Czy Niemców można pokochać?
To trudny temat. Chciałoby się, aby można już było o wojnie rozmawiać, czcząc tylko pamięć i czyny chwalebne. Wspominać o przemianie agresorów i podziwiać ich szczerą wolę naprawienia krzywd a także budować wzajemne pojednanie.
Ale tak nie jest. Choć część polityków zarówno polskich jak i niemieckich chętnie rozprawia o pięknych gestach i ogłasza przerobienie problemu krzywdy zadanej naszemu państwu i Narodowi, to większość Polaków w to nie wierzy, a wręcz przeciwnie oczekuje znaczących gestów od narodu niemieckiego, po których może nastąpić faktyczne zrozumienie i pojednanie.
Dlaczego tak jest? To problem braku rozliczenia się państwa oprawców z zadanych nam cierpień i zniszczeń, całkowicie niezrozumiały z ludzkiego punktu widzenia, a także w świetle tak modnych europejskich wartości. To mistrzowsko uprawiana wobec nas polityka kija i marchewki i mataczenia, nie bez znaczącego udziału miernej klasy politycznej w Polsce.
Skomplikowana historia Polski po wojnie, eliminacja polskiej elity narodowej i obsadzenie w tej roli słabopiśmiennych czy wręcz analfabetów bez jakichkolwiek predyspozycji i umiejętności do rządzenia sporym krajem, hegemonia wschodniego mocarstwa i przemożna chęć utrwalenie władzy komunistycznej usunęła na długie lata z oczu decydentów w Polsce problem rozliczeń z naszymi sąsiadami.
Tę trudną historię skwapliwie wykorzystywali przez dekady nasi zachodni sąsiedzi. Trzeba przyznać, że elity niemieckie przez długie powojenne lata miały wiele „politycznego” szczęścia i co najważniejsze potrafiły z niego korzystać. Brak faktycznego rozliczenia reżimu hitlerowskiego, brak realnej denazyfikacji i wprzęgnięcie do budowy państwa kadr rodem ze struktur III Rzeszy, na które to zaniechania i powroty bezmyślnie zezwolili Alianci okupujący Niemcy Zachodnie – przyczyniły się do szybkiej odbudowy struktur państwowych. Redukcja długów i zwolnienie ze znacznej części reparacji, a na dodatek obdarowanie RFN znacznym udziałem w planie Marshalla czy powrót do Niemiec wywiezionego pod koniec wojny a zrabowanego wcześniej ogromnego kapitału – pozwoliły uruchomić moce tkwiące w niezwykle silnie rozbudowanej w czasach hitlerowskich gospodarce.
Warto tu przypomnieć, że powstała ona dzięki pracy m.in. ponad 13 mln przymusowych robotników, w tym kilku milionów polskich niewolników oraz dzięki grabieży urządzeń, fabryk i surowców w całej niemal Europie. Dorobek ten tylko w niewielkim stopniu został pomniejszony o maszyny i urządzenia fabryczne z demontowanego przemysłu w ramach spłat reparacyjnych. Powoli wracał do kraju kapitał wytransferowany pod koniec wojny m.in. do Szwajcarii, Hiszpanii czy Ameryki Południowej. Niemcy w przeciwieństwie do nas bez przeszkód rosły w siłę, a wraz z nią ich buta wobec nas.
Okres całej wojny dla nas, Polaków, był fizycznym i psychicznym koszmarem, w przeciwieństwie do Niemców, którzy doświadczyli jej okrucieństw tylko w ostatnich tygodniach wojny. Po zakończeniu wojny nie mogliśmy naszym dzieciom o wielu rzeczach mówić z uwagi na kolejną okupację, a Niemcy nie chcieli o nich mówić. Syn zbrodniarza Mengele dowiedział się o jego nieludzkich „eksperymentach” na dzieciach, gdy był już dorosłym i jest jednym z niewielu w RFN, którzy zmierzyli się z przeszłością swych rodziców.
