Takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie

Ten cytat w tytule, pochodzący z 1600 roku z aktu fundacyjnego Akademii Zamojskiej, nic nie stracił na aktualności. Można by go jeszcze tylko uzupełnić słowami św. Jana Pawła II: – Nie ma większego bogactwa w narodzie nad światłych obywateli.

13 grudnia 2023 roku, po niespełna 10 latach, premierem znów został Donald Tusk. Jakie było za jego rządów to „młodzieży chowanie”? Pozwolę sobie przypomnieć trochę faktów.

W roku akademickim 2012/2013 w 453 szkołach wyższych kształciło się 1617,9 tys. studentów, a zawodówki polikwidowano. Odnoszę wrażenie, że chodziło o to, aby pokazać światu, że Polska ma najwięcej ludzi wykształconych na metr kwadratowy. Egzaminy wstępne na wyższe uczelnie zamieniono na konkurs świadectw. Podania o przyjęcie można było składać jednocześnie do kilku uczelni. To, że szkoła szkole nie równa, nie miało znaczenia. Jak wiadomo w gospodarce rynkowej, tak wychwalanej przez liberałów, wszystko można kupić, nawet ustawę, a co dopiero prawo jazdy, dobre świadectwo czy dyplom. Oto kilka przykładów ogłoszeń studentów: – Potrzebuję osoby, która napisze mi pracę na temat e–biznes. Zagadnienia, jakie muszą być zawarte w pracy: wstęp, historia Internetu, korzystanie z zasobów Internetu, e–biznes w Internecie, jego wady i zalety, przykład e–biznesu, literatura, adresy wykorzystywanych stron www. Czcionka 12, times new roman. Proszę napisać, za ile ktoś napisze taką pracę i jakie ma doświadczenie w tym.– Szukam osoby, która pójdzie za mnie na egzamin ze statystyki. Dobrze zapłacę, a zaliczenie musi być na minimum 3. Szczegóły wynagrodzenia i resztę informacji tylko mailowo. Proszę w mailu napisać, jaka cena satysfakcjonuje osobę zainteresowaną dodatkowym, szybkim zarobkiem.

Szukam osoby, która rozwiąże mi przez mms zadania ze statystyki jak na zdjęciach. Oferty z ceną… – Mam napisać recenzję z filmu angielskojęzycznego – tu podał link do filmu. – Poszukuję kogoś, kto zna angielski i napisze mi tę recenzję. Oferty z ceną proszę przesłać przez formularz Gumtree.

O poziomie wiedzy ówczesnych studentów mogą coś powiedzieć nauczyciele akademiccy. Na uczelnie dostawało się wiele miernot, które nigdy nie powinny otrzymać indeksu. Czy można było pozbyć się ich po pierwszym semestrze? Nie można było. Dlaczego? Wyjaśnił to pewien profesor wyższej uczelni. Gdy u jednego z jego kolegów dwadzieścia procent studentów oblewało egzamin, zaniepokojony rektor wezwał go na dywanik i zapytał, czy chce, żeby jego uczelnia upadła. Nie chciał, więc trzeba było tumanów puszczać dalej.

