowanie poważnej polityki polskiej i naszych narodowych postulatów wobec nowej administracji Białego Domu – a nie na poprawianie sobie humoru.
Jednocześnie mi osobiście – od wielu lat zwolennikowi Trumpa, uważającego, że jego zwycięstwo może być bardzo pomocne dla Polski – niespecjalnie podobało się skandowanie w Sejmie RP jego imienia i nazwiska przez polityków prawicy. Chciałbym wierzyć, że nie ograniczymy się tylko do takich emocjonalnych reakcji, które oczywiście są miłe proTrumpowskim blogerom w USA i są przez nich wykorzystywane, ale nic z tego dla Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie wynika.
Wobec Trumpa powinniśmy mieć konkretne postulaty. O niektórych pisać nie będę, bo nie na tym polega polityka międzynarodowa, żeby ujawniać jej plany w mediach. O niektórych wszak wspomnieć warto. Choćby odwołanie jak najszybciej obecnego ambasadora USA w Polsce, który sam siebie zredukował do bycia membraną niegdyś opozycji, a obecnie opcji rządzącej w naszym kraju – koniecznie przed wyborami prezydenckimi w Polsce. Także realna współpraca amerykańskich think-tanków i fundacji z polską prawicą – na razie wygląda to często doprawdy inaczej.
Wreszcie przedstawienie 47. prezydentowi USA wizji polityki wschodniej uwzględniającej polskie interesy i rozumiejącej interesy amerykańskie, a nie ograniczającej się do powtarzania żenujących intelektualnie zaklęć, jak to jest udziałem jednego z wiceszefów MSZ, który szczerze powiedział w Polsat News, że „popieramy wszystko, co jest w planie pokojowym Ukrainy”. Polska musi mieć własną politykę, a nie być – gdy chodzi o politykę wschodnią i nie tylko – echem Kijowa.