W powojennej świadomości niemieckiej koszmar wojny nie był eksponowany, młodzi nie dowiadywali się ani od swoich rodziców ani w szkole – o ich wyczynach. Wojna dla młodych w ustach ich ojców i polityków to głównie temat wypędzeń i utraty części ziem nad Odrą czy Prus Wschodnich, bombardowań niemieckich miast, głodu. Dopiero później i do dziś to temat zagłady Żydów. Niebawem też pojawili się naziści i polskie obozy koncentracyjne. Nikt młodym nie objaśnił, że okupacja w Polsce to było 2000 dni nieustannego terroru, że Polacy mieli być wytępienia tak jak Żydzi i to się ich przodkom w dużej mierze udało, że głód był narzędziem rasistowskiej polityki eksterminacji Słowian Wschodnich, że celem była „przestrzeń życiowa” (Lebensraum) na wschodzie, czyli zapewnienie dobrobytu Niemcom kosztem wytępionych Polaków. Nikt im nie wyjaśnił, że 8 maja 1945 r. to nie data wyzwolenia ich kraju od enigmatycznych nazistów, jak ich kłamliwie zapewniał od 1985 r. kapitan Wehrmachtu i syn zbrodniarza wojennego, prezydent RFN Richard von Weizsäcker i wielu innych polityków. Raczej data uwolnienia Europy od ich arogancji i rasistowskiej pychy, która pochłonęła kilkadziesiąt milionów ofiar i spowodowała oceany cierpień setek milionów tych, którym udało się przeżyć „cywilizacyjną” misję ich ojców.
A dziś raczej kiepskiej pamięci były ambasador RFN w Polsce Arndt Freytag von Loringhoven, syn wiernego do samego końca sługi Hitlera, publicznie uznaje za konieczne wprowadzenie do Polski niemieckiego wojska i „zintegrowanie” go z siłami zbrojnymi RP. To kolejny dowód na stałość wobec nas polityki państwa niemieckiego w konstruowaniu Lebensraum’u na wschodzie. Jeszcze elity niemieckie nie rozliczyły się z ostatniej „obecności” Wehrmachtu w naszym kraju, a już otwarcie planują kolejną, bez cienia wstydu.
Trzeba przyznać, że w pewnym stopniu przyczyniliśmy się swoim zachowaniem również do tego, że dziś dla ponad 70% Niemców II wojna światowa to okupacja ich kraju przez bliżej nieokreślonych etnicznie nazistów. Najpierw w PRL byliśmy „rozdarci” bo przecież byli też dobrzy Niemcy z NRD i nie można było tak w czambuł ich potępiać, a w III RP to już wszyscy Niemcy mieli być dobrzy i nie wypadało ich zbyt naciskać na załatwienie od lat niezałatwionych spraw. Dobrze to widać w podręcznikach szkolnych do historii przygotowanych wspólnie przez specjalistów z obu krajów.
„Europa. Nasza historia” to szczególny podręcznik do historii. Niestety został napisany wspólnie przez polskich i niemieckich autorów. Współprzewodniczący Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej prof. Robert Antoni Traba twierdzi, że stworzono nowy rodzaj podręcznika i nazwał go bilateralnym w przeciwieństwie do podręczników opartych na narodowej tradycji edukacyjnej.
Przejrzałem fragmenty dotyczące wojny. Wojna według tego podręcznika zaczyna się 1 września 1939 roku, ale nie wiadomo, gdzie i kto kogo napadł. O kampanii wrześniowej i o kooperacji Niemców z bolszewikami w zniewoleniu Polski – nic. Zgodnie zaś z prawdą okupacja zachodnich krajów została opisana krótko i dość rzetelnie jako mniej brutalna (ale nie wiadomo, gdzie była zatem brutalna) i nie utrudniająca życia przeciętnemu obywatelowi. Działały kina i teatry, wychodziły krajowe gazety i drukowano książki bez niemieckiej cenzury. Podkreśla się, że żywność była zapewniona na wystarczającym poziomie. Jednak i tam Niemcy nie rezygnowali z rasistowskiej polityki wobec Żydów i Sinti. Podręcznik podkreśla powszechną kolaborację rządów z Niemcami, a jako przykłady podaje Norwegię Vidkuna Quislinga, Danię i Francję marszałka Philippe Pétaina, którego rząd określono jako autorytarny. O tym, że takiego rządu nie udało się stworzyć w Polsce, cisza.
