Już 233 lata minęły od uchwalenia Konstytucji 3 Maja. A ja właśnie usłyszałem w radiu rozmowę z zacnym Profesorem, który zastanawiał się, czemu obecnie obowiązująca Konstytucja nie uzyskała wśród Polaków takiego uznania i takiej pozycji, jak tamta. Konstytucja i jej prawa winny być przecież dla obywateli państwa świętością, odpowiednikiem religii w wymiarze świecko-państwowym. Powinna być szanowana i czczona tak jak symbole narodowe – flaga i godło. A nie jest.
Profesor zauważył słusznie, że być może po tylu latach panowania obcych, Polacy nie potrafią powrócić do tak emocjonalnej akceptacji państwa i jego prawnej podstawy. To niewątpliwie słuszny trop. Nie ulega wątpliwości, że wiele nawyków braku szacunku do instytucji państwowych, także brak nawyku uczciwości wobec państwa i rzetelności wobec jego praw, to pozostałość czasów, kiedyśmy państwa nie traktowali jako naszego. A prawdą jest zasada pewnej długotrwałości nawyków kulturowych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Czasami mija wiele pokoleń od czasu, kiedy przestały być aktualne właściwe przyczyny tych nawyków, a one nadal trwają. Raz z pożytkiem dla społeczeństwa, jego rozwoju i dobrostanu, innym razem przeciwnie.
Profesor szukając wyjaśnień miał więc pewnie rację. Także wówczas, kiedy zgadzał się z prowadzącą rozmowę panią Redaktor, że w takiej sytuacji mało pomagają różne wysiłki edukacyjne i wychowawcze mające zmienić nastawienie obywateli do swojego państwa. Dodam od siebie, że pożądanego skutku nie przyniosły nawet tak dramatyczne świadectwa, jak stałe noszenie podkoszulka z napisem „Konstytucja” przez byłego Prezydenta oraz łzy nad Konstytucją przyszłego Marszałka Sejmu.
Warto więc zapytać na poważnie – czy rzeczywiście Konstytucja uchwalona przez Naród w powszechnym referendum nie mogła wywołać zasadniczej zmiany w nastawieniu społeczności odwykłej już przez pół wieku (a wcześniej przez ponad wiek) od posiadania własnego państwa? Czy wieloletnia tęsknota za własnym państwem, nie mogła przyspieszyć procesu kształtowania zmian kulturowych w relacji obywateli do własnego państwa i przełamać owych fatalnych nawyków wyniesionych z czasów zniewolenia?
Otóż odpowiedź jest prosta: mogła! Jest jeden warunek, żeby ludzie, także złączeni we wspólnotę, akceptowali instytucję, utożsamiali się z nią, angażowali się spontanicznie w realizację jej celów, zabiegali o jej dobro i bronili jej. I do tego łączyli się z tą instytucją emocjonalnie, tak jak Polacy od wieków łączą się z Ojczyzną i jej symbolami, stanowiąc tym samym naród. Mimo, że z państwem przychodzi im to trudniej. Ten warunek to przekonanie, że owa instytucja jest ich, że mają na nią wpływ, że oni tu współdecydują. Że służy ona ich dobru i rozwojowi, tak jak katolicka nauka społeczna rozumie dobro wspólne: „suma warunków życia społecznego, jakie bądź zrzeszeniom, bądź poszczególnym członkom społeczeństwa pozwalają osiągać pełniej i łatwiej własną doskonałość” [Gaudium et Spes 26].
Tymczasem Konstytucja 1997 roku raczej nie tworzyła warunków, które pozwoliłyby obywatelom Rzeczypospolitej się z nią utożsamić. Tak się złożyło, że byłem sekretarzem Społecznej Komisji Konstytucyjnej przygotowującej projekt konkurencyjny, który przeszedł do historii jako Obywatelski Projekt Konstytucji NSZZ „Solidarność”. Potem zaś reprezentowałem ten projekt w pracach Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego. A był to jedyny projekt społeczny, poparty przez wymaganą liczbę 500 tys. obywateli. „Solidarność” i wspierające ją środowiska, zebrały ponad 2 mln podpisów.
Kiedy zbliżało się referendum, coraz bardziej oczywiste stawało się, że mamy do czynienia z projektami Konstytucji reprezentującymi dwie różne tradycje obecne we współczesnej Polsce. Parlament uchwalający Konstytucję wybrany został w 1993 roku. To był moment, kiedy Polacy przeżywali rozczarowanie rządami „Solidarności”. Po przejęciu bowiem władzy od komunistów w wyniku okrągłego stołu, kryzys gospodarczy nadal się pogłębiał, z różnymi bardzo złymi jego skutkami, jak bezrobocie i inflacja. Trendy dopiero zaczynały się odwracać. Rozpadł się więc skupiony wokół „S” ruch komitetów obywatelskich, a nowe niepodległościowe partie polityczne nie były jeszcze formacjami dostatecznie dojrzałymi, posprzeczały się więc przed wyborami nie potrafiąc stworzyć koalicji. Jakby nie rozumieli logiki nowej ordynacji D’Hondta. Przewagę więc w Parlamencie zdobyły formacje akceptujące wyniki okrągłego stołu i podział wpływów tam ustanowiony. Z jednej strony były to partie postkomunistyczne, SLD i PSL, z drugiej nieco mniej wpływowe formacje lewicy solidarnościowej, które akceptowały pozostawienie w Polsce dominujących wpływów środowisk aparatu politycznego i administracyjnego zbudowanego wcześniej przez władze komunistyczne, w miejsce zniszczonego przez nich szerokiego naturalnego przywództwa narodowego.