Przypomniały mi się moje studia na Politechnice Wrocławskiej. Żeby zdać egzamin lub zaliczyć kolokwium trzeba było naprawdę dużo umieć. Wszyscy wykładowcy (część ze Lwowa) wymagali wiele, a niektórzy nawet bardzo wiele. Miałem trzech takich. O pierwszym mówiło się, że jak się go przeskoczy, to można już pisać „i”, jak drugiego to „n”, a trzeciego „ż”. Kropkę po „ż” można było postawić dopiero po obronie dyplomu. Szczególnie zapamiętałem tego pierwszego, choć już nie pamiętam, czy to była mechanika, czy wytrzymałość materiałów. Egzamin wyglądał tak, że w jego gabinecie zawsze było dwóch studentów. Jeden zdawał, a drugi przygotowywał się do odpowiedzi na wcześniej otrzymane pytania. W tym czasie na politechnice studiowało wielu Koreańczyków, tych północnych oczywiście. Choć po polsku mówili raczej słabo, to ze zdawaniem egzaminów radzili sobie bardzo dobrze. Pod drzwiami gabinetu docenta studenci czekający na egzamin przepytywali tych, co z niego wychodzili, o co byli pytani. Prawie co trzeci nasz student oblewał, a Koreańczycy – prawie wcale. „Te żółtki”, to musi być zdolny naród – pomyślałem. Przyszła kolej na mnie. Wszedłem do gabinetu, otrzymałem zestaw pytań i zacząłem się przygotowywać. W tym czasie odpowiadał Koreańczyk. Dostał bardzo łatwe pytania. Ale szczęściarz – pomyślałem z zazdrością. Tymczasem on miał problem z odpowiedzią. Zasłaniał się trudnościami z wysłowieniem i coś tam dukał od rzeczy. Podziwiałem cierpliwość docenta. W końcu mu przerwał, poprosił o indeks i… wpisał ocenę dobrą. Widząc moje zdziwienie, warknął pod nosem: – Sram, niech się w Korei mosty walą. Do dziś w pewnych sytuacjach cytuję docenta. Wówczas miałem żal do docenta, że dyskryminuje polskiego studenta, ale dziś już nie mam. Bardzo ciepło go wspominam, a nawet podziwiam. Dla niego najważniejsze było, aby polski inżynier był dobrze wyedukowany i mógł jak najlepiej służyć Ojczyźnie.

Tego docenta sprzed ponad sześćdziesięciu lat przypomina mi pewien profesor Politechniki Wrocławskiej, z którym się przyjaźnię. Też uważa, że polski inżynier, jeżeli ma jak najlepiej pracować dla kraju, to musi być dobrze wykształcony, bo na tym również polega patriotyzm. Jest także wymagający, a różni się od docenta tym, że czasami dopytuje studentów z podstawowej wiedzy o Polsce. Odpowiedzi, jak mi mówił, bywały niekiedy porażające. O studentach opowiadał wiele anegdotek. Przytoczę dwie.

1.  Student po raz trzeci podchodził do zaliczenia projektu z Podstaw Konstrukcji Maszyn.

– Widzę, mówi profesor, już pewien postęp w pana pracy. Zapewne chciałby pan zostać oficerem polskiej gospodarki?

– Tak, oczywiście – odpowiada student.

– Na pewno polskiej? Jeżeli tak, to proszę powiedzieć trzecią zwrotkę naszego hymnu.

– To ja musiałbym zacząć od początku.

– Dobrze, proszę od początku.

– Jeszcze Polska nie zginęła kiedy my żyjemy… Dalej nie potrafię, musiałbym zaśpiewać.

– Proszę, niech pan śpiewa.

– Ale, panie profesorze, ja nie mam dobrego słuchu.

– Do śpiewania hymnu nie trzeba być wokalnie uzdolnionym, a znać go powinien każdy Polak, co najmniej od podstawówki. Proszę poprawić ten projekt i przyjść ponownie.

– Dziękuję. Spodziewam się, że pan profesor znów przepyta mnie z hymnu. Na pewno będę znał.

2.  Kiedyś profesor zwrócił uwagę studentom, że ludzie wykształceni i inteligentni powinni interesować się również sprawami publicznymi, a ci którzy się nie interesują w języku starogreckim nazywają się idiotes (po polsku podobnie). Po wykładzie jeden ze studentów przyznał, że jest idiotą.

– Co pan zamierza z tym zrobić? – zapytał profesor.

– No, jakoś nadrobić.

– Proszę pana, jest taki podręcznik prof. Wojciecha Roszkowskiego Historia i teraźniejszość 1945-1979 cz. 1 i 1980-2015 cz. 2, w którym opisane są związki przyczynowo skutkowe zachodzących zdarzeń. Polecam, a jeśli pan nie zdobędzie, to panu pożyczę.

Później, na seminarium dyplomowym, na ławce studenta „przypadkowo” leżał HiT, czym sprawił profesorowi ogromną radość. Jak znam profesora, człowieka pogodnego, zawsze uśmiechniętego, to jestem przekonany, że nawet po jego uwagach nie dotyczących przedmiotu egzaminu, żaden student nie czuł się upokorzony, a co najwyżej zawstydzony. Idę o zakład, że wszyscy, już jako inżynierowie, będą go wspominać bardzo życzliwie. Takich profesorów pamięta się przez całe życie.