Okupacja wschodu Europy zdaniem autorów podręcznika prowadzona była zgodnie z teoriami rasistowskimi. Piszą ogólnie o terrorze, wywózkach na roboty przymusowe, łapankach i o dziwo nawet o pacyfikacji 800 polskich miejscowości. Co to była ta pacyfikacja i jak kończyła się dla setek tysięcy a może i milionów naszych obywateli, tego nie wyjaśniono. Wspomniana jest grabież, która prowadziła do ustawicznego głodu, szczególnie w miastach. Polska nie jest jakoś szczególnie wyróżniona, pojawia się tylko w kontekście niszczenia polskiej kultury i eksterminacji elit oraz likwidacji szkolnictwa. Nie podaje się żadnych liczb czy szacunków naszych strat. Sygnalnie wspomina się o warunkach życia w krajach walczących z Niemcami, a tych było ponoć tylko dwóch – Wielka Brytania i Związek Radziecki. Zaś polski wysiłek zbrojny zdaniem autorów nie istnieje.
Więcej nieco miejsca poświęcono opisaniu systemu obozów koncentracyjnych i części z nich ewoluujących w stronę obozów zagłady. Podają, że było ich 1200, co kłóci się z przyjętym dość powszechnie szacunkiem systemu różnych kategorii obozów na ok. 12 tysięcy. Eksterminacji polskiej inteligencji, likwidacji struktur państwowych i unicestwieniu polskich instytucji oświaty oraz kultury i dzieł sztuki – podręcznik poświęca zaledwie kilka zdań. Robotnicy przymusowi rekrutowani byli z całej okupowanej Europy i na terenie Rzeszy było ich ok. 13 mln. Podręcznik przyznaje, że praca przymusowa i warunki w jakich była wykonywana, była jeszcze jednym zbrodniczym sposobem na eksterminację osób uznanych za „niepełnowartościowe”. O tym, że najwięcej niewolników pochodziło z terenów II RP, podręcznik milczy. Pewnie jako swoiste usprawiedliwienie tej działalności podręcznik wspomina, że w Rosji Sowieckiej też istniały obozy pracy przymusowej.
Pisząc o wcieleniu ziem polskich do Niemiec czyli polskiego Śląska, Pomorza Gdańskiego i całej Wielkopolski z Łodzią i częścią Mazowsza wspomina się o wypędzeniu z tych terytoriów do Generalnej Guberni Polaków i Żydów i przeznaczeniu tych ziem do pełnej germanizacji. Jak wyglądało to wypędzenie oczywiście uczeń się nie dowie. Na Górnym Śląsku i Pomorzu pozostałych obywateli polskich automatycznie wpisano na volkslistę, a odmowa groziła zsyłką do obozu koncentracyjnego lub karą śmierci. Zakazano języka polskiego, a młodych wcielono siłą do Wehrmachtu. Prawdziwie choć całkowicie sucho i lakonicznie.
W Niemczech pierwsze lata wojny przyjęto entuzjastycznie, a życie przeciętnego Niemca było spokojne i dostatnie. Dopiero klęski i alianckie naloty na niemieckie miasta uzmysłowiły im, że toczy się walka na śmierć i życie. Ogromu strat i zapaści cywilizacyjnej, jaką zafundowali nam i Słowianom, niemieccy sąsiedzi – w tym podręczniku nie znajdziemy.
To mniej więcej tyle o wojnie w polsko-niemieckim podręczniku do historii. W pozostałych, pisanych już bez udziału polskich autorów, wygląda to znacznie gorzej. Zresztą nie tylko w odniesieniu do ostatniej wojny, ale do całej naszej wspólnej, ponad 1000-letniej historii, niemieckiemu uczniowi Polska jest prezentowana jako zacofane peryferia Europy. Ponoć zbawieniem miała być dla niej cywilizacyjna działalność osadników niemieckich na czele z Zakonem Krzyżackim, który przedstawiany jest niemal wyłącznie w świetle jego misji szerzenia chrześcijaństwa. Polska to kraj niemający tak naprawdę większego znaczenia dla historii Europy.
