Zbliża się 80. rocznica zagłady Huty Pieniackiej na polskich Kresach
Tragedia rozegrała się 28 lutego 1944 roku. Bandy ukraińskie UPA i oddziały niemieckiej Dywizji SS Galizien z ukraińskimi żołnierzami napadły na wieś o świcie i w ciągu kilku godzin wymordowały ok. 1000 polskich mieszkańców tej dużej wsi, paląc ich w stodołach i w innych pomieszczeniach gospodarczych. Zanim to nastąpiło, mieliśmy do czynienia z mordami, które zapowiadały tę tragedię.
Półtora miesiąca przed napaścią na Hutę Pieniacką oddziały UPA zaatakowały wioski Zalesie, Suchowolę oraz przysiółek Czernicy, Grobelka. Opowiada o tym Edward Gross z Huciska Brodzkiego („Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939-1946”, Wrocław 2004):
17 stycznia mieszkańcy Huciska Brodzkiego widzieli łuny na północ od Czernicy. Po kilku dniach wywiad ustalił, że dokonano masakry ludności w Zalesiu, tuż za Czernicą i w Suchowoli. Była to już zbrodnia na wielką skalę. […] banderowcy byli bardzo okrutni. Wrzucali do płonących zabudowań żywych ludzi, innym podrzynali gardła […] Ta nowa zbrodnia pochłonęła 17 osób w Zalesiu i 28 w Suchowoli. […] pojawiła się nowa łuna. Tym razem[…] w przysiółku Czernicy zwanym Grobelką”.
Ważnym elementem w tym komunikacie jest wiadomość, iż polskie podziemnie miało swój wywiad, który śledził działania UPA i wyciągał niezbędne wnioski dla obrony polskiej ludności. Potwierdzają się też spostrzeżenia, co do okrucieństwa zbrodni. Mordercy już nie tylko podrzynają swoim ofiarom gardła, ale i na dużą skalę wrzucają Polaków do ognia, by żywi płonęli i doznawali niewyobrażalnych cierpień. Jednak pojawiają się rozbieżności dotyczące ilości ofiar. Gross mówi o 28 ofiarach w Suchowoli, zaś dwaj inni autorzy, Cz. A. Świętojański i A. Wiśniewski, mieszkający w samej tej wsi, podają liczbę znacznie wyższą, bo 47. Wedle Grossa wywiad ustalił stan rzeczy, wedle obu autorów, oni sami ustalili, widzieli to na własne oczy. Wydaje się, że ich świadectwo jest bardziej wiarygodne. Potwierdza to informacja zawarta w cytowanej powyżej książce Komańskiego i Siekierki. Autorzy piszą:
„17 stycznia […] Tej nocy zostali zamordowani[…]”. I wymieniają 41 ofiar z imienia i nazwiska oraz 7 ofiar NN. Czyli razem 48 zamordowanych. Cz. A. Świętojański i A. Wiśniewski piszą też, że kilka osób:
[…] udusiło się w schowkach pod budynkami, które zostały spalone”.
Z kolei Czesław Keller ze wsi Koniuszków opowiada, że w styczniu 1944 r. na pobliską polsko-ukraińską wieś Bołdury napadli banderowcy przybyli z Wołynia. A wspomagali ich miejscowi Ukraińcy. Świadek widział na własne oczy efekty tego napadu: 40 pomordowanych wieśniaków, a między nimi roczne dziecko z przybitymi do komody rączkami i nogami. Spostrzeżenia dotyczą nie tylko ilości mordów, ale i technik zabijania. Gdy się zbierze do analizy pewną grupę morderstw, wyłania się obraz okrucieństwa i męczeńskiej śmierci. Szczególnie przejmująco brzmią słowa o znęcaniu się nad dziećmi, często niemowlętami. Obserwujemy nie tylko rzeczowo pokazane, konkretne tragiczne wydarzenia, ale widzimy też stan emocji narratorów, narastanie grozy, budowanie atmosfery przerażenia. Mordercy zamordowali w Bołdurach, jak się później okazało, ok. 100 Polaków, paląc ich domostwa. Ci, co ocaleli, schowali się do dużego murowanego budynku miejscowego folwarku.
Czyli od stycznia 1944 r. w powiecie brodzkim zaczyna już być bardzo groźnie. Ilość napadów wzrasta. Oddziały UPA z Wołynia wkraczają na ziemię brodzką. Miejscowi Ukraińcy aktywizują się i terroryzują wioski czysto polskie oraz napadają na Polaków we wsiach i przysiółkach mieszanych. Fala terroru coraz bardziej zbliża się do Huty Pieniackiej.
Nadchodzi luty. Do pogromu w Hucie Pieniackiej zostały cztery tygodnie. Jan Henryk Wróblewski z przysiółka Chudzińskie, koło wsi Czernica, niedaleko od Huty, informuje, że 2 lutego 1944 r. pod wieczór, w dzień Święta Matki Boskiej Gromnicznej, oddział UPA zaatakował wieś od strony lasu. Powstał popłoch. Było ciemno. Autor relacji uciekł do pobliskiego zagajnika. Banderowcy zabili mu matkę, a ciało wrzucili do ognia, zamordowali także brata. Przysiółek został spalony. Wielu członków z siedmiu mieszkających tam polskich rodzin straciło życie i cały dobytek.
Ale nie tylko powiat Brody już płonie od północnego wschodu. Odziały UPA docierają do powiatu złoczowskiego i w gminie Remizowce atakują wieś Czyżów. Huta Pieniacka osaczana jest też od Zachodu. Czyżów to niemała wieś, w większości ukraińska. Mieszkały tam 43 polskie rodziny. W nocy z 10 na 11 lutego banderowcy napadli na polskie domy, zebrali mieszkańców w jednym budynku i tych, którzy nie uciekli, wymordowali, a budynek podpalili. Kilka dni później kontynuowali dzieło, mordując 4 polskie kobiety. Napady powtarzały się, aż wieś pozostała bez Polaków. Niektórzy schronili się w Złoczowie. Opowiada o tym Jan Żuliński ze wsi Czyżów.
Dziesięć dni przed pierwszym napadem na Hutę Pieniacką, czyli w niedzielę, 13.02.1944 r. napastnicy z UPA otoczyli wieś Hucisko Brodzkie. To druga większa wieś na północny wschód od Huty Pieniackiej. Stefania Olender oraz wspomagający ją Antoni Januszewski z tej samej miejscowości, dokładnie relacjonują przebieg ataku. Banderowcy napadli na wieś w niedzielę, około południa. Ale zanim to nastąpiło, mieszkańcy obserwowali otaczające ich lasy i zauważyli duże zgrupowania oddziałów UPA. Jak liczne? Według ich obliczeń, siły te sięgały co najmniej 500 osób, okrytych w białe, jak im się wydawało, prześcieradła. Z pewnością były to mundury maskujące. W relacji widać naturalną skłonność do rozpoznawania rzeczy już znanych lub podobnych. Dlatego mieszkańcy wsi nie mówią o mundurach maskujących, ponieważ, jak można wnosić, do tej pory się z nimi nie zetknęli. Ale by nadać widzianemu zjawisku cechy prawdopodobieństwa, używają określeń im znanych, a równocześnie w miarę wiernie określających rzeczywisty stan rzeczy. Z lasu padły pierwsze strzały. Wieś po części pozostała bez mieszkańców, którzy poszli na Mszę Św. do odległego o 5 km kościoła w Panikwie. Ponieważ nikt nie zareagował na zaczepkę, ośmieleni banderowcy rzucili się do walki z karabinami i bronią maszynową. Na skraju wsi poczęły się palić domostwa. Rozpoczął się regularny ostrzał. Wtedy Polacy chwycili za broń, a kobiety, dzieci i starcy poczęli się chować do uprzednio przygotowanych kryjówek. Dał znać też o sobie niewielki odział AK, który stacjonował na skraju wsi. Partyzanci rzucił się do ataku i poczęli wypierać banderowców. Jednak część z napastników przedarła się do polskich chat i poczęła mordować. Ludzie uciekali w panice, gdzie kto mógł.
Mamy do czynienia z opisem prawdziwego, dramatycznego wydarzenia i obserwujemy narastanie napięcia. Narrator nie tylko skupia się na pojedynczych faktach, ale relacjonuje związki, jakie zachodzą między poszczególnymi faktami, umie je kojarzyć, tworzy historię tragedii, która ma wielu bohaterów.
Literacki opis tego napadu, też oparty na faktach, przedstawia Sulimir Żuk, pisząc:
Na nabożeństwie w Ponikwie było w tym czasie kilkaset osób. Byłem tam i ja […] z ojcem. W pewnym momencie zaczęły dochodzić odgłosy strzałów i wybuchów.[…] Nabożeństwo zostało przerwane. Ludzie w pośpiechu zaczęli wracać do domów. […] organista Tadeusz Kozaczewski […]odszukał kapitana (jednostki niemieckiej – St. Srokowski) na kwaterze i przekonał go do udzielenia pomocy […]argumentem […], że na wieś napadła partyzantka sowiecka. Kapitan przez radiotelefon wydał rozkaz, aby jeden czołg wraz z załogą zlikwidował bandytów[…]. Czołg wręcz oblepili młodzi ludzie z Huciska Brodzkiego. Pojechał z nimi również mój ojciec. […] banderowcy rozpoczęli okrutną rzeź mieszkańców. […] Najczęściej śmierć zadawano nożem lub siekierą. […] Zabitych było około czterdziestu osób[…][1].
W następnym numerze zagłada Huty Pieniackiej.
Fragment książki autora pt. „Zanim spłonęli żywcem”, która niebawem ukaże się w druku.
[1] Sulimir Stanisław Żuk, „Skrawek piekła na Podolu”, Warszawa 2009, s. 68, 69, 70. 71.