USA od kulis. O’Keefe znów to zrobił

To była głośna sprawa: wyznanie przez menedżera wyższego szczebla zatrudnionego w gigancie farmaceutycznym Pfizer, że w laboratoriach firmy pracuje się nad „ukierunkowaną ewolucją” wirusów odzwierzęcych, tak aby były zdolne atakować organizm człowieka. Miało to pozwolić firmie na wyprzedzającą produkcję tzw. szczepionek, no i dalsze grabienie pod siebie… Pisałem o tym w numerach 3/2023 i 5/2023 dwutygodnika Prawda jest ciekawa.

Gdyby nie doniosłość materii, sprawa wyglądałaby dość śmiesznie. Oto pewien niefanatyczny mężczyzna o czarnym kolorze skóry, zawodowo związany z Pfizerem, opowiadał o mrocznych sekretach firmy podczas gejowskiej randki. Co istotne, dał się przy tym nagrać oraz sfilmować reporterom z Projektu Veritas. Nic dziwnego, że później cokolwiek histeryzował.

Tak, jego reakcja była komiczna, ale istota sprawy paskudna, czy wręcz tragiczna, biorąc pod uwagę globalny wymiar sztucznie wykreowanej pandemii, a zwłaszcza fakt, że wszystkie wcześniejsze odzwierzęce patogeny typu SARS (pol. zespół ostrej niewydolności oddechowej), poprzedzające SARS-CoV-2, zostały laboratoryjnie uzłośliwione metodą gain-of-function (GOF), po czym opatentowane. Tym ostatnim wirusem bez skrupułów posłużono się do wywołania globalnej, zresztą zupełnie bezzasadnej, paniki wśród ludzi, jak również do skutecznego zaszantażowania rządów państw Zachodu. Świat niezachodni, zwłaszcza potęgi azjatyckie, stosunkowo szybko przejrzały tę grę. A państwa, które od początku zachowały zdrowy dystans do operacji CoViD-19, uznano za wrogie.

W laboratoriach przecież nie śpią

Ujawnienie materiału grupy Project Veritas przez chwilę poruszyło opinię publiczną w USA, tam bowiem z kilku względów skutki przedsięwzięcia pod niewinnym kryptonimem Event 201, z Billem Gatesem w tle, objawiły się chyba w najdotkliwszej i w najbardziej jaskrawej formie. Zawodność oraz szkodliwość iniekcji z preparatem genetycznym mRNA w początkach roku 2023 była już wystarczająco Amerykanom znana, więc informacja o tym, że koncern, który i tak dzięki rzekomej pandemii zarobił nienależne krocie, wchodzi na teren zarezerwowany dotąd jedynie dla biolaboratoriów wojskowych, była dla ludzi bulwersująca. I stanowiła kolejny kamyk mozaiki ukazującej „zamysły serc wielu”, by pozostać przy popularnej w Stanach retoryce biblijnej.

Specyficzny dobór osób na czele instytucji o charakterze medyczno-sanitarnym; ich rażąca bezkarność za naganne działania lub karygodną bezczynność w latach 2020 – 2022; co i raz ujawniane dzięki ustawie o dostępie do informacji publicznej (ang. Freedom of Information Act, dalej FOIA) bulwersujące fakty i powiązania; pozalegalne transfery z budżetu federalnego, czyli w istocie od podatników, na działania niezgodne z obowiązującym w USA stanem prawnym; rosnąca wiedza o ogromie szkód poszczepiennych, w tym przypadków śmierci, po lawinowo ponawianych dawkach preparatu mRNA…

Właśnie za sprawą FOIA, dowiedzieliśmy się na przykład (my, czyli obywatele Stanów oraz świata) o tym, że niesławny dr Tony Fauci za 9 mln dolarów kupił kłamliwy raport duńskiego badacza Kristiana G. Andersena o naturalnym pochodzeniu feralnego patogenu, że tenże Fauci pieniądze amerykańskiego podatnika przekazywał laboratorium osławionej Shi Zhengli w Wuhan, że robił to za pośrednictwem fasadowej organizacji EcoHealth Alliance (EHA), kierowanej przez Petera Daszaka, dziwnego Walijczyka o korzeniach ukraińskich.