Jaka szkoda, że w okresie liberalnej edukacji rządów pierwszej ekipy Tuska takich wykładowców za bardzo nie mieliśmy. Ale trzeba przyznać, że były wyjątki. W końcu 2013 roku wykładowca KUL, Lech Trzcionkowski, nie mogąc się pogodzić z poziomem nauczania, na znak protestu odszedł z uczelni. Nie chciał uczestniczyć w fikcji Barbary Kudryckiej – minister szkolnictwa wyższego w rządzie Tuska. Uznał, że system finansowania studiów to rozdawnictwo płatnych dyplomów za minimalną cenę pracy studenta. Uniwersytet opisał w kategoriach patologii, wstydu i oszustwa. Uzasadniając swoją decyzję, napisał: – Nie walczymy już o najlepszych maturzystów, walczymy o każdego, kto zapisze się na nasze zajęcia, nawet gdy będzie to maturzysta z oceną dopuszczającą. Raz zdobytego studenta nie oddamy, wszak od niego zależy nasze przeżycie. Nierzadko instytuty wywierają nacisk na pracowników, aby nie byli zbyt wymagający, bo grozi to utratą źródła finansowania. Gdy zmniejsza się liczba studentów, nauczyciele akademiccy zaczynają walczyć o opinię łatwego do zaliczenia. W tych działaniach wspiera ich Ministerstwo, które w oficjalnej wykładni Krajowych Ram Kwalifikacji (KRK), czyli wytycznych określających układanie programów, stwierdza, że efekty kształcenia nie powinny odzwierciedlać ambicji kadry, lecz realne możliwości osiągnięcia tych efektów przez najsłabszego studenta, który powinien zaliczyć przedmiot. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby zdać sobie sprawę, jakie katastrofalne skutki dla poziomu studiów ma zalecenie Ministerstwa w sytuacji, gdy wiele uniwersytetów musi przyjmować wszystkich chętnych, którzy posiadają świadectwo maturalne. Wolę się wycofać z akademii niż współuczestniczyć w organizowanej przez Ministerstwo fikcji.Wypowiedź innego pedagoga: – Pracuję od kilku lat w szkolnictwie i początkowo miałem jeszcze jakieś złudzenia. Wierzyłem, że jak jesteś słaby, to wylatujesz albo powtarzasz klasę. Nic bardziej mylnego. Jak zbliża się koniec roku, mam pielgrzymkę dyrekcji, pedagoga i psychologa. Bo mam czelność usadzić jakiegoś ucznia. Jak już dochodzi do poprawki, to jest to żenujący spektakl. Komisja liczy trzy osoby, a głos decydujący ma dyrektor. Jeszcze nigdy nikogo nie usadziłem, bo na to nie pozwala system. Nierzadko uczeń praktycznie NIC nie powiedział, a skończył z oceną dopuszczającą. Potem taki imbecyl trafia na studia. Dlatego chciałbym jeszcze raz przeprosić szanownych wykładowców. To również moja wina

Trudno się więc dziwić, że tak wielu imbecyli mamy dziś w sejmie, na uczelniach czy w gospodarce. Po wygranych wyborach w 2015 roku PiS próbował tak przemodelować system edukacji, by wyłapywać talenty i je rozwijać, aby zdolni Polacy mogli budować siłę polskiej gospodarki. Wygaszono gimnazja, szkoły podstawowe stały się 8-letnie, przywrócono 4-letnie licea ogólnokształcące i 5-letnie technika, szkoły zawodowe zostały zastąpione przez szkoły branżowe. Systematycznie rosła subwencja oświatowa (w 2015 r. 40 mld 377 mln zł, w 2023 r. 64,40 mld zł) oraz płace nauczycieli, szczególnie nauczycieli początkujących. Duże środki rząd przeznaczał na modernizację, zwłaszcza cyfryzację oświaty. Realizowano z powodzeniem wiele projektów i programów np. Laboratoria Przyszłości, Aktywna Tablica, Poznaj Polskę, Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Inwestycje rządowe w infrastrukturę oświatową w latach 2015-2023 wyniosły 12 mld zł. Zmniejszono biurokrację w szkolę przez likwidację ewaluacji wewnętrznej i zewnętrznej, skrócenie ścieżki awansu zawodowego nauczycieli, likwidację oceny dorobku zawodowego (za okres stażu). Określono ustawowo minimalne limity zatrudnienia nauczycieli specjalistów (psychologów, pedagogów, pedagogów specjalnych, logopedów, terapeutów) co spowodowało ponad 2-krotny wzrost zatrudnienia tych nauczycieli. W celu wparcia szkolnictwa zawodowego rozpoczęto tworzenie Branżowych Centrów Umiejętności. Od 1 września 2022 r. wprowadzono godziny dostępności nauczycieli dla uczniów i rodziców. Ministerstwo robiło wiele, aby skończyć z pedagogiką wstydu w szkołach i na uczelniach. Zakładano kształcenie studentów w duchu wartości właściwych naszej cywilizacji z poszanowaniem historii i jej bohaterów.