Nowa Konstytucja w pierwszym podejściu miała być pozbawionym zapisów o wartościach i tradycji regulaminem funkcjonowania państwa, ograniczającym też prawa kościołów. Samo jednak istnienie alternatywnego projektu Konstytucji, który nawiązywał do tradycji polskiej państwowości, nie wyrzekał się też tożsamości narodowej i wartości chrześcijańskich, zmusiło lewicowy Parlament do odejścia od tych ambicji, z obawy by ich projekt nie przepadł potem w referendum. Nowa Konstytucja na tym sporo zyskała, ale istotne różnice jednak pozostały. Nie tu miejsce na ich szczegółowy opis, istotne, że uchwalony w końcu przez Zgromadzenie Narodowe projekt w zasadzie nie tworzył nowego państwa, co było główną funkcją najbardziej znanych konstytucji, np. amerykańskiej i naszej 3 Maja. Był to raczej zapis nowoczesnym językiem prawnym modelu państwa wypracowanego przy okrągłym stole.
Badania nad preferencjami czynione w owym czasie przez OBOP wskazywały, że większe wśród Polaków poparcie miały rozwiązana przyjęte w Projekcie Obywatelskim i gdyby można było wybrać, pewnie Konstytucja Solidarnościowa wygrałaby w referendum. Nic więc dziwnego, że rządząca wówczas lewica – mimo nacisków „S” – nie dopuściła obywateli Rzeczypospolitej do możliwości decydowania, który model państwa wybierają. Stworzono więc w referendum konstytucyjnym taki sam wybór, jaki zaprezentował przed laty Amerykanom Henry Ford wprowadzając na rynek słynnego Forda T. Zapewnił on wówczas nabywców, że mogą sobie wybrać dowolny kolor tego auta, pod warunkiem, że będzie on czarny.
Kiedy OBOP (w którym przypadkowo pracowałem) zbadał, że w wypadku możliwości wyboru większość Polaków głosowałaby na Projekt Obywatelski „S”, spotkał się z ostrymi atakami w praworządnej prasie, że wprowadza ludzi w błąd, bo przecież nie jest przewidziana taka możliwość. Coś z prawdy w tym ataku rzeczywiście było. Rządowy CBOS pytał tylko, czy respondent w referendum będzie za tym, żeby konstytucję uchwalić czy też, żeby pozostał stan bezkonstytucyjny. Media za to bardzo mocno przekonywały, jakie to byłoby nieszczęście dla Polski, gdyby przyszło nam żyć bez konstytucji. Też niby racja. Natomiast nikomu z nich nie przyszło do głowy, że wybór dla obywateli niepodległego i demokratycznego państwa nie musi się ograniczać do tego w radzieckiej stołówce, gdzie ludzie pracy też mieli wybór – mogli sobie wybrać kaszankę. Głównym argumentem przeciw stworzeniu możliwości wyboru był niewątpliwy fakt, że wcześniej uchwalono taką procedurę uchwalania konstytucji. Poważny argument. Przypominający często używane przez dzieci zdanie „bo ja tak chcę i już”. Więc nie ma dyskusji.
Przy takim pytaniu, badania CBOS wskazywały na wyraźne zwycięstwo proponowanego przez Komisję Konstytucyjną Zgromadzenia Narodowego projektu. Na wszelki wypadek zrezygnowano też z jakiegokolwiek progu frekwencyjnego, bo wiele osób myślało o tym, żeby okazać swój sprzeciw przez bojkot referendum.
W rezultacie Konstytucja została uchwalona 53% głosów przy frekwencji wynoszącej 43%. Czyli za nową Konstytucją głosował mniej niż co czwarty uprawniony obywatel (22,36%). Biorąc więc pod uwagę wcześniejsze badania OBOP, można się spodziewać, że gdyby obywatele mieli wybór, to projekt promowany przez „Solidarność”, a wspierany przez różne formacje niepodległościowe i chrześcijańskie, po cichu także przez biskupów, pewno by tego referendum nie przegrał.
Należy więc otwarcie powiedzieć, że choć obowiązująca Konstytucja została zatwierdzona przez obywateli Rzeczypospolitej w ogólnie dostępnym Referendum, to – mimo późniejszych wzruszających łez i podkoszulka – jej mandat społeczny jest bardzo słaby, jeżeli nie w ogóle wątpliwy.
Stracono bardzo trudną do powtórzenia szansę na zaangażowanie większości społeczeństwa w szeroki dialog na temat modelu państwa, które chcielibyśmy wspólnie zbudować po odzyskaniu niepodległości. Tylko taka dyskusja, pod warunkiem zrealizowania potem jej wyników, spowodowałaby wśród obywateli poczucie podmiotowości wobec własnego państwa. A tylko takie poczucie – czego dowodzą różne współczesne nauki społeczne i ekonomiczne, a także doświadczenia narodów, którym się powiodło – pozwala na autentyczne i skuteczne zaangażowanie się obywateli w dobro tego państwa. Oraz szanowanie jego konstytucji.
Pozostaje więc nam liczyć na to, że panowie Tusk, Sienkiewicz, Bodnar i Hołownia, z takim zaangażowaniem będą nadal budować w Polsce praworządność i prawdziwą demokrację, że po jakimś czasie tych ofiarnych wysiłków naród dojdzie do wniosku, że nie ma już co zbierać, trzeba więc to państwo zbudować od nowa. Tym razem wspólnym wysiłkiem po poważnym i szerokim dialogu społecznym. Bez różnych układów uprzywilejowanych, które lepiej wiedzą „bo tak i już” i chcą prawo realizować, tak jak oni go rozumieją.