To niemieckie posłannictwo przebija we wszystkich podręcznikach do historii, których w RFN jest kilkanaście. O bitwie pod Grunwaldem wspominają nieliczne, a hołd pruski i wiele innych ważnych wydarzeń we wzajemnych stosunkach zgodnie jest przemilczany. A potem cisza przez kilka stuleci aż do traktatu wersalskiego i kształtu granic w Europie, kiedy pojawia się kilkanaście nowych państw, w tym II RP. Uczniowi niemieckiemu w tym kontekście nie przedstawia się kwestii historycznych i niezwykle ważnych etnicznych na terenach odebranych po wojnie, a przed stuleciem zagarniętych Polsce w rozbiorach, przez co młody człowiek ma całkiem oczywiste poczucie niesprawiedliwości w rugowaniu Niemców z ich ojcowizny np. w Poznańskiem. Według niektórych komentatorów obowiązujący obraz naszego kraju w niemieckich mediach to nadal stara narracja o niedojrzałym narodzie, źle zarządzającym przejętymi od Niemców terytoriami. O Polsce Piastów, Jagiellonów, jej dorobku i roli w Europie Środkowej i Wschodniej czy przyczynach upadku – podręczniki z nielicznymi wyjątkami milczą. W sumie jestem zdziwiony, że Niemcy – posiłkując się wspomnianą wiedzą – na swej wschodniej granicy nie postawili jeszcze muru, aby skutecznie odizolować się od nas.
Temat wspomnianych podręczników godny jest sam w sobie solidnego opracowania.
Druga wojna światowa rozpoczyna się w większości podręczników niemieckich od operacji „Barbarossa” czyli ataku na Związek Sowiecki w 1941 r. O agresji na Polskę w 1939 r. i stratach jakie ponieśliśmy nie ma oczywiście mowy. Nie powinniśmy się więc dziwić, że przeciętni Niemcy widzą nas poprzez stereotypy utrwalone z pozycji lepiej sytuowanego i wykształconego sąsiada. Polska i Polacy kojarzą się dla większości Niemców z „wypędzeniami” ich ojców i matek oraz obozami zagłady w kontekście Holocaustu. O brutalnej okupacji naszego kraju młody i nieco starszy Niemiec nie dowie się niczego. A Polacy nadal darzą sympatią swoich sąsiadów dwukrotnie więcej niż partnerzy nas, choć stosunki polsko-niemieckie dobrze ocenia już mniej niż 50% Polaków, kiedy jeszcze 4 lata temu ten odsetek wynosił zdecydowanie ponad 70%.
Coś się zatem zmienia i to raczej w niepożądanym kierunku. Spada też dość widocznie ocena naszego zachodniego sąsiada co do jego pozytywnej roli na gruncie Unii Europejskiej. W 2010 roku taką opinię podzielało 69 proc. ankietowanych, a dziś już tylko 43 proc. natomiast aż 26 proc. Polaków uważa, że Berlin przyczynia się do zaostrzania sporów i napięć w Europie (2020). Według nieco wcześniejszego badania z 2018 r. prawie połowa (48%) badanych Niemców uważa, że polski rząd nie jest wiarygodnym partnerem w Unii Europejskiej.
Jak więc widać różnica w postrzeganiu partnerów jest wyraźna i w znacznej części wypływa z polityki historycznej elit niemieckich nieustannie pouczających parweniuszy ze wschodu, a także bierze się z wielkich zaniedbań naszych władz w dbaniu o prawdę historyczną i wizerunek Polski na arenie międzynarodowej.
Można powiedzieć, że Niemcy w pokoleniu sprawców poddali czas wojny całkowitej amnezji czyli natychmiast zapomnieli o zbrodniach i grabieży, w czym jak już wspominałem wspomogli ich Alianci. Jedną z pierwszych ustaw, jakie uchwalił Bundestag nowopowstałej RFN, była ustawa o amnestii dla przestępców wojennych i zniesienie kary śmierci oraz zakaz ekstradycji swoich obywateli. Z abolicji skorzystało jak się szacuje ok. 800 tys. sprawców. Wierni żołnierze Hitlera błyskawicznie ze zbrodniarzy przemienili się w szanowanych obywateli, jak choćby „słynny” kat Woli, który był nawet burmistrzem swego miasta i posłem do Landtagu, a do końca życia „demokratyczna” Republika Niemiecka wypłacała temu mordercy generalską emeryturę. Podobnie szczodra była RFN fundując wszystkim członkom SS emerytury, w tym co szczególnie bulwersuje skazanym zbrodniarzom. Takich nawróconych na „demokrację” były miliony. Nic zatem dziwnego, że dzieci tych ludzi o czynach swoich ojców niczego się od nich nie dowiedzieli.
