Recenzja
Ktoś, kto bierze się za dramat Witkacego „Szewcy”, to geniusz, szaleniec, ryzykant, albo dyletant. Bo tragikomedia Witkacego, to jedno z najbardziej skomplikowanych dzieł polskiej dramaturgii. I wymaga sporej wiedzy, ogromnej wyobraźni, znakomitego poczucia humoru, niezłej intuicji i dużej wrażliwości. Jednak, jak się okazuje, niekonieczne jest posiadanie tych wszystkich przymiotów, by się pokusić o całkiem zgrabne, dobrze skonstruowane, sensowne, chwilami błyskotliwe i w wielu miejscach piękne w wyrazie i bogate w znaczenia przedsięwzięcie.
Dzieła tego podjął się i chwała mu za to ceniony aktor Teatru Polskiego, Stanisław Melski. Wprawdzie ma już on na swoim koncie, jako reżyser, kilka udanych spektakli teatralnych, ale dopiero „Szewcami” zaskoczył totalnie zdumionych widzów, którzy patrzyli na nową inscenizację Melskiego z szeroko otwartymi oczami. Bo istotnie, zaskoczył czymś wyjątkowym. Nie ograniczył się do dość tradycyjnej konwencji scenicznej. Chwycił się za bary z fantazją twórczą i umieścił „Szewców” w świecie dociekliwej wyobraźni. Dawał wprawdzie co jakiś czas odbiorcy wskazówki, jak śledzić akcję, ale przede wszystkim zaufał umysłowi i intuicji widza. I uczynił to słusznie. Odbiorca reagował w sposób wrażliwy na poszczególne epizody i długimi brawami na całą inscenizację, dziękując na stojąco reżyserowi i aktorom za ich talent i świetną teatralną robotę.
Ale powiedzmy trochę o pewnym paradoksie. Otóż Witkacy znany jest ze słynnej „czystej formy”, czyli z takiego ujmowania sztuki, które powiada, iż dobra sztuka nie służy niczemu, żadnej polityce, ideologii, czy żadnej funkcji społecznej. Ma być pięknem samym w sobie. W ten sposób Witkacy stał się wiernym wnukiem wcześniejszej epoki, czyli epoki młodopolskiej, dla której istniało tylko jedno hasło „sztuka dla sztuki”. I tu się pojawia paradoks. Ten przewrotny geniusz estetycznych gier wpada we własną pułapkę, bowiem „Szewcy”, to nic innego jak wielkie zmaganie z ideologicznymi i politycznymi dylematami swojej epoki. I Melski znakomicie uchwycił ten moment przewrotności umysłu. Witkacy wedle Melskiego to demon paranoicznych zmagań z widmami własnej wyobraźni. Nie tyle walczy z logiką komunistycznej, czy faszystowskiej koncepcji świata, ile szydzi sam z siebie, jako z twórcy, który wskazuje zasady i reguły budowania nowych form ludzkiej egzystencji przez rewolucje, przewroty i bunty. Najpierw objawia podstawowe pragnienie człowieka, zaspokojenie potrzeb biologicznych, fizycznych, organicznych – praca, pokarm, reprodukcja, elementarne potrzeby natury ludzkiej – a dopiero potem idee, walki, rewolucje. Szewcy, którzy poprzez rewolucję, stają się władcami, niczym nie różnią się od władców, których pokonali. Paranoja władzy trwa.
Trzeba koniecznie przypomnieć jeszcze, że język Witkacego mocno drażni nasze poczucie realności. Bo cóż znaczą dzisiaj takie nadmuchane pojęcia jak „zamek duszy”, czy „platforma ducha”, których w tragikomedii nie brakuje. Czujemy sztuczność znaczeniową tej frazeologii. I trzeba było sobie w spektaklu jakoś z nią poradzić. Trzeba było jakby ją zdegradować przez ironię, sarkazm, groteskę, a nawet przez szyderstwo, które dobrze wybrzmiewało w interpretacji aktorskiej i konwencji reżyserskiej. Melski poszedł w słuszną stronę, czyli w grę w grze, w żart w żarcie, w kpinę w kpinie, budując wyższe piętra lingwistycznej drabiny.
W spektaklu występuje wiele postaci, a najważniejsze z nich, to trzech szewców. Akcja zaczyna się od sceny, w której majster Sajetan Tempe i jego dwaj czeladnicy szyją buty i narzekają na swój społeczny los. Syn Sajetana działa w organizacji, która szykuje rewolucję. I „dziarscy chłopcy” ją przeprowadzą. Zjawia się prokurator Robert Scurvy, a tuż po nim rosyjska księżna, Zbereźnicka-Podberezka, w której prokurator się podkochuje. Prokurator gardzi szewcami, a szewcy nienawidzą arystokracji. I to oś konfliktu. A potem rewolucja i jej straszne, jak wiadomo, konsekwencje. Ale nie będziemy streszczać sztuki. Istotna jest tu forma, styl i metoda twórcza reżysera. Melski stanął na wysokości zadania. Mógł pójść w szorstki realizm. Bo można było pójść i w tę stronę. Może nawet pierwsze sceny byłyby bardziej klarowne, czyste estetycznie. Lecz wybrał groteskę, satyrę, szyderstwo i był w tym do końca konsekwentny. Wybrał też emfazę, zabawę, śmiech, humor. I świetne sekwencje muzyczne, znakomitą, rytmiczną zabawę, robiąc oczko do współczesnej mody młodego pokolenia.
Zresztą aluzji tam było niemało. I do Wyspiańskiego. I do naszej bieżącej polityki. Kto chciał i mógł, widział te asocjacje.
Powiedzmy wprost, spektakl jest spójny strukturalnie i formalnie, trzyma się jednolitego stylu i nieustannie buduje należne napięcie. Na pochwałę zasługuje cały zespół, choć w oczy rzuca się najbardziej postać majstra, grana dobrze, konsekwentnie i w zróżnicowanym tonie przez Dariusza Bereskiego, a także postać księżny, granej dowcipnie, lekko i z przymrużeniem oka przez Agatę Skowrońską. Niemało było też celnych ról drugoplanowych. I jeszcze jedno, może najważniejsze. „Szewcy” to dzieło wieloznaczne i dotykające mnóstwa problemów, jednostka a społeczeństwo, sens ludzkiej egzystencji, bunty i rewolucje, ideologiczne i polityczne powikłania, seks, bieda, cierpienie, wyzwolenie sztuki z pęt realizm, destrukcja a prawda znaczeń i sensów, luźna budowa scen, odejście od więzi psychologicznych postaci, absurd jako wartość, prowokowanie widza, słowem studnia bez dna. I Melskiemu wiele się udało, bardzo wiele. Włącznie z ostatnią, dobrą sceną, w której cywilizcja Dalekiego Wschodu daje naszej cywilizacji wyraźne wskazówki, w jakim kierunku pójdzie świat.
Witkacy pisał: „Wychodząc z teatru, człowiek powinien mieć wrażenie, że obudził się z jakiegoś dziwnego snu, w którym najpospolitsze nawet rzeczy miały dziwny, niezgłębiony urok, charakterystyczny dla marzeń sennych, nie dający się z niczym porównać…”.
Niech to będzie przesłanie dla widzów.
Kończąc, powiem z radością, że objawił się nam we Wrocławiu reżyser ambitny, wrażliwy, dociekliwy i z wyobraźnią. Wreszcie! Czekamy na jego nowe artystyczne przedsięwzięcia.
Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy), Teatr Polski, scena Dworzec Świebodzki, „Szewcy”, reż. Stanisław Melski