Nawiasem mówiąc, z mejli pochodzących z prywatnej skrzynki Daszaka, a ujawnionych ostatnio przez sygnalistę, którego nazwiska republikański senator Rand Paul nie podaje, niedwuznacznie wynika, że EHA, organizacja pozarządowa z siedzibą w Nowym Jorku, dysponowała 15 tys. próbek wirusów odzwierzęcych, przechowywanych w zamrażalnikach instytutu w Wuhan… Warto zestawić ten fakt, z pamiętnymi – w czasie kowidowej histerii wybrzmiewającymi jak groźby! – ostrzeżeniami Daszaka o tysiącach całkiem nowych patogenów, które mogą poważnie zagrozić rodzajowi ludzkiemu… Jak mówił pewny siebie szef EHA, problem nie w tym, czy do tego dojdzie, lecz kiedy to się stanie.

Tak, o realnym kształcie potiomkinowskiej pandemii wiemy coraz więcej, także o „oprycznikach” działających za jej kulisami. Niestety, nie przekłada się to zupełnie na jakiekolwiek działania zapobiegawcze czy dyscyplinujące, o niezbędnej penalizacji odpowiedzialnych za to nawet już nie wspominając. A przecież nic tak nie rozbestwia sprawców zła, jak poczucie bezkarności. Wystarczy, żeby dobrzy ludzie nic nie robili, wtedy zło triumfuje – przestrzegał dziś niesłusznie zapomniany Edmund Burke. Nic dziwnego, że faktorzy globalnych oligarchów mocno naciskają na powstanie tzw. traktatu pandemicznego. Chcą przysposobić sobie globalny oręż prawny, by ktoś taki jak dzielny Szwed Anders Tegnell, nie miał już sposobności bronić swego kraju przed następną napaścią totalitarnych sanitarystów.

Glob tylko dla 500 milionów?

Skandal z histeryzującym czarnoskórym J. T. Walkerem zneutralizowano. Firma po pewnej zwłoce zastosowała rutynową procedurę minimalizacji szkód wizerunkowych. Z wielkich mediów tylko Telewizja Fox, oczywiście w programie Tuckera Carlsona, pokazała nagranie ludzi O’Keefe’a z ukrytej kamery. Później do akcji wkroczyli „fakt-czekiści”, spece od dezinformacji systemowej, czyli kłamcy w służbie systemu, a Rupert Murdoch po prostu pozbył się Carlsona. Tyle dobrze, że Elon Musk zdążył wcześniej kupić Twittera.

Wścibskość i dociekliwość Jamesa O’Keefe’a, podobnie jak śledcze dziennikarstwo uprawiane przez członków Projektu Veritas, wielu publicznym postaciom dały się we znaki, a jego samego naraziły na różne przykrości. W listopadzie 2021 roku służby specjalne, czytaj FBI, weszły rankiem do jego mieszkania, w związku z zaginięciem osobistego dziennika Ashley Biden, córki obecnego prezydenta. W lutym 2023, wkrótce po nagraniu Walkera, blisko czterdziestoletni dziennikarz opuścił swoje pierwsze autorskie przedsięwzięcie. Przyczyną miały być nieporozumienia na tle finansowym.

Na szczęście, O’Keefe okazał się twardym facetem. Po odejściu z Projektu Veritas, założył firmowaną już własnym nazwiskiem inicjatywę O’Keefe Media Group (OMG). Jak wynika z najnowszych dokonań OMG, aktywny obywatelsko dziennikarz nie stracił ani swej dociekliwości, ani reporterskiego pazura. To dobrze, Ameryka tego potrzebuje. Jeśli oczywiście pragnie pozostać Ameryką Ojców Założycieli, a nie stać się emblematycznym początkiem realizacji totalitarnego konceptu Ziemia Pięciuset Milionów, który – według wszelkich znaków, zarówno na powierzchni globu (stosunki własnościowe, postępujące zniewolenie narodów), jak i na niebie (geoinżynieria, chemtrails!) – można uznać za domyślny projekt niejawnej, lecz ekspansywnej oligarchii plutokratycznej, prącej do niczym nieograniczonej władzy nad światem.

Zmiana nazwy przedsięwzięcia w niczym nie zmieniła sposobu działania O’Keefe’a i jego ludzi. Tyle że Tyler Robinson, specjalny doradca szefa personelu w wydziale małego biznesu w administracji Bidena, kierowanym przez Isabel Guzman (właściwie Isabella Casillas Guzman), sprawia wrażenie poczciwego misia i kompetentnie odpowiada na szereg pytań, którymi go wręcz zasypuje interlokutorka. Reporterka OMG robi to zresztą bardzo fachowo, tak by odpowiedzi dawały pełny obraz działania ekipy Bidena w Białym Domu. I to zarówno wyspecjalizowanego sektora (SBA), który zasadniczo ma się zajmować małym biznesem, jak i w znacznie szerszej perspektywie, ukazującej dobór kadr czy realny proces decyzyjny nadający kształt całej polityce Stanów Zjednoczonych.

