Kto się boi Tuckera Carlsona?

Kiedyś, dawno temu, kłamstwo namówiło prawdę na wspólną kąpiel w jeziorze. Było wspaniale. Ale gdy prawda napawała się urodą chwili, kłamstwo wyszło z wody, przystroiło się w jej szatki i szybko ruszyło w świat. Prawda nie chciała jednak przywdziać kostiumu kłamstwa, więc od tamtej pory chodzi naga, budząc w dobrych ludziach odrazę i zgorszenie.

Tucker Carlson spędził w Moskwie osiem dni, toteż wiadomość o planowanym wywiadzie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem trochę wyprzedziła sam wywiad… W zachodnich mediach głównego nurtu, zwanych z przyzwyczajenia wolnymi, zawrzało i zakipiało. Jeszcze przed wywiadem. Bo jak to? Rozmawiać z bezwzględnym dyktatorem, prześladowcą wolności słowa, zabójcą przeciwników politycznych, wreszcie z autorem decyzji o napaści wojsk rosyjskich na Ukrainę?

Rytualnym frazom oburzenia na Putina oraz słowom potępienia amerykańskiego dziennikarza towarzyszyło, także w polskich mediach, aprioryczne przeświadczenie, że wywiad nie może się udać, że będzie niedobry i nieciekawy, że przysłuży się tylko kremlowskiej propagandzie, a Carlsona wyda w ręce perfidnego przeciwnika. I że żadnego pożytku z tego być nie może.

Mówiąc wprost, ta wyprzedzająca nawała ogniowa, nastawiona na minimalizację szkód w prowadzonej od dwóch lat propagandowej ofensywie, mającej utrzymać euroatlantycki świat w przekonaniu o ohydzie Rosji i nikczemności jej przywódcy, była tylko dowodem poważnych obaw, czy utrzymanie mało wiarygodnej i nierozsądnej narracji w sprawie wojny o Ukrainę będzie nadal możliwe.

Biały Dom: ktoś rządzi, ktoś decyduje, ktoś wykonuje

Akurat te obawy okazały się słuszne, bo rozmowa Carlson-Putin poważnie naruszyła skrajnie jednostronną wizję lansowaną dotąd na Zachodzie, ale środki zapobiegawcze użyte przez ogarniętych paniką propagandzistów raczej sprawie zaszkodziły, wymuszając na części medialnych funkcjonariuszy postawę godną np. Baby Wangi lub współczesnych Nostradamusów. Szkoda, że znalazł się wśród nich też publicysta wiązany z poważnym kiedyś czasopismem, owszem mało przychylnym Rosji, ale przecież utrzymującym się w spektrum racjonalnej, choć bywa że nie w pełni krytycznej oceny otaczającego nas geopolitycznego uniwersum.

Tym, którym dudniące od dwóch lat bębny wojenne utrwaliły mantrę, że „Putin to zbrodniarz, wariat, szaleniec, dyktator” i pewnie ze siedem już razy „umierający na różne dolegliwości despota”, warto przypomnieć, że całkiem niedawno, bo w roku 2009, w optyce pierwszego czarnego prezydenta USA Baracka Obamy, którego na wejście do Białego Domu obdarzono pokojową nagrodą Nobla, Władimir Władimirowicz (wtedy chwilowo na stanowisku premiera FR) wydawał się godnym zaufania partnerem do geopolitycznego resetu, ogłoszonego w marcu 2009, co dla Polski i Czech skutkowało wówczas rezygnacją z planów budowy tarczy antyrakietowej.

Nie chcę przez to powiedzieć, że realny przywódca Rosji od roku 2009 do dziś aż tak się zmienił. Wręcz przeciwnie, ogromna płynność wizerunków Putina kreślona przez zachodnią (czytaj: kontrolowaną głównie przez USA) propagandę jest związana z brakiem stabilnej, długofalowej, opartej na twardych podstawach polityki Białego Domu. Przy czym, metafora „Biały Dom” też opalizuje znaczeniami: w przypadku mocnego prezydenta, takiego jak Reagan czy Trump, praktyczna decyzyjność w znacznej mierze należy do POTUSA; w przypadku prezydentur słabych (Biden, Bush Junior) politykę realizują mocne postaci z partii wojny, zazwyczaj umiejscowione w Departamencie Stanu.

Prezydenci w rodzaju Billa Clintona (zwłaszcza w drugiej kadencji) lub Busha Seniora prowadzą swoistą grę o osobisty wpływ na bieżącą politykę. Oprócz ambicji politycznych mocnych postaci we własnej administracji, muszą uwzględniać dyrektywy funkcjonariuszy tzw. Głębokiego Państwa (ang. Deep State), osadzonych w strukturach administracji ponadkadencyjnie. Ale ten otoczony aurą tajemnicy personel Deep State to są najwyżej wykonawcy strategii powstającej w elitarnych, niewybieralnych gremiach największych oligarchów, których – z braku lepszej nomenklatury – nazwijmy Otchłanną Finansjerą (ang. Deep Finance).

Pojechałem, bo mówili: nie jedź tam!

Podsumujmy: w Rosji strategię rozwoju wyznacza i najważniejsze dla państwa decyzje podejmuje jednoosobowo (choć zapewne nie bez udziału doradców) prezydent Putin. I robi to od blisko ćwierćwiecza. Prezydentura kadencyjna w Stanach Zjednoczonych daje osobie sprawującej władzę perspektywę cztero – lub najczęściej ośmioletnią, z tym że decyzje z pierwszych czterech lat są skrępowane koniecznością reelekcji. Zatem i perspektywa, i zakres władczości prezydentów amerykańskich – wobec perspektywy oraz zakresu swobody, jaką wywalczył sobie Putin – są znacząco mniejsze. Przywódca Rosji o tym dobrze wie i umiejętnie z tego korzysta. O czym warto pamiętać, zwłaszcza przy decyzjach, które mogą przesądzać o losach naszego globu czy choćby tylko jego eurazjatyckiej części.

W zestawieniu z prezydentem Rosji, którego realną postać globalna publiczność światowa mogła zobaczyć dzięki rozmowie Carlsona, publiczny wizerunek Josepha Bidena prezentuje się dramatycznie źle. Dlaczego Deep Finance postawiły akurat na tandem Biden-Harris, trudno zrozumieć. Wiadomo, szło o pełną dyspozycyjność osoby POTUSA, ale pozornie pragmatyczna decyzja z roku 2019, dziś okazuje się skrajnie niemądra, bo kompromituje system i w dodatku jest niebezpieczna dla świata. Tym bardziej że kontrpartnerem Bidena pozostaje bezwzględnie prący do celu, samowładny autokrata Putin, bez wątpienia twardo rządzący Rosją. Nic dziwnego, że ludzie, zwłaszcza obywatele USA, mają prawo zadawać sobie pytanie, kto w istocie rządzi dziś Stanami Zjednoczonymi, bo że nie jest to nikt z duetu Biden-Harris to w zasadzie oczywistość.

O tym, że w obecnym stanie swych władz mentalnych i poznawczych Biden nie jest zdolny do sprawowania władzy, mówił Tucker Carlson w ciekawym wywiadzie, jakiego udzielił podczas tegorocznego World Government Summit w Dubaju, wkrótce po powrocie z Moskwy. Amerykański komentator podkreślił zaraz, że to nie jest żaden atak na 46. prezydenta USA, lecz zwykły wniosek z obserwowalnych faktów. Do podobnej konkluzji doszedł również prokurator Robert K. Hur, badający sprawę przetrzymywanych przez Bidena tajnych dokumentów, który w konkluzji uznał go za starszego człowieka bez złych intencji, tyle że całkowicie pozbawionego pamięci.

Carlson pytany w Dubaju, dlaczego zdecydował się na wywiad z przywódcą Rosji, podał dwa powody, których wydają się zupełnie nie rozumieć polscy krytycy Amerykanina. Chciałem – mówił – pokazać swym rodakom, ponoszącym niemałe koszty prowadzenia wojny o Ukrainę, jak naprawdę wygląda przywódca kraju, który właśnie poprzez tę wojnę ma znaczny wpływ na gospodarkę USA. Chciałem, żeby zobaczyli, jak Putin pojmuje sytuację, jak argumentuje swe decyzje oraz działania odnośnie Ukrainy. Ale pojechałem do Moskwy również dlatego, że wszyscy mówili mi, żebym tego nie robił. A ja przecież urodziłem się 54 lata temu w wolnym kraju i chciałbym, żeby mój kraj taki pozostał.

Zrozumienie w Dubaju, zacietrzewienie w Warszawie

Prowadzącego ów dubajski wywiad ciekawiło też, dlaczego Carlson nie zapytał swego rozmówcy na Kremlu o wolność słowa w Rosji, o Nawalnego, wtedy jeszcze żyjącego, o zabójstwa polityczne czy nagminne represje wobec opozycji.

