Zapewne zmienia się oblicze świata. Nie jest już taki, jaki do tej pory był nam znany. Wszystko ulega przekształceniom bądź zniekształceniom. Reforma przekształca się w deformę. Antywartości dokonują dekonstrukcji swoich pierwotnych odniesień. Wydaje się, że kryzys dosięga każdej tkanki ludzkiej działalności i życia. Dotyka także instytucji wytworzonych przez człowieka. Zatem dotyczy państwa, a nawet Kościoła. W przypadku państwa uwidacznia się w anarchizacji życia społeczno-politycznego, a w przypadku Kościoła związany jest z galopującą laicyzacją. Jeden z profesorów, przedstawiciel wrocławskiej inwentyki, twierdzi, że kryzys jakiejkolwiek instytucji związany jest ze złym jej zarządzaniem. Zapewne w twierdzeniu tym jest wiele prawdy, ale trzeba szukać źródła tego kryzysu, a ten zapewne tkwi w człowieku.
Co się tyczy Kościoła to ośrodki liberalno-lewackie poprzez swoje działania ideologiczne chcą doprowadzić do zaniku cywilizacji chrześcijańskiej. Potwierdzenie swojej tezy znajdują w filozofii politycznej Chantal Delsol, która określa siebie jako neokonserwatystkę liberalną, autorkę m. in. „Czasu wyrzeczenia” (2020) czy „Zmierzchu uniwersalności” (2022). Kontrowersje wzbudziło jej przedłożenie wygłoszone podczas wykładów janopawłowych organizowanych na Gregorianum w Rzymie, gdzie miała odczyt „Koniec chrześcijańskiego świata”. Poszerzeniem wywodów zawartych w odczycie stała się wydana w tym roku jej nowa książka „Koniec świata chrześcijańskiego. Inwersja normatywna i nowa era”. To właśnie ta francuska filozof idei łagodzi twierdzenie Fryderyka Nietzsche „Bóg umarł”, dodając swoją perspektywę cywilizacji chrześcijańskiej pozostającej w agonii. Przy czym jej zdaniem agonia ta trwa od czasów Rewolucji Francuskiej. Każdy Francuz wychwalać będzie zdobycze rewolucyjne, które wywarły olbrzymi wpływ na bieg historii świata. Niewątpliwie prócz wzniosłych rewolucyjnych haseł – liberté, égalité, fraternité (wolność, równość, braterstwo) – pojawiła się gilotyna, która dała impuls hitlerowskim Niemcom do tworzenia obozów koncentracyjnych, a Sowietom do zakładania łagrów. Zapewne wszystkie dyktatury ideologiczne, dążąc do gruntownej zmiany systemu politycznego i tworzenia „nowego człowieka”, korzystają z rewolucyjnego potencjału Francji. Sam Robespierre, posiłkując się filozofią Rousseau i Woltera, próbował budować zarówno społeczeństwo doskonałe, wydobyte z pierwotnej grzeszności, jak i państwo – w oparciu o aparat pojęciowy dogmatów Kościoła, bo przecież innych nie znał. Jednak z zaciekłością zwalczał Kościół i jego wyznawców, kierując się pojęciem zbiorowej woli.
Skoro każda rewolucja pożera swoje dzieci, to również Robespierre stał się jej ofiarą, ginąc na szafocie. Ale rewolucja trwać musi. Jeśli Robespierrowi nie udało się zniszczyć Kościoła, to myślano, że uczyni to Napoleon. Owszem był taki moment w historii Kościoła, kiedy cesarz Francuzów ku uciesze Rzymian uwięził papieża Piusa IX w zamku Fontainebleau i wydawało się, że owczarnia pozbawiona swego pasterza, jeśli nie wyrzeknie się swojej wiary, to przynajmniej się rozproszy, a Kościół przestanie istnieć. Wystarczyło kilka lat, by nastał zmierzch ery Napoleona, który do tego samego papieża w pokorze przyjeżdża do Fontainebleau i po długiej rozmowie uwalnia go, pozwalając mu powrócić do Rzymu. Ku zaskoczeniu Piusa IX ten sam rzymski lud wychodzi na ulice i wita owacyjnie Następcę Piotra, który głęboko wzruszony ustanawia dla upamiętnienia tej historycznej chwili uroczystość Matki Bożej Wspomożenia Wiernych.