Partyjniactwo ekipy Bidena

Tylera Robinsona można by nawet żałować, bo z pewnością sobie tą szczerością zaszkodził. Z drugiej strony, doradca ds. małego biznesu w wydziale nader operatywnej Isabel Guzman, „jest w polityce”, jak sam przyznał, od roku 2012, więc niełatwo uznać go za nowicjusza. Trudno też orzec, co skłoniło Robinsona do takiej wylewności: jakieś oczekiwania, wdzięk rozmówczyni czy raczej własna gadatliwość. Niewątpliwą korzyść stanowi pensum wiedzy, której w oficjalnych mediach nigdy nie udałoby się pozyskać. Zresztą cały istotny dorobek „śledczy” twórcy Projektu Veritas i OMG polegał na zręcznym skłanianiu ludzi znających stosunki wewnątrz jakiejś instytucji czy organizacji do podzielenia się swą insajderską wiedzą, oczywiście w przekonaniu, że odbywa się to off-the-record. Etyczna dwuznaczność tej metody bierze się stąd, że nagrywani i filmowani rozmówcy sami nie są zwykle sprawcami zła, lecz tylko jego biernymi świadkami, często jednak skłonnymi do przyzwolenia na to, co się dzieje.

Czego zatem dowiedzieli się Amerykanie (i my przy okazji) dzięki rozmowności misiowatego, lecz bystrego Tylera Robinsona? Otóż, okazuje się, że osoby zatrudnione w administracji Josepha Bidena, z reguły przez znakomitą większość swego życia uczestniczą w swoistej karuzeli stanowisk, przechodząc z jednej ekipy Białego Domu do następnej, pracując na rzecz kolejnych wiceprezydentów, senatorów, kongresmenów, ewentualnie centralnych lub lokalnych struktur Partii Demokratycznej, wreszcie biorąc udział w jej kolejnych kampaniach. Wystarczy prześledzić drogę zawodową Jeffa Zientsa, Rona Klaina, Anity Dunn, Gene’a Sperlinga czy wspomnianej wcześniej Guzman.

To jeszcze nie byłoby nic dziwnego. Gorzej, że zajmując strategiczne pozycje w administracji federalnej, które wiążą się z podejmowaniem istotnych dla kraju i obywateli decyzji, nie zachowują ponadpartyjnej bezstronności, lecz często kierują się egoistycznie pojętym interesem własnego ugrupowania oraz jego wyborczej klienteli. Łatwo można zrozumieć, że Isabel Guzman, z wydziału małego biznesu, właściwie bez przerwy jeździ po kraju, ale już niedopuszczalne jest to – o czym ze swadą opowiada doradca Robinson – że nie robi tego dla poprawy warunków działania drobnych przedsiębiorców, lecz aby agitować ich na rzecz reelekcji Bidena; że w odwiedzanych okręgach zaprasza i wspiera wyłącznie senatorów i kongresmenów Partii Demokratycznej, ignorując republikańskich członków Kongresu; że wyróżnia firmy, których właściciele są zwolennikami i donatorami Niebieskich. Tak się, owszem, robi skuteczną politykę, ale jednak z pogwałceniem obowiązującego w USA prawa… Tzw. prawa Hatcha.

Sami swoi w Białym Domu

Na miesiąc przed drugą wojną światową Kongres USA przyjął ustawę, która osobom zatrudnionym w strukturach wykonawczych rządu federalnego, tj. w administracji waszyngtońskiej, zakazuje wszelkiej działalności politycznej, czyniąc wyjątek jedynie dla prezydenta oraz wiceprezydenta. Ustawa nosi miano Hatch Act of 1939, od nazwiska Carla Hatcha, prawnika, senatora i sędziego Sądu Okręgowego Stanu Nowy Meksyk. Nawiasem, cztery pokolenia przodków Guzman, którzy uciekli z Meksyku przed tamtejszą rewolucją, przemieszkały w stanie Teksas; dopiero jej ojciec przeniósł się do Kalifornii, gdzie rzutka i autorytatywna dziś latynoska urodziła się w roku 1970. Co ciekawe, Isabel Guzman, oprócz swych korzeni meksykańskich, przyznaje się także do przodków żydowskich, niemieckich, a nawet… chińskich. Na upartego, można się w jej rysach tego dopatrzyć.

Z rzeczowo i wiarygodnie brzmiącej relacji Tylera Robinsona wynika również, że grupa 5-6 osób, m.in. Steve Ricchetti, Dunn, Sperling czy Neera Tanden, które od wielu lat współpracują z Josephem Bidenem, ma większy wpływ na jego finalne decyzje, niż mogłoby to wynikać z ich posadowienia w strukturze urzędu. Zażyłość wydaje się odgrywać większą rolę niż względy formalne. Dużo do powiedzenia ma na przykład Valerie Biden, siostra Josepha, od lat zarządzająca fundacją rodziny obecnego prezydenta. Zastanawiać też może pewna nadreprezentacja etniczna, wśród osób, które są z Bidenem najbliżej. I w konsekwencji mają spory wpływ na decyzje autoryzowane później przez POTUS-a. Wbrew pozorom, nie są to wcale żadne WASP-y, ani Niemcy, Włosi czy Irlandczycy z pochodzenia. No i z pewnością nie Polonusi.

W ocenie doradcy do spraw małego biznesu, najważniejszą postacią, zaraz po prezydencie, jest z pewnością Jeff Zients, pełniący od lutego 2023 funkcję szefa personelu Białego Domu. On jest najbliżej Bidena, inaczej niż wiele innych osób ma stały dostęp do jego ucha, więc w codziennej praktyce podejmowania konkretnych decyzji to właśnie jego „tak” lub „nie” jest utożsamiane z decyzją głównego lokatora Gabinetu Owalnego. Wpływ na decyzje zapadające w Białym Domu mają też, jak przyznał w rozmowie Robinson, ludzie z zewnątrz. Na przykład Barack Obama lub dzwoniąca tu niemal codziennie Hilary Clinton, żeby uciąć sobie rozmówkę z Neerą Tanden…

Dziecko szczęścia zaraz po Bidenie

Nazwa funkcji, którą pełni dziś przy Bidenie Jeff Zients, trochę ewoluowała, podobnie jak zakres związanych z tym obowiązków. Zaczęło się od pozycji „prywatnego sekretarza” prezydentów Theodore’a i Franklina Delano Rooseveltów oraz Woodrowa Wilsona, przez stanowisko „szefa sztabu naczelnego dowódcy sił zbrojnych” utworzone przez FDR w czasie drugiej wojny, aż w roku 1953 prezydent Dwight D. Eisenhower zaproponował obecną nazwę.

Jeff Zients, urodzony w Waszyngtonie, DC, w listopadzie 1966 roku, w rodzinie żydowskiej – jak podaje anglojęzyczna Wikipedia – jest 31. szefem personelu Białego Domu. W roku 1988 zrobił licencjat z nauk politycznych na Uniwersytecie Duke’a w Północnej Karolinie, uzyskując wyróżnienie summa cum laude. Zaczął od sukcesów w biznesie: w wieku 35 lat z majątkiem szacowanym na 149 milionów dolarów znalazł się liście „Czterdziestu poniżej czterdziestki” magazynu Fortune. Natomiast karierę polityczną zaczynał u Obamy. Zajmował się finansami, polityką zdrowotną, przez trzy lata był dyrektorem Narodowej Rady Ekonomicznej.

Później przez dwa lata zasiadał w radzie dyrektorów Facebooka, przewodniczył też komisji ds. audytu i zbadania poziomu ryzyka, po skandalu z danymi użytkowników FB, które znalazły się w posiadaniu brytyjskiej firmy Cambridge Analytica. Za swe usługi otrzymał od Facebooka 100 tys. dolarów gotówką oraz pakiet akcji o wartości około 300 tys. USD. Z kolei jako dyrektor zarządzający firmy inwestycyjnej Cranemere z Wall Street zarobił, łącznie z premią, 1,6 mln dolarów. Krótko mówiąc, dziecko szczęścia…

Ale nie obyło się bez przykrości. Jako koordynator do walki z pandemią w ekipie Bidena, Zients był krytykowany za przedłużanie utrudnień w podróżach między Stanami a Europą. W marcu 2022 roku, po wybuchu drugiej wojny o Ukrainę, ustąpił z tej funkcji; latem tego samego roku jego nazwisko znalazło się na rozpowszechnianej w Australii liście osób odpowiedzialnych za światowy kryzys związany z tzw. pandemią. Natomiast z początkiem lutego 2023, Jeff Zients objął swe obecne stanowisko, przychodząc na miejsce Rona Klaina, prawnika, konsultanta politycznego, wcześniej również lobbysty.

Rozmowa z Tylerem Robinsonem ujawniła, że część politycznych władczych decyzji, zwłaszcza przy prezydencie w rodzaju Bidena, podejmują zaufane osoby z cienia, bez demokratycznej weryfikacji, więc bez mandatu do rządzenia, a jedynie wskazane przez POTUS-a, według kryteriów, których można się tylko niejasno domyślać.

29 kwietnia 2024

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *