Długo musiałem spacerować po ulicach Budapesztu, zanim znalazłem choćby jeden plakat do sfotografowania związany z wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Na Węgrzech wybory te połączono z wyborami samorządowymi, dlatego wszędzie pełno było zdjęć kandydatów na prezydenta stolicy i burmistrzów dzielnicowych. Nareszcie przed jednym z dworców kolejowych miasta zobaczyłem plakaty potępiające „globalną dyktaturę” kapitału międzynarodowego. Reprezentowały one partię, która ostatecznie zajęła czwarte miejsce w tutejszych wyborach europarlamentarnych. Na tym samym placu znalazłem też – otoczone o wiele większymi plakatami samorządowymi, dość małe zdjęcie europejskiej kandydatki z listy, która potem osiągnęła trzecie miejsce w wyborach. Uderzał jednak jednoznaczny brak plakatów europarlamentarnych dwóch ugrupowań, które już wtedy wydawały się głównymi faworytami wyborców: partii premiera Viktora Orbána „Fidesz” oraz całkiem nowego, dopiero w tym roku startującego ruchu dezertera z Fideszu, Pétera Magyara.
Głoszone raczej w mediach społecznościowych niż na plakatach hasło Fideszu „Tylko pokój! Tylko Fidesz!”, budziło sympatię 44% głosujących. Dzięki temu Fidesz i związana z nim chadecja opanowały ponad połowę (11 z 21) mandatów węgierskich. Streszczona w cytowanym haśle tzw. „polityka pokojowa” Fideszu skupiła się na tym, że zamiast dostarczania coraz większych transz uzbrojenia dla Ukrainy, Europa powinna dążyć do rozpoczęcia negocjacji pomiędzy broniącą się Ukrainą i atakującą ją Rosją. Zdaniem rządzącej na Węgrzech elity politycznej dalsze zaopatrywanie w broń zaatakowanej strony tylko przedłuża wojenne cierpienia ludności (w tym też węgierskiej mniejszości) na Ukrainie.
Oprócz reprezentowania stanowiska dotyczącego pokoju, Fidesz w swojej komunikacji wyborczej obiecał także kontynuację polityki antyimigracyjnej, prorodzinnej, krytykującej ideologię LGBT oraz polityki broniącej suwerenności państw członkowskich, zagwarantowanej w umowach unijnych. W skrótowej formie te obietnice zostały podsumowane w drugim powszechnym haśle Fideszu „Zdobędziemy Brukselę!”.
Poparcie społeczne na Węgrzech dla tej polityki wydaje się nawet większe niż sama – i tak jedna z najwyższych w krajach członkowskich – proporcja głosów oddanych na listę Fideszu. Chodzi o to, że radykalnie prawicowa partia Nasza Ojczyzna (Mi Hazánk) – która w wyżej wymienionych kwestiach zasadniczo zgadza się z Fideszem, ale twierdzi, że Fidesz w praktyce nie reprezentuje tych celów szczerze, a za kulisami służy interesom kapitału międzynarodowego – zdobyła ponad 6%. Razem z Fideszem reprezentują oni opinię więcej niż połowy społeczeństwa węgierskiego. Do tego dochodzi wspomniany ruch najnowszej gwiazdy opozycji, Pétera Magyara, nazwany „Tiszą” (jest to skrót słów „szacunek” i „wolność” a także nazwa drugiej największej rzeki na Węgrzech, Cisy), który – negując prawie wszystko, co Fidesz głosi, choć z jednym wyjątkiem dotyczącym pokoju na Ukrainie –okazał się drugą najpopularniejszą siłą polityczną na Węgrzech osiągając 30% w wyborach. Te trzy partie w sumie dają 80% wszystkich głosów oddanych na Węgrzech.
Węgierscy prawicowi posłowie pójdą więc do Brukseli i Strasburgu z przesłaniem, którego część odnosząca się do pokoju na Ukrainie jest oparta na szczególnie szerokiej legitymacji wyborców, ale także ta druga część, związana z wartościami konserwatywnymi (kontrola nad migracją, rodzina, suwerenność, etc.), cieszy się wielkim poparciem w kraju.
Z czterech węgierskich ugrupowań politycznych, którym tym razem udało się dostać do Parlamentu Europejskiego, zupełnie krytycznie do wszystkich tez Orbána (także w sprawie wojny na Ukrainie) odnosiła się jedynie lewicowo-zielona koalicja partyjna pod przewodnictwem żony byłego postkomunistycznego premiera, Ferenca Gyurcsánya. Koalicja ta, stawiająca w centrum swoich wypowiedzi wizję o przetworzeniu Unii Europejskiej w jednolite Europejskie Stany Zjednoczone, zyskała sympatię 8% głosujących, co przełożyło się na dwóch posłów w PE. Opierając się o ten niezbyt dobry wynik, węgierscy socjaliści mają bardzo ograniczoną szansę na zwiększenie swoich wpływów na arenie europejskiej, podobnie jak polscy reprezentanci Lewicy. Węgierscy liberałowie natomiast całkiem wypadli z unijnego życia politycznego.
Inaczej wygląda sytuacja prawicy. Fidesz co prawda stracił dwa mandaty – obecne jego zwycięstwo, mimo mocnego wizerunku w skali europejskiej, w porównaniu z rezultatem osiągniętym pięć lat temu okazało się dużo słabsze (wtedy uzyskali 54% głosów) – ale jego bardzo stanowcza i mocno krytykowana przez liberałów i lewicę polityka prawicowa, wywołała pewnego rodzaju respekt w kręgach prawicowych, i to nie tylko w Europie, ale także po drugiej stronie oceanu.
Dzięki temu (i poparciu PiS) Fidesz, który kilka lat temu wystąpił z Europejskiej Partii Ludowej (gdyby tego nie zrobił, to by go stamtąd wykluczyli za zbyt mało liberalną postawę), ma dużą szansę znaleźć sobie miejsce w Partii Europejskich Konserwatystów i Reformatorów – czyli w jednym z beneficjentów tegorocznych wyborów w skali ogólnoeuropejskiej.
Partia Tisza, która w zaledwie kilku miesiącach wybudowała sobie poparcie społeczne porównywalne z najlepszymi rezultatami w innych krajach członkowskich (z podobnej proporcji głosów cieszy się Zjednoczenie Narodowe Mariny Le Pen we Francji), może liczyć na miłe przyjęcie w kręgach ogólnoeuropejskiego zwycięzcy wyborów – Europejskiej Partii Ludowej. Tisza już przed wyborami zgłosiła tam swoją kandydaturę. Partia Nasza Ojczyzna będzie miała tylko jedno miejsce w Parlamencie Europejskim, ale i to jest wielkie osiągnięcie dla niej, ponieważ do tej pory nie miała ani jednego. W dodatku udało się jej zastąpić w Strasburgu swojego najważniejszego konkurenta, oryginalnie skrajnie prawicową, a obecnie coraz bardziej idącą w kierunku lewicy, partię Jobbik.
Europejską pozycję Fideszu niewątpliwie umocni fakt, że z trzech największych państw członkowskich we dwóch zwycięzcą wyborów stali się jego sojusznicy: we Francji Zjednoczenie Narodowe, notujące przełomowy sukces, a we Włoszech Bracia Włosi prowadzeni przez premier Giorgię Meloni (także z przekonującą większością, choć pozyskaną nie z lewicy, tylko od innych ugrupowań prawicowych). Dodatkowo, jako skutek wyników eurowyborów, we Francji rozwiązany został parlament, co może doprowadzić do utworzenia prawicowego rządu w tym kraju.
Prorządowi analitycy węgierscy w sumie nie bezpodstawnie bawią się teraz myślą, że może powstać prawicowa oś Paryż-Rzym-Budapeszt, która po wyborach amerykańskich ewentualnie wzmocni się o Waszyngton. Jeśli tak się stanie, to powołanie tego sojuszu będzie początkiem złotej ery prawicy w świecie zachodnim. Trzeba przyznać, że wizja takiej lub podobnej osi stanowiła od dawna część wielkiej strategii węgierskiego premiera.
Opisując tę sytuację w programie telewizyjnym w noc powyborczą, jeden ze znanych analityków bliskich Fideszu powiedział nawet, że „w Europie zaczyna przeważać polityka pokoju”, mając na myśli oczywiście to, co Fidesz rozumie pod tym pojęciem. Takie stwierdzenie to znak niekoniecznie realnego optymizmu ludzi otaczających węgierskiego premiera, gdyż na przykład sposób zaprowadzania pokoju na Ukrainie Giorgia Meloni wyobraża diametralnie inaczej niż węgierska prawica. Także holenderski prawicowy faworyt wyborów (europejskich i wcześniejszych narodowych), Gert Wilders nie odrzuca zaopatrywania Ukrainy w broń. Poza tym pozostaje na razie kwestią otwartą, jaki wpływ na politykę zagraniczną francuskiego Zjednoczenia Narodowego może mieć fakt, że Rosja zaczyna odbierać Francji jej dotychczasowe pozycje w Sahelu afrykańskim.
Wizja osiągnięcia pokoju drogą negocjacji z agresorem – która była kamieniem węgielnym bardzo efektywnego przesłania Fideszu w obecnych wyborach – łatwo może się okazać piętą achillesową przyszłej silnej pozycji Węgier w wymarzonej prawicowej europejskiej, ewentualnie transatlantyckiej, osi. Węgierską prawicę jednak i tym razem może spotkać szczęście, jeśli na przykład trwająca już ogromna amerykańska dostawa broni na Ukrainę – którą ta węgierska prawica gwałtownie krytykuje – okaże się wystarczającą siłą odstraszającą, by zmusić Rosję do bezwarunkowych (lub obłożonych skromnymi warunkami) negocjacji pokojowych. Wtedy bowiem zagadka, czy strategia proponowana przez Fidesz w sprawie pokoju na Ukrainie była realna, czy nie, szybko utraci swoją dotychczasową wagę.
Árpád L. Dévényi