– Nie rozmawiałem o tym, bo sporą część swego życia zawodowego, a to już przecież ponad 30 lat, spędziłem na rozmowach z przywódcami różnych państw, toteż dobrze wiem, że oni wszyscy mają ludzi na sumieniu, jedni może trochę mniej, inni trochę więcej. Także przywódcy mego kraju odpowiadają za śmierć ludzi, bo sprawowanie władzy tego niestety wymaga. Dlatego nie chcę być przywódcą politycznym – zadeklarował Carlson w Dubaju. Ale przecież o to, jak można zarazem wierzyć w Chrystusa i decydować o ludzkiej śmierci, Putina jednak zapytał.

Pytał się o uwięzionego Evana Gershkovicha, chciał także wiedzieć, w jakim przypadku Rosja zaatakowałaby Polskę, tyle że zbyt mocno pytaniami Putina nie dociskał. Amerykański dziennikarz wolał, żeby jego widzowie zobaczyli, jak sporne kwestie w sprawie Ukrainy, i nie tylko zresztą te, widzi oraz przedstawia sam Putin. Żeby ludzie mogli poznać sposób myślenia osoby, która – jak by jej propagandowo nie umniejszać czy zohydzać – ma istotny wpływ na to, co się już dzieje, a zwłaszcza na to, do czego jeszcze może dojść w przyszłości.

– Niech ludzie zobaczą, posłuchają i sami ocenią, czy Putin prze do wojny – puentował Carlson, który dodał, że opinią swych kolegów z mediów ani myśli się przejmować. Jak również słowami leninizującej Hillary Clinton, która nazwała go pożytecznym idiotą.

Polskich epitetów kierowanych pod adresem Tuckera Carlsona nie warto przytaczać, ale trzeba zastanowić się nad dość powszechnym w naszym kraju brakiem zrozumienia sensu i znaczenia jego rozmowy z przywódcą Rosji. Jednym z oczywistych powodów jest powszechne zacietrzewienie, albo wręcz plemienna nienawiść panująca między elektoratami różnych krajowych ugrupowań politycznych, więc cóż dopiero wobec Putina, którego od dwóch lat w topornej, ale wciąż jeszcze działającej propagandzie prowojennej utożsamia się ze Złem wcielonym. Nie analizując zupełnie działań administracji Bidena, będącej drugą strony wojny zastępczej o terytorium Ukrainy.

Inna sprawa, że z Putina żaden tam aniołek. Dość przypomnieć jego bezwzględny marsz do władzy, wojny czeczeńskie, zamachy bombowe, egzekucje polityczne, gnębienie opozycji. I faktycznie, w wywiadzie Carlsona lider z Kremla przejawia się – owszem, zręcznie, bo to fachowiec – ale przecież jako osoba Polsce wysoce niechętna… Dlaczegóż jednak miałby być przychylny po dwóch latach naszej ponadstandardowej pomocy Ukrainie, przekraczającej zresztą realne finansowe oraz militarne możliwości Polski? Po naszej wysilonej, niepożądanej w Europie ani nieodwzajemnionej przez samą Ukrainę (czyli sprzecznej z polską racją stanu) ofensywie dyplomatycznej w interesie zaatakowanego sąsiada? Że już o trywialnie agresywnych działaniach propagandowych nie wspomnę.

Uwaga na operacje pod fałszywą flagą

Pretensje do Carlsona, że nie przygotował się do wywiadu, bo nie znał szczegółów naszego sporu o Zaolzie z ówczesną Czechosłowacją? Wolne żarty. Owszem, półgodzinny wykład z historii wszystkich trzech Rusi, sąsiadujących z Koroną, a potem Rzecząpospolitą, Amerykanina zaskoczył, bo musiał. Co gorsza, zaskoczył również nasze MSZ: niektóre z dziesięciu odpowiedzi na „kłamstwa Putina” przypominały rzeszoto. Pomijały dobrze znane fakty, jak na przykład finansową interwencję spekulanta Sorosa w tzw. pomarańczową rewolucję. Ale kiepskie działania i jeszcze gorsze argumentacje w resorcie będącym niechlubną spuścizną po Bronisławie Geremku czy Władysławie Bartoszewskim to niestety raczej reguła niż wyjątek.

Władimir Putin relacje historyczne między Polską a Rusią / Rosją / Sowietami i znów Rosją nakreślił z rosyjskiego oraz własnego punktu widzenia, ale właściwie z jakiego miałby to zrobić? Zarzuty, że amerykański komentator nie spierał się z nim o każde słowo, są po prostu niemądre. Obawiam się, że działa tu stereotyp „agresywnego przesłuchiwania” wypracowywany latami przez Monikę Olejnik, ale to naprawdę nie jest wzorzec przyzwoitego dziennikarstwa. Choćby dlatego, że na pierwszym planie pojawia się tu dwustandardowość: jednym nie pozwala się dokończyć wątku, zakłócając tok argumentacji i przerywając niemal każde zdanie, podczas gdy wobec innych przyjmuje się postawę praktycznie wyznawczą… Gdyby Carlson tak się zachowywał w czasie swych wywiadów, nie dostałby zgody na rozmowę z Putinem. I nie poznalibyśmy pouczającej wykładni dziejów według Władimira Władimirowicza. I nie usłyszelibyśmy zapewnienia, że Kreml nie żywi wobec Polski żadnych pretensji, że jedynym powodem użycia przeciw naszemu krajowi siły militarnej byłby polski atak na Rosję…

To ciekawe sformułowanie i wbrew pozorom wcale nie uspokajające. Bo różne ataki się zdarzają: z własnej historii pamiętamy Radiostację Gliwice. Ale dzisiaj tzw. operacje pod fałszywą flagą, to niemal chleb powszedni, często o bardzo poważnych skutkach. Jak choćby nadal pomijana sprawa wieży WTC-7, która też „się wywróciła”, choć trzeci samolot w ogóle nie nadleciał. Czy też niewyjaśniona do końca spekulacja giełdowa na akcjach krajowych firm lotniczych, których maszyny „brały udział” w ataku z 11 września 2001 roku.

Znużenie wojną na Ukrainie

Tak, prezydent Rosji z pewnością nie jest żadnym gołąbkiem pokoju, ale gołąbkami nie są również ludzie z partii wojny w administracji Bidena, którzy (jak np. Victoria Nuland) pilotują sprawy Ukrainy od krwawego Majdanu w roku 2014. Wbrew dość powszechnej w Polsce propagandowej wykładni, Putin też ma swoje racje, które od początku dostrzegał prof. John J. Mearsheimer, politolog, twórca teorii realizmu ofensywnego, wykładowca na Uniwersytecie w Chicago. Jakie to racje? Politolodzy i kremlinolodzy zachodni od dawna uważają, że Rosja, mimo swego rozległego terytorium, bez Ukrainy, a konkretnie bez tzw. Noworosji oraz Krymu straci swój potencjał imperialny.

Wystarczy zatem „wyrwać” Rosji Ukrainę, włączyć do UE, przyjąć do NATO, a do tego trzeba jeszcze zdecydowanie pokonać rosyjską armię na ukraińskim teatrze działań wojennych… – snują swe śmiałe projekty. I później się dziwią, że prezydent Rosji samowolnie zaczyna „specjalną operację militarną”. Czyżby sądzili, że Putin nie rozumie znaczenia Ukrainy dla imperialnego statusu Rosji? Szkoda tylko, że Ukraińcy, mam na myśli zwykłych ludzi pozbawionych od dwóch lat szansy na normalne życie, pozostają ofiarami obecnej sytuacji. I przedmiotem rozgrywki w sprawie, która rozstrzyga się ponad ich głowami, ale za którą to właśnie oni płacą życiem, kalectwem, przymusową tułaczką, rozbiciem rodzin, emigracją.

Putin w rozmowie z Carlsonem przypomniał, że w zasadzie podczas rozmów w Stambule udało się osiągnąć i parafować porozumienie z Ukrainą, ale wmieszał się brytyjski premier Boris Johnson i… Boris Johnson już od dawna nie urzęduje przy Downing Street. Ukraińcy mają dość wojny oraz prezydenta Zełenskiego, który ostatnio zaczął być niezadowolony z przesadnej dociekliwości niezależnych mediów w sprawach afer korupcyjnych. No i generał Wałerij Załużnyj został zdymisjonowany, zresztą po kolejnej wizycie pani Nuland. Ołeksij Arestowycz, były doradca Zełenskiego, przebywa gdzieś zagranicą. Oby tylko nie doszło znów do ciekawych czasów, przed którymi przestrzega stare chińskie porzekadło.

16 lutego 2024

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *