Guziki

Matce

Pociąg zatrzymał się na maleńkiej stacyjce. Na peronie donośny głos zawołał:

– Koniec jazdy. Tu zostajemy.

Pociąg był bardzo długi i składał się wyłącznie z wagonów towarowych. W jednym z nich na podłodze zasłanej słomą, leżała na wpół przebudzona, młoda dziewczyna – dziewczynka jeszcze. Miała na imię Kazia.

Jej siostry – starsza o rok Magda i młodsze: Staszka, Hanka i Marysia – spały opodal. Wtulona w worek z ziarnem, spała też matka Kazi z małym Stasiem u boku.

Trzebnica 1946

Wagon zastawiony był workami, beczkami i rozmaitym sprzętem gospodarskim. Na jego środku mały, żelazny piecyk wygasł już o rannej porze. Pod ścianą, na dużej skrzyni drzemał Antek – chłopak nieco starszy od Kazi. W końcu wagonu, zza przepierzenia, wystawały krowie łby.

– Jechaliśmy całe cztery tygodnie – powiedziała cicho Kazia.

– No i dojechaliśmy – głos Antka obudził ją zupełnie.

– Repatriacja, znaczy się, skończona – dodał czochrając się o ścianę plecami.

– Trzeba zobaczyć, co warte te ziemie odzyskane, przez Stalina darowane, znaczy się – powiedział, wstając. Powoli odsunął ciężkie drzwi wagonu i zeskoczył na peron. Poprawił czapkę i poszedł w kierunku lokomotywy, która w tej chwili wypuściła parę.

Przeciągły gwizd obudził śpiących. Starsze siostry bez słów podzieliły się porannymi zajęciami. Kazia doiła krowy, Magda rozpalała piecyk. Mokra słoma ze ściółki dawała więcej dymu niż ognia. Ale i tak podgrzanego na piecyku mleka młodsze dzieci nie chciały pić. Marudziły o kawałek chleba.

– Mamo, zostało dużo mleka – powiedziała Kazia – co z nim zrobić?

– Zrób co chcesz – odparła matka zrezygnowanym głosem.

Od czasu, kiedy przyszła wiadomość o śmierci męża, zapadła się w żalu nad sobą i dziećmi.

– Można by sprzedać – powiedziała Kazia – i kupić chleba dzieciom. Czuła się odpowiedzialna za matkę i rodzeństwo. Ojciec powiedział jej kiedyś: „Może być tak, że pójdę na wojnę i nie wrócę. Wtedy ty, Kaziu, masz zaopiekować się mamą i dziećmi”. Bardzo wtedy płakała, ale teraz nie czuła ciężaru tamtych słów – po prostu spełniała nakazany obowiązek.

Trzebnica lata 40. Klasztor Boromeuszek, fotopolska.eu

W otwartych drzwiach wagonu pokazała się głowa Antka.

– Tu niedaleko jest miasto – mówił wchodząc. – Pół godziny torami, znaczy się, będzie.

– Nazywa się Trebnitz – dodał – a ta stacja to jest niemożliwa do nazwania po ludzku… Moltketolke czy jakoś tak, znaczy się.

– Mamo, ja pójdę do miasta! – krzyknęła Kazia. – Sprzedam mleko i może chleba dostanę!

– Pójdziesz – odezwała się matka – i nie wrócisz, tak jak on poszedł i nie wrócił. – Wojować mu się zachciało – dodała – a nie musiał iść. Swoje lata miał i dzieci sześcioro. – Inni, młodsi, w domu zostali – ciągnęła patrząc na Antka.

– Chciałem iść – powiedział Antek ponuro.

– Tak? To po coś do beczki wlazł i kazał się owsem przysypać – zapytała ironicznie.

– To stryjek Antoni kazał – bronił się Antek. – Żeby granicę przejechać i żeby Ruscy nie znaleźli.

– Stryjek Antoni? Ksiądz proboszcz, znaczy się! – mówiła szybko. – Ciebie do mojej beczki w wagonie schował? Jakby cię znaleźli, to on nic nie wie, a ja z dziećmi na Sybir?! – I jeszcze to – powiedziała, podchodząc do skrzyni i podnosząc wieko. Pochyliła się i wyjęła spory rulon. Podniosła go obiema rękami do góry tak, że się rozwinął. Był to obraz z kościoła we wsi skąd ich repatriowano.

– Bierz i zanieś stryjkowi – powiedziała twardo do Antka.

– No, ale ja byłem u niego w wagonie i… – Antek zająknął się.

– I co? – zapytała.

– Ksiądz proboszcz kazał, żeby święty obraz tu został – odpowiedział Antek zdecydowanie.

Matka Boska Bolesna, fot. Teresa Gola

– Na razie – dodał szybko. – Dopóki kościoła jakiegoś się nie znajdzie. Matka Kazi ze stężałą twarzą zwinęła obraz i włożyła go do skrzyni. Zapadła męcząca cisza, którą przerwał Antek.

– Pójdę z nią – powiedział, wskazując ruchem głowy na Kazię – do miasta, znaczy się. Matka Kazi bez słowa wzięła Stasia na ręce, przygarnęła do siebie młodsze dziewczynki i ciężko usiadła na skrzyni.

– Bierz wiadro – komenderowała Kazia i wyskoczyła z wagonu.

Antek niechętnie wykonał jej polecenie. Poszli razem wzdłuż pociągu, potem obok ucichłej już lokomotywy i dalej torami – do nieznanego miasta o obcej nazwie Trebnitz.

Na ulicach miasteczka nie było dużo ludzi. Kilka niemieckich kobiet, w charakterystycznie zawiązanych chustkach z węzłem nad czołem, lękliwie przemykało pod ścianami domów, starając się nie wchodzić w oczy żołnierzom sowieckim i polskim, których widać było niewielu, głównie w pobliżu co okazalszych budynków strzeżonych przez uzbrojone warty.

Kazia i Antek zatrzymali się na placu przed dużym kościołem. Krążyło tam sporo osób, oferując głównie odzież na wymianę. Szukano żywności. Ledwo Kazia postawiła wiadro z mlekiem przed sobą, zaraz podeszła do niej młoda kobieta z niebieskim płaszczem na ręce.

– Milch für diesen Mantel, vielleicht? – zapytała w niezrozumiałym dla Kazi języku.

– Ona chyba chce zamienić płaszcz za mleko – odezwał się Antek niepewnie.

– Ale ja chcę chleb – powiedziała Kazia, rozkładając ręce. Stali we troje, patrząc na siebie wyczekująco.

Młody żołnierz w oficerskim mundurze zatrzymał się przy nich.

– O co chodzi? – zapytał.

– Chcę chleb – powtórzyła Kazia.

Niemka przestraszyła się munduru.

– Ich brauche Milch für meine Kinder – powiedziała niepewnie.

– Aber sie braucht Brot – oficer zwrócił się do kobiety.

– O ja, ja. Warten Sie bitte – powiedziała i zniknęła w jakiejś bramie. Po chwili wróciła z bochenkiem chleba. Podała go Kazi, a ta bez słowa pokazała na wiadro z mlekiem. Kobieta pochyliła się, żeby je wziąć.

– Zaraz, zaraz – krzyknął Antek – a płaszcz! – Mleko i wiadro to dwa – mówił, wystawiając dwa palce przed oczy zdezorientowanej kobiety – chleb i płaszcz to też dwa.

– Równo musi być – zwrócił się do żołnierza. – Sprawiedliwie, znaczy się.

Ten roześmiał się.

– Gib ihr deinen Mantel und fertig – rozkazał Niemce. Kobieta podała płaszcz Kazi, wzięła wiadro z mlekiem i szybko odeszła.

– Będziesz bogaty, albo cię powieszą – żartobliwie powiedział żołnierz do Antka.

– A co, mam się dać oszukać i stracić co mi się należy – odparł Antek zaczepnie.

– Tak to jest, jeden zyskuje, drugi traci – żołnierz filozoficznie skomentował słowa Antka. – Ja straciłem wszystko – mówił dalej. – Ojca Ruscy wywieźli na Sybir, dwór spalili banderowcy, majątek przepadł, matka z siostrami zaginęła nie wiem gdzie. – Co mi zostało? – zapytał i zaraz sam sobie odpowiedział. – Honor polskiego oficera mi został – westchnął.

Po czym zasalutował, odwrócił się na pięcie i odszedł w tym samym kierunku, w którym poszła kobieta.

Kazia wsunęła chleb za pazuchę i narzuciła płaszcz na ramiona. Był za duży, sięgał jej do kostek, ale miał wielkie, złocące się guziki, które bardzo się Kazi podobały.

– Sprawa załatwiona – powiedział Antek. – Masz chleb. I żebyś pamiętała, że płaszcz to masz dzięki mnie, znaczy się.

– Poczekaj tu – dodał. – Rozejrzę się trochę i wrócę za godzinę.

Zanim się obejrzała, Antek zniknął. Czuła się niepewnie wśród obcych. Żałowała, że młody żołnierz odszedł. Bała się, ale nikt nie zwracał na nią uwagi.

Nagle usłyszała strzał i plac natychmiast opustoszał. Pobiegła z nieznanymi ludźmi. Po chwili biegnący zatrzymali się. Przed nimi, na środku ulicy, leżał polski żołnierz w kałuży krwi. A nad nim chwiał się na nogach, wyraźnie pijany, sowiecki major w zalanej mlekiem gimnastiorce. Obok leżało przewrócone wiadro, z którego rozlane mleko mieszało się z krwią na bruku.

– Wot, polskij pan! – wrzeszczał major, wymachując rewolwerem. – Ja ubił jewo kak sabaku! – A wy szto? – zwrócił się do stojących. – Strielać budu!

Podniósł rękę i wystrzelił na postrach. Ludzie pobiegli z powrotem w kierunku placu. Kazia została sama. Była przerażona. W zabitym żołnierzu rozpoznała młodego oficera, który jej pomógł. Nie mogła pojąć przyczyny mordu. Czy to było mleko? Jak można zastrzelić kogoś dla wiadra mleka? Nie, to musiało być coś innego.

Postanowiła jak najszybciej wrócić do matki. Odnalazła drogę do torów i poszła nimi do pociągu. Pociągu, który przywiózł ją do tego groźnego świata i który był dla niej teraz jedynym schronieniem.

Ledwie minęła ostatnie zabudowania miasta, kiedy z lasu wyszedł i zagrodził jej drogę sowiecki sołdat. Był bardzo młody, niewiele starszy od Kazi. Nie miał pasa i był bez broni.

– Kuszać chaczu – powiedział, wyciągając rękę do Kazi. – Chlieