Mają Pegaza, Hermesa i nowoczesne lotnisko
Często słyszymy, że nasz świat stał się mniejszy, gdyż jeszcze kilkadziesiąt lat temu przeniesienie się do jakiegoś miejsca odległego o kilkaset km było ogromnie czasochłonną wyprawą. Wiemy oczywiście, że nasza kula ziemska na szczęście nie kurczy się i odległości pozostają takie same, ale dzięki technologicznemu rozwojowi środków transportu, głównie lotnictwu, możemy szybko i w miarę wygodnie docierać do każdego niemal punktu na Ziemi. Niektóre cele naszych podróży są szczególnie uprzywilejowane, czy to ze względu na ich wielkość, pozycję na politycznej i kulturowej mapie, ale też ich infrastrukturę zdolną do obsłużenia wielomilionowej rzeszy pasażerów. Niewątpliwie Grecja jest taką destynacją przyciągającą co roku dziesiątki milionów turystów.
Otoczony z trzech stron wodami mórz wyspiarski kraj bazuje na swojej rozwiniętej flocie statków pasażerskich a także na dużej ilości lotnisk zdolnych do przyjęcia statków powietrznych z całego świata. Głównym hubem lotniczym jest od 2001 roku port lotniczy „Eleftherios Venizelos” (Athens International Airport) znajdujący się blisko miejscowości Spata, odległy od centrum Aten ok. 35 km.
Do końca XX w. największym lotniskiem greckim był położony w nadbrzeżnej dzielnicy Elliniko aeroport zwany Wschodnim lub po prostu Olimpic. Jego początki sięgają 1938 r. Zaczęło się od jednego pasa startowego dł. 1800 m. Po wojnie lotnisko rozbudowano tworząc drugi pas i wzniesiono nieduży lecz pod względem estetycznym wyróżniający się hall pasażerski. Lotnisko było jednocześnie bazą greckich linii lotniczych Olimpic Airlines, należących do jednego z najbogatszych ludzi świata Arystotelesa Onasisa. Założył firmę w 1956 i wyposażył w najnowocześniejsze samoloty produkowane wówczas na świecie. Onasis, którego największą miłością nie była ani Maria Callas, z którą miał wieloletni romans ani Jacqueline Kennedy wdowa po Johnie Kennedy, z którą ożenił się, lecz jego jedyny syn i spadkobierca Aleksandros. Po jego tragicznej śmierci w wypadku lotniczym w 1973 roku grecki multimilioner (według dzisiejszych kryteriów miliarder) postanowił odsprzedać za stosunkowo niską cenę 68 mln dolarów firmę państwu greckiemu.
W latach 70. narodziła się w Grecji myśl przeniesienia coraz bardziej „trzeszczącego w szwach” lotniska na inny bardziej rozległy obszar. Ograniczony z jednej strony morskim wybrzeżem, wciśnięty w coraz bardziej rozrastające się osiedla mieszkalne aerodrom doszedł do „ściany” swoich możliwości. Na początku lat 90. ilość obsługiwanych pasażerów wzrosła do około 10 mln i wiadomo było, że punkt kulminacyjny eksploatacji lotniska był blisko.
Imponujące tempo
W 1996 roku podpisano umowę z renomowaną firmą Hochtief. Ten niemiecki kolos budowlany założony pod koniec XIX w. o zasięgu globalnym był znany z realizacji wielu inwestycji m.in. mostu nad Bosforem, bunkru Hitlera, lotniska w Arabii Saudyjskiej, rozbudowy w latach 90. lotniska Chopina, lotniska Wrocław Strachowice i wielu innych. Budowę nowego lotniska zakończono po 51 miesiącach w 2000 roku na 5 miesięcy przed terminem. Po kilkumiesięcznych próbach nowe lotnisko z dwoma terminalami pasażerskimi oraz terminalem towarowym (cargo) rozpoczęło swoje funkcjonowanie przynosząc krajowi coraz większe zyski. Już w 2016 lotnisko obsłużyło ponad 16 mln pasażerów, by po chwilowym spadku związanym z epidemią COVID-19 w 2023 dojść do poziomu 28 mln pasażerów, czyli prawie trzykrotnie więcej niż możliwości starego lotniska z Elliniko.
Zyski z obrotów towarowych są jeszcze dużo bardziej imponujące, gdyż cargo z powodu braku miejsca na wcześniejszym lotnisku było w zasadzie „śladowe”. Opisując w wielkim skrócie historię rozwoju tak istotnej dla Grecji infrastruktury lotniczej na przykładzie największego w tym kraju lotniska nie zamierzam szczególnie eksponować faktu, jakim było zbudowanie nowego portu lotniczego, gdyż współcześnie w europejskich realiach nie jest to jakieś wyjątkowe osiągnięcie.”Elefterios Venizelos” w europejskiej klasyfikacji lotnisk pomimo ogromnego wzrostu pasażerskiego ruchu znajdowało się dwa lata temu na 26. miejscu. W zeszłym roku awansowało do drugiej dziesiątki, jednakże ciągle rozbudowuje się mając pod dostatkiem przestrzeni wokół lotniska i przewidując ciągły wzrost korzystających z jego usług.
Inwestycja przerasta rządzących
Na kanwie tej naszkicowanej sytuacji musi zadziwiać sabotowanie przez obecny rząd polski projektu Centralnego Portu Komunikacyjnego. Planu z punktu widzenia interesu gospodarczego, militarnego i politycznego jak najbardziej racjonalnego. CPK to dla Polski zysk ekonomiczny, zwiększenie międzynarodowej pozycji nie tylko w środkowej Europie. To nasze bezpieczeństwo i rozwój gospodarczy – jednym słowem polska racja stanu. Dlaczego więc premier Tusk i jego ekipa pomimo społecznej akceptacji i wbrew opiniom wszystkich poważnych ekspertów szuka różnych pretekstów w zasadzie torpedują budowę CPK? Dlaczego wyznaczony pan Lasek znany z wypowiedzi negujących potrzebę powstania tej inwestycji został wskazany na pełnomocnika ds. CPK? Zarządził audyt, który raczej opóźni lub zakwestionuje sens tej inwestycji? Audyt? Czy może jak to przekornie nazwałem out it? Działania rządu Tuska można by uznać za nielogiczne i nieracjonalne czy wręcz idiotyczne, chyba, że przyjmiemy iż za tymi poczynaniami kryją się inne powody mające swoje źródło w centrach decyzyjnych leżących poza Polską.
Czyje priorytety i korzyści są ważniejsze od narodowego interesu? Pytanie wydaje się retoryczne. Ludzie Zjednoczonej Prawicy deklarują, że dla dobra kraju będą opozycją konstruktywną i poprą rząd w realizacji ważnych inwestycji krajowych, w tym rzecz jasna CPK, nawet jeśli splendor z ich wykonania zostanie całkowicie zawłaszczony (niezasłużenie) przez rządzącą koalicję. Szkopuł w tym, że w tym krótkim kilkumiesięcznym funkcjonowaniu obecnej władzy nie widać żadnych oznak choćby znikomych intencji do porozumienia w jakiejkolwiek ważnej sprawie dla kraju. Odwrotnie jest buta i arogancja.
Niedawno został opublikowany przez Klub Jagielloński tzw. „Apel 24” do podpisania przez wszystkich zatroskanych sytuacją w kraju. Wezwano wszystkie strony sceny politycznej o zakończenie tzw. wojny polsko-polskiej i porozumienia się na poziomie ponadpartyjnym w najważniejszych sprawach istotnych dla bezpieczeństwa i rozwoju gospodarczego Polski. Wśród sygnatariuszy apelu są intelektualiści, dziennikarze i eksperci, niektórzy z nich znani powszechnie jak m.in. Dudek, Warzecha, Radziejowski, Bartosiak, Budzisz, Kita, Dymek i inni. Ja również otrzymałem drogą mailową ów Apel 24 z wymownym podtytułem „Czas skończyć tę wojnę”. Przyznaję, że apelu po dość długim przemyśleniu nie podpisałem. Cenię sobie analizy Klubu Jagiellońskiego, choć z niektórymi się nie zgadzam, doceniam też ową inicjatywę i rozumiem przesłanki, jakimi kierowali się autorzy Apelu, lecz w żadnym wypadku w obecnej sytuacji nie widzę perspektywy ugody z tą władzą. Zwłaszcza, że – pomijając już sentencję Boya-Żeleńskiego „i największy w tym ambaras, żeby dwoje chciało naraz” – ta zgraja, która dorwała się do rządów, kierowana atawistyczną nienawiścią, jest nastawiona na unicestwienie przeciwnika nawet kosztem destrukcji kraju.
Trzeba więc bronić się i walczyć
Marzenia o jakimś nowym „okrągłym stole” są nierealne w obecnych realiach. Współczesna targowica na czele z D. Tuskiem, posługująca się w swych działaniach również metodami totalitarnymi, mająca swych patronów w Berlinie i wspomagana przez Brukselę, jest wrogiem Polski realizując niestety cudze interesy. Osobiście jestem pełen nadziei, że sytuacja prędzej czy później zmieni się i większość społeczeństwa zrozumie i doprowadzi do upadku tego antypolskiego rządu. I wtedy można rzeczywiście pomyśleć o szerokim konsensusie tych sił politycznych, dla których Polska jest najważniejsza.