Czy na skutek rewolucji i ery napoleońskiej chrześcijaństwo rozpoczęło stan agonii? Wydaje się, że raczej, wstrząsane wydarzeniami zewnętrznymi, weszło w etap turbulencji powodujących wprawdzie kryzys, ale nie cywilizacyjny zanik. Cywilizacja chrześcijańska przetrwała także mimo wcześniejszych wstrząsów, jakie Kościół przeżywał czy to w 1054, czy pięć wieków później, gdy nastąpił dalszy podział Kościoła zachodniego, a protestantyzm ze swoją zasadą „cuius regio eius religio” przemodelował całą strukturę wiary ówczesnej Europy.
W dobie obecnej niejednokrotnie szokują progresywne wypowiedzi ludzi Kościoła, którzy głoszą tezę zaniku cywilizacji chrześcijańskiej. Być może czynią to z niewiedzy związanej z historią Kościoła, a może realizują neomarksistowską wizję Kościoła doby ponowoczesnej. Nie bez znaczenia stają się wydarzenia związane z drogą synodalną w Niemczech, gdzie następuje przewartościowanie tradycyjnych dotąd paradygmatów wiary, co bez wątpienia grozi schizmą. Proponowane nowe rozwiązania mają wyznaczać przyszłość Kościoła z zatarciem pamięci przeszłości. Soborowe połączenie Pisma Świętego i Tradycji już zostaje w kościele niemieckim rozerwane, a miejsce tej ostatniej zajmują znaki czasu. Twórca tego pojęcia, które urosło do rangi teologicznej myśli, o. Marie Dominique Chenu zachęcał Kościół do odczytywania znaków czasu, które miały być wyznacznikiem sojuszu Kościoła i świata. Wedle słów samego Chrystusa Kościół i jego słudzy mieli być znakiem sprzeciwu, bo i świat sprzeciwiać się im będzie. W duchu ponowoczesności Kościół w Niemczech zapowiada kapłaństwo kobiet. Progresywne podejście do kapłaństwa całkowicie zmienia jego przeznaczenie. Boli zatem fakt, że kościół w Niemczech przyswaja neomarksistowską ideologię, pod płaszczykiem której szuka dróg wyjścia z kryzysu. Niezrozumiałe jest, że w kościele w Polsce też są duchowni wieszczący zanik chrześcijaństwa.
Czołowy marksista PRL, wręcz dogmatyk marksizmu, filozof Leszek Kołakowski popełnił w 1959 r. esej „Kapłan i błazen”. Podał w nim, jak na marksistę zaskakującą, ale jakże trafną definicję kapłana: „To strażnik Absolutu i (…) Tradycji”. Jeżeli uwzględnimy „twórczą” myśl współczesnych progresistów wieszczących zanik cywilizacji chrześcijańskiej, to uznać należy zmianę definicji kapłana podaną przez Leszka Kołakowskiego. Zatem kapłan przestanie być strażnikiem Absolutu i Tradycji, a stanie się odźwiernym czekającym aż zabłąkana dusza zawta w Kościele, by spotkać się z Bogiem, który o dziwo, jej zdaniem, jeszcze nie umarł.
Bóg, wiara, Kościół, kapłaństwo – zawsze będą wzbudzać emocje, tak samo jak emocje w ówczesnych czasach wzbudzał krzyż i Zbawiciel. Rozpiętość krzyża znaczona była rozpiętością ludzkiej emocji. Pod krzyż przychodzili ci, którzy chcieli być jedynie świadkami wydarzenia. Pod krzyż przychodzili także ci, którzy Bogu chcieli wykrzyczeć swój gniew i sprzeciw. Pod krzyżem była też, wprawdzie nieliczna, ale jakże opiniotwórcza grupa, która tak po ludzku współczuła i szukała zrozumienia dla tego, co się wydarzyło. Wówczas wydawać się mogło, że wszystko już się skończyło, zanim na dobre się zaczęło. Chrześcijaństwo nie zanikło, bo Bóg okazał się siłą i stał się wewnętrzną mocą swoich wyznawców.
Jakie zatem przesłanie skierować do współczesnych progresistów polskiego kościoła? Zacznijcie się modlić, zwłaszcza modlitwą brewiarzową, nie zniekształcajcie swojej wiary nowatorską myślą filozoficzno-teologiczną. Na nowo odszukajcie Boga w swoim życiu, postawcie Go na pierwszym miejscu, a wszystko będzie na miejscu właściwym!