Kolejne pokolenia z nielicznymi wyjątkami niewiele z tym zrobiły. Wręcz przeciwnie coraz głośniej słychać było o cierpieniach, jakie musieli znosić podczas bombardowań ich miast oraz wypędzeń z terenów przyznanych Polsce i Czechom. Powoli przenoszono winę za hańbę XX wieku na enigmatycznych nazistów o różnym rodowodzie etnicznym.
Dziś Niemcy wspominając wojnę zwracają szczególną uwagę na przekazanie swoim obywatelom wiedzy o zbrodniach popełnionych na Żydach przez nieokreślonych bliżej narodowo nazistów, a brutalnej okupacji Polski i ludobójstwu na Polakach nie poświęcają nawet skrawka materiału. Co więcej, przy tak minimalnej wiedzy o okupacji w Polsce, eksponuje się nieliczne gesty polityków niemieckich, a szczególnie gest Willi Brandta klękającego pod pomnikiem Bohaterów Getta warszawskiego, co niemieckim obywatelom przedstawia się jako zadośćuczynienie przeszłości i zmazanie wszelkich win wobec Polaków.
Utrwalaniu się tych niekorzystnych dla Polski opinii służą niestety niektóre gesty polskich polityków jak chociażby zbyt daleko idące oświadczenie dla prasy niemieckiej prezydenta Andrzeja Dudy przed pięcioma laty. Pobożne życzenia o wzorcowym pojednaniu między naszymi narodami przedstawiane jako rzeczywistość w tak wrażliwej materii raczej pogłębiają niewiarę i nieufność co do faktycznego stanu tych stosunków w wielu polskich środowiskach. Wrażenie to pogłębia coraz bardziej widoczny podział w gronie historyków i prawników jak i w środowisku akademickim i ich stosunku do kwestii reparacji.
Trzeba to powiedzieć otwarcie: nie ma żadnego problemu prawnego. Niemieccy eksperci wiedzą, że temat odszkodowań jest ciągle aktualny, że – zgodnie z umową poczdamską i licznymi konwencjami – rządy nie mają prawa zrzec się czy ograniczyć roszczeń, jakie przysługują polskim obywatelom. Rozliczenie niewyobrażalnych krzywd jest po prostu obowiązkiem moralnym sprawcy zgodnie z podstawowymi zasadami cywilizacji, w jakiej od wieków żyjemy. I nie potrzeba do tego ani przepisów i paragrafów (choć są), ani tym bardziej sztabu prawników. To wyłącznie domena wrażliwości elit państwa sprawcy. Tej wrażliwości wobec nas elity niemieckie nie prezentują, choć są skłonne zadośćuczynić dalekim w czasie i przestrzeni zbrodniom popełnionym na członkach kilku plemion afrykańskich poddanych ich cywilizacyjnemu posłannictwu. To wiele mówi o tych elitach.
W latach 70. wielu Niemców wstydziło się jeszcze za sprowokowanie przez swoich pobratymców tej hańby XX wieku. Dziś takich Niemców już pewnie nie ma, bo prezentowane wyżej podręczniki wykonały swoją robotę.
Jeżeli mimo wyprodukowaniu przez ludzkość tylu wspaniałych konwencji i deklaracji o prawach i wolnościach człowieka i obywatela w stosunkach między europejskimi sąsiadami dalej obowiązuje brutalna siła fizyczna, a nie siła argumentu – to oznacza, że ludzkość zmierza w przeciwnym do głoszonego wszem i wobec kierunku. To filozofia prymitywów rodem z filmów Barei – nie mamy Pańskiego płaszcza i co Pan nam zrobi?!