13 grudnia 2023 roku nowym ministrem edukacji została, rekomendowana przez Donalda Tuska, Barbara Nowacka. Rządzenie rozpoczęła od zwolnienia wszystkich szesnastu Kuratorów Oświaty, niektórych już w dniu zaprzysiężenia nowego rządu. Nie liczyła się z ich kwalifikacjami i dorobkiem. Pominę opisywanie formy, w jakiej to zrobiła. Dolnośląski Kurator Oświaty Roman Kowalczyk o odwołaniu ze stanowiska dowiedział się ze strony internetowej Ministerstwa Edukacji Narodowej. Takie teraz obowiązują standardy.

Jak będzie wyglądała szkoła Koalicji 13 grudnia pod rządami Barbary Nowackiej, nowej szefowej resortu? Jedno jest pewne – będzie inna. Pani ministerka planuje rewolucyjne zmiany, ściśle współpracując ze Sławomirem Broniarzem, prezesem ZNP. Zapowiedziała, że przywróci szkole normalność, że będzie ograniczać liczbę lekcji religii w szkołach do jednej godziny tygodniowo, i że najlepiej byłoby je usunąć, tak jak podręcznik Historia i Teraźniejszość prof. Wojciecha Roszkowskiego. A w ogóle, to po co dzieciakom znajomość historii? Przykład posła Dariusza Jońskiego jest najlepszym dowodem, że jej znajomość nie jest potrzebna do zrobienia kariery. Młodzież potrzebuje więcej wiedzy praktycznej, jak choćby, że woda z octem wypłukuje plemniki, czy jak zakładać prezerwatywę. W 2014 roku takie nauczania były wdrażane na lekcji biologii już w trzeciej klasie, ale do władzy doszedł PiS i cofnął szkołę do średniowiecza. Teraz szkoła ma być nowoczesna. W tym celu pod koniec grudnia 2023 roku pani ministerka spotkała się z założycielką Fundacji SEXEDPL – Anją Rubik, która promuje wulgarną, genderową edukację seksualną dzieci i młodzieży w Internecie, gdzie instruuje się młodych ludzi, jak przygotować się do seksu analnego, jak promować i wspierać treści LGBT oraz jak wybrać gadżety erotyczne i dbać o ich higienę. Dla Barbary Nowackiej jest ona autorytetem w dziedzinie edukacji seksualnej uczniów w polskich szkołach.

Jedną z najważniejszych zmian, jakie pani ministerka wprowadzi, będzie odchudzenie podstawy programowej. Po co szkoła ma uczyć dzieciaki tabliczki mnożenia, skoro wszystkie mają telefony komórkowe i tam sobie znajdą, ile jest 8×7. Ponadto, aby jeszcze ulżyć uczniom, zakaże zadawania prac domowych. Być może dzieci dostaną indeksy i na podstawie zaliczeń z wykładów, tzn. samego uczestnictwa w lekcjach, uczeń przechodziłby do następnej klasy. I to dopiero byłaby nowoczesna szkoła na miarę XXI wieku.

Pani ministerko, do dzieła! Dzieciaki już nie mogą się doczekać takiej szkoły.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *