Umieszczone na stronie www.prawdajestciekawa.pl przed I turą wyborów
Nie pytam KTO ma (lub powinien) być prezydentem, tylko JAKIM ma być, JAK ma sprawować swoją rolę, funkcje i uprawnienia.
Nie będzie to wykład akademicki o pozycji ustrojowej Prezydenta RP. Chętnych zapraszam do lektury właściwych podręczników i prac poświęconych temu organowi państwa. Pochylę się nad niektórymi relacjami jako swoistej osobistej refleksji nad kończąca się właśnie kampanią wyborczą.
Kampania pokazała 13 kandydatów tak jakby kandydowali na Prezesa Rady Ministrów lub co najmniej na funkcje parlamentarne. Nieliczni wykazali się znajomością tematu w zakresie pozycji ustrojowej urzędu prezydenta i jego kompetencji, podobnie tylko niektórzy wskazywali na osobiste przymioty, którymi powinien się charakteryzować Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej.
Sama nazwa wskazuje, że jest przewodniczącym, reprezentantem jakiegoś kolegium o funkcjach publicznych.
W polskim przypadku to kolegium polityczne, do którego należą wszyscy polscy obywatele. Art. 16 ust.1 Konstytucji stanowi bowiem, że jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej i gwarantem ciągłości władzy państwowej. Wybiera go Naród (art.127 ust.1), co w ujęciu konstytucyjnym, a więc prawnym a nie etnograficznym oznacza ogół wyborców. Nie reprezentuje bowiem rządu czy parlamentu, choć wiadomo, że w określonych funkcjach wyznaczonych prawem władza ustawodawcza też reprezentuje państwo i obywateli, podobnie jak władza wykonawcza. Jest najwyższym przedstawicielem, co przecież nie oznacza, że stoi ponad innymi naczelnymi organami państwa. Zgodnie z podziałem władz (jedna z fundamentalnych zasad ustrojowych, która obecnie jest nadszarpnięta przez ingerencję władzy wykonawczej), Prezydent RP sprawuje władzę wykonawczą (art. 10 Konstytucji), która jest również reprezentowana przez Radę Ministrów.
Osoba prezydenta obraca się w określonym i zmiennym kontekście politycznym. Ma to fundamentalne znaczenie z uwagi na to, że jest konstytucyjnym „gwarantem ciągłości władzy państwowej”. Wyraża suwerenność państwa podobnie jak rząd i inne naczelne organy egzekutywy oraz sądy działające przecież w imieniu państwa i obowiązującego w nim suwerennego prawa. Mieliśmy przykład okresów kohabitacji [współzamieszkiwania], ale to nie jest zasadniczo współrządzenie – jak np. we Francji. W Polsce oznacza tylko współodpowiedzialność polityczną, mimo przeciwstawnych lub choćby tylko niezbieżnych programów politycznych między prezydentem a wykonawcami woli politycznej większości parlamentarnej. Wymaga to od głowy państwa woli kompromisu politycznego w zasadniczych, ważnych kwestiach warunkujących stabilność i bezpieczeństwo państwa.
Nie może być tak, że „małżonkowie” egzekutywy w tym mieszkaniu, któremu na imię Polska, oddzielą się nieprzekraczalnym murem różnic politycznych, inwektyw czy nawet insynuacji. Muszą się znaleźć drzwi w tym mieszkaniu, które nie są zabite na klucz nieporozumienia i zawiści. Nie może być też tak, że skłóceni ze sobą lokatorzy tego mieszkania poszukują okien i pomocy z zewnątrz, by wejść do pokoju współlokatora.
Mam wrażenie po obecnej kampanii prezydenckiej, że bardzo wielu wyborców i większość kandydatów na urząd głowy państwa nie rozumie tej sytuacji i rosnących, a nie malejących z tego powodu problemów. Zaznaczam, że nie wszystkie relacje między Prezydentem a innymi organami egzekutywy w sferze władzy wykonawczej są konstytucyjnie dookreślone. Wielokrotnie, zwłaszcza na debatach dotyczących konstytucji, zwracałem na to uwagę, postulując zmiany w konstytucyjnych przepisach, a może również w niektórych ustawach.
Polski prezydent nie jest sternikiem łodzi państwowej i zasadniczo nie wyznacza kierunku, w którym łódź ta płynie. W zgodzie z art. 126 Konstytucji, dba jednak o to, by płynęła w miarę bezpiecznie. Zwraca uwagę na sztormy, dobre prądy i wiatry, ale też ostrzega przed tym, że na przykład kadłub przecieka albo, że sternik to ryzykant albo gorzej – nie wie co czyni. Dba szczególnie o to, by były zapewnione środki na wypadek katastrofy, itp.
W ostatnim 35-leciu były też takie okresy, w czasie których prezydent mieszkał po tej samej ogólnie rzecz biorąc stronie politycznej co większość parlamentarna. Z uwagi na swoją rolę i prerogatywy nie oznacza to jednak, że „wykonywał” wówczas wolę większości parlamentarnej lub postulaty rządu. Przecież nawet jeśli mieszka obok w tym samym mieszkaniu strony politycznej i relacje między lokatorami są poprawne, to jego interesy nie są identyczne z rządem czy większością parlamentarną. Powtarzam: powinny być co najmniej zbieżne w zasadniczych kwestiach decydujących o stabilności państwa.
Nie jest także ani zakładnikiem parlamentu ani rządu, i odwrotnie. Ani władza ustawodawcza, ani wykonawcza, jak również sądowa nie jest zakładniczką prezydenta. Po drugie, nie jest ponad tymi władzami, choć spełnia ważną funkcję arbitrażu politycznego. Wymaga to od prezydenta zdolności koncyliacyjnych. Nie musi być zbyt przystojny i używać zniewalającego uśmiechu lub tembru głosu. Na chwałę Rzeczypospolitej powinien w dostatecznym stopniu, a więc wysokim znać języki obce, znać struktury polityczno-ustrojowe innych państw i organizacji międzynarodowych, wreszcie być odpornym na stres nie tylko w zakresie negocjacyjnym. Oczywiście, w celu właściwego, a wiec skutecznego wykonywania swojej roli te przymioty powinni posiadać także jego ministrowie.
Prezydent musi przed objęciem urzędu nabyć umiejętności negocjacji i koncyliacji w stosunkach zewnętrznych, zagranicznych (szczegóły w art. 133 Konstytucji). Przypomnijmy, że trwa bulwersujący spór między prezydentem a rządem dotyczący m.in. mianowania i odwoływania ambasadorów. Rząd posuwa się tutaj do naruszania zasad konstytucyjnych mimo jednoznacznych przepisów, a także stosownych orzeczeń wyjaśniających Trybunału Konstytucyjnego.
Poniżanie prezydenta w publicznych wypowiedziach polityków, co w przeszłości miało miejsce oraz kwestionowanie przez ministrów resortowych zakresu prezydenckich prerogatyw bez względu na orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego jest w sumie osłabianiem nie tylko głowy państwa, lecz Państwa w ogólności. Słabość państwa aż nadto wykazała ostatnia i przedostatnia kampania wyborcza. Prezydent bowiem nie tylko czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji, stoi na straży nie tylko (formalnej) suwerenności, lecz również w wymiarze konkretnym, to jest w zakresie bezpieczeństwa państwa i nienaruszalności i niepodzielności terytorium kraju (art. 126 st.2 Konstytucji). Dlatego m.in. jest zwierzchnikiem sił zbrojnych (art. 134 Konstytucji), ale przecież nie jest ich naczelnym dowódcą czy organizatorem ich uzbrojenia. Ma jednak organ doradczy – Biuro Bezpieczeństwa Narodowego.
Prezydent nie jest tylko „zwornikiem nawy państwowej”, „strażnikiem” – ma również własne prerogatywy. Jest wreszcie moderatorem. Ma prawo inicjatywy ustawodawczej (art. 118 Konstytucji) oraz przed podpisaniem ustawy, prawo do wniesienia w określonym trybie (art.122 ust. 5) umotywowanego wniosku o ponowne rozpatrzenie ustawy przez Sejm. Nie jest to prawo bezwzględne, skoro Sejm może ustawę kwalifikowaną większością ponownie przegłosować wbrew stanowisku prezydenta. Uwaga ta jest szczególnie ważna w przypadku polskiej kohabitacji politycznej.
W nielicznych przypadkach (np. prawo łaski) Prezydent jest arbitrem. Prezydent, w granicach prawa nominuje, wyznacza, akceptuje. Wymaga to od prezydenta nie tylko wiedzy, skuteczności działania, ale również przymiotów moralnych. Zawsze bowiem musi mieć na uwadze, że jest – jak nikt inny – jednoosobowym gwarantem ciągłości władzy państwowej (cyt. art. 126 ust. 1 Konstytucji) w całym jej zakresie: symboliki, tradycji i tożsamości historycznej zgodnej z odczuciami Narodu, który reprezentuje.