Opracowana przez Global Business Complexity Index jedenasta edycja raportu najmniej przyjaznych państw dla biznesu, stawia Polskę na siódmym miejscu w Europie i na dwunastym na świecie.
Nie ma w tym nic odkrywczego, bo w poprzednich raportach zajmowaliśmy niewiele gorsze pozycje. Analizę, kto nas wyprzedza, a kto jest znacznie lepiej przygotowany do biznesu zostawić trzeba wyspecjalizowanym w tym ekspertom. Powstaje jednak pytanie dlaczego biznes w naszym kraju jest tak źle traktowany? Prosta odpowiedź jest taka, że podstawowa część naszej gospodarki jest nadal własnością skarbu państwa, potocznie zwana państwową. Oczywiście istnieje też biznes prywatny, ale raczej w skali lokalnej, poza nielicznymi wyjątkami, nie mającymi znaczenia dla krajowej gospodarki. To spadek po czasach komunistycznych, kiedy słusznie mówiło się o rządzących, jako właścicielach PRL.
Od tego czasu w gospodarce wszystko się zmieniło, zmienili się także jej właściciele, ale tylko co do nazwisk, stanowisk i przynależności partyjnej. Istota rzeczy pozostała ta sama. O ile przedtem minister osobiście wyznaczał kierownictwo najważniejszych firm, to teraz w jego imieniu czyni to rada nadzorcza. Jeżeli nie podejmie decyzji personalnych i wszelkich innych, tak jak życzy sobie minister, to na drugi dzień powołuje on bardziej posłuszną mu radę.
Tak, jak za czasów tak zwanej minionej epoki politycy rządzą polską gospodarką. Czy znają się oni na tym? Czy mają odpowiednie przygotowanie zawodowe i doświadczenie biznesowe? Są to pytania nieistotne, bo kwestia ta jest stawiana odwrotnie. Czy muszą się na tym znać? Wszak nikt od nich tego nie wymaga. Wystarczy powszechne przekonanie, że politycy, którzy wygrywają wybory, posiadają wszelkie kompetencje do zajmowania się w sposób profesjonalny każdą specjalnością, jaka się im tylko nadarzy. I aby nie być stronniczym w tych sprawach, trzeba odnotować, że od 1989 roku politycy wszystkich ugrupowań, które zdobyły władzę, popierali ten system i odpowiednio korzystali z obsadzania swoimi ludźmi lukratywnych stanowisk gospodarczych.
To do dziś stanowi pewien rytuał. Kto zdobywa władzę natychmiast usuwa z gospodarczych stanowisk swoich przeciwników politycznych. Oczywiście nie ma kogo żałować, bo ich polityczni następcy nie są ani lepsi, ani gorsi, są po prostu inni. Po każdych wyborach zmieniających władzę, następuje karuzela stanowisk. Czegoś takiego nie ma nawet w wielu państwach totalitarnych, czy autorytarnych, nie mówiąc już o klasykach demokracji, jak np. w USA, czy Wielkiej Brytanii. Być może, że politycy sparzyli się już na prywatyzacji, i nie chcą do niej powracać. To nie może być wytłumaczeniem dla zachowania tak niewydolnego systemu gospodarczego. Do prymitywnej prywatyzacji nie ma co powracać, ale nad jej doskonaleniem warto pracować, a tego się nie czyni, bo po co, kiedy istniejący system uważa się za doskonały.Na świecie jednak niezależne instytucje bez entuzjazmu przyglądają się polskiej gospodarce, klasyfikując ją jako jedną z najgorzej zorganizowanych systemów w Europie i na świecie. Czy nie jest to wystarczający sygnał swego rodzaju „żółtej kartki” dla polskiego biznesu? Została ona wydana przez zagraniczne instytucje, sygnalizując że najwyższa już pora, aby ten archaiczny w Polsce system gospodarczy zmienić na bardziej podobny do naszych zachodnich sojuszników.