Kontrowersyjny dominikanin Girolamo Savonarola, jeden z antagonistów gry Assassin’s Creed II, istniał naprawdę.
W rzeczywistości jednak nie spłonął żywcem na stosie (ani nie został zasztyletowany przez asasynów) – został skazany na śmierć przez powieszenie, a potem na stosie spalono jego martwe ciało. No i oczywiście nigdy nie istniało żadne Jabłko Edenu, którego mógłby użyć do kontrolowania tłumu – a na pewno nie w takiej formie jak w grze.
Prawdą natomiast jest, że jako kaznodzieja odznaczał się ogromną charyzmą, do tego stopnia, że w mieście uważanym za jeden z głównych ośrodków renesansowego humanizmu udało mu się zgromadzić licznych zwolenników, przekonanych o nieuchronności Sądu Ostatecznego i chłonących pochwały skromnego życia. Szczególnie chętnie słuchały go kobiety, które potem zaprowadzały w swoich domach posty na tyle surowe, że miasto musiało obniżyć podatki rzeźnikom, żeby nie zbankrutowali.
W lutym 1497 roku zakonnik rozpalił tak zwane „ognisko próżności”. Wraz ze swoimi zwolennikami spędził wcześniej kilka miesięcy na gromadzeniu przedmiotów, które mogły kusić ludzi do grzechu i zachęcać do zaniedbywania religijnych obowiązków, włącznie z dziełami sztuki, kosmetykami, instrumentami i odzieżą. Tego dnia publicznie spalił wszystkie te rzeczy na Piazza della Signoria (placu rady miejskiej, która rządziła Florencją w czasie gdy ta była republiką), symbolicznie uwalniając florentyńczyków od pokus.
Swoimi wystąpieniami i krytyką władz Kościoła Savonarola popadł w konflikt z ówczesnym papieżem Aleksandrem VI (niesławnym Rodrigo Borgią). W 1498 roku skazano go na śmierć za herezję (warto pamiętać, że wówczas herezje traktowano jako, mówiąc językiem współczesnym, ideologiczną podbudowę do działalności terrorystycznej, stąd tak surowe traktowanie – Florencja nie była teokracją). Został ekskomunikowany, ale umożliwiono mu spowiedź, przyjęcie ostatniego namaszczenia i komunii przed śmiercią. Popioły dominikanina rozsypano na powierzchni rzeki Arno, tak żeby nie zostały po nim żadne relikwie.
Nie trzeba było długo czekać, aby Kościół radykalnie zmienił zdanie w kwestii Savonaroli. Następcy Aleksandra VI mimo licznych namów nigdy nie potępili zakonnika. W 1558 roku po starannej analizie jego pism i kazań specjalna komisja orzekła, że nie znaleziono w nich żadnych objawów herezji. Mało tego, jeden z osiemnastowiecznych papieży, Benedykt XIV (nie mylić z Benedyktem XVI) wielokrotnie powoływał się na jego pisma i uznawał charyzmatycznego kaznodzieję z Florencji za jednego z wielkich uczonych Kościoła. Kościół anglikański uznał go wręcz za świętego.
Na Piazza della Signoria jest dziś wmurowana tablica upamiętniająca miejsce „ogniska próżności”, a zarazem miejsce spalenia ciała dominikanina.
Ciężko o jednoznaczną ocenę tej barwnej postaci. Mam jednak wrażenie, że „ognisko próżności” raczej nie przekonało nikogo, kto już nie byłby przekonany. To było coś w rodzaju renesansowego happeningu, piętnastowieczny odpowiednik oblewania zupą obrazów w galerii sztuki i przyklejania się do ściany. (Nie porównuję tu celu, tylko metody).
Savonarola owszem, miał wielu zwolenników, ale dlatego bo był charyzmatycznym kaznodzieją, a nie dlatego, bo palił gęśle i perfumy.
I stąd nauka dla współczesnych aktywistów: jeśli chcecie, żeby wasz przekaz się przebił, potrzebujecie charyzmatycznego kaznodziei.
Zdjęcia autora