24.06.2008
Zmarł poeta z kręgu SW, Antek Roszak… Dobry poeta. Nikt się nim specjalnie nie zaopiekował. Środowisko solidarnościowe nie stanęło na wysokości zadania.
Zadzwonił do mnie Krzysio Gulbinowicz i prosił o spotkanie, bo jest rozbity psychicznie. Antek był jego dobrym znajomym, może nawet przyjacielem. Blisko trzy godziny gadaliśmy. Skarżył się na (…) Lazarowicza i całą grupę, która nie wykazała żadnej inicjatywy, by Roszaka ratować. Umierał, a oni o tym wiedzieli. Tak z bólem mówił.
Krzysio od dłuższego czasu powstrzymuje się od picia. To dobry znak.
Dał mi nowe opowiadania do przeczytania. To bardzo dobry prozaik. Ma ostre pióro. Czuje prozę. Przeczytałem opowiadanie o narkomanach. Świetne. Zasugerowałem tylko pewne skróty i niewielkie zmiany. Bo istota sprawy znakomita. Gulbinowicz pisze mocno, drapieżnie, z zacięciem Dostojewskiego. Szkoda tylko, że nie próbuje większych form. Jakby się bał.
Opowiadał mi o swojej rodzinie, o ojcu, matce. Mówił, jak jego ojciec, alkoholik, zabrany na Syberię, w jakimś syberyjskim zakładzie, czy hazardzie, wszystko przegrał. Chce opisać jego życie, ale nie ma jeszcze klucza. Namawiałem, by walnął powieść, ale on się bronił. Mówił, że jeszcze nie dorósł. A poza tym on czuje rytm opowiadania, noweli. Dużej prozy raczej nie.
Jego ród – powtarzał mi – to straszna mieszanina krwi: Polacy, Żydzi, Ukraińcy i inne nacje. O sobie mówił:
– Jestem uparty, bo płynie we mnie ukraińska krew.
Na koniec prosił, bym się z nim spotykał, bo jest mu to bardzo potrzebne. Na szczęście wyszedł z ciężkiego alkoholizmu. Już kilka miesięcy nie pije. Pisanie jest terapią, powiedział. Za kilkanaście dni ma spotkanie z narkomanami. Będzie im czytał swoje opowiadania.
Przy pożegnaniu bąknął, że wiele się w mieście mówi o moich kresowych książkach. I pytał, jak to było z tymi mordami. Podałem mu przykład z uciętymi głowami przy obiedzie. Długo milczał. Nie znał tej tragedii. Poruszyła go. Szuka wciąż nowych faktów. I zbiera komentarze
1.09.2008
Przez dwie godziny opowiadał mi Krzysio o tym, co i jak pisze. Znalazł we mnie konfesjonał, a ja się temu poddałem. Od czasu do czasu rzucałem tylko jakieś luźne uwagi.
Krzysio twierdzi, że powinienem napisać książkę o Hani, jako o gigantce z podziemia. O Kornelu powiedział, że jest metafizykiem, a nie politykiem. I napisze o nim demaskatorską książkę.
Potem zjawił się mój przyjaciel, znakomity ukraiński malarz, mieszkający w Polsce, Witalij Sadowski, a po nim wybitny młody poeta, zakonnik, kapłan, brat Piotr Lamprecht ze znajomą; także dosiadł się poeta z Legnicy, który czytał swoje wiersze i spotkanie przeobraziło się w wieczór literacki.
Przez cztery godziny rozmawialiśmy o prawdzie, sensie życia, wartościach, Bogu i sporach intelektualnych. Absolwentka socjologii Bernadetta, którą sprowadził brat Piotr uparła się, że faktu nie można stwierdzić. I pytała mnie, co to jest fakt. Tyle lat studiów i ona nie wie. Na koniec doszedł uśmiechnięty Wojtek Winciorek i cały czas wspominał mój wywiad dla „Rzepy”, o którym ja już zapomniałem. Twierdził, że wielu ludzi z tzw. środowiska dużo o nim mówi. Dla wielu był wstrząsem. Chodzi o sprawy kresowe i ukraińskie zbrodnie. Krzysio słuchał z uwagą, ale nie komentował. Dopiero gdy żegnaliśmy się, klepnął mnie po ramieniu i powiedział:
– Ty też miałeś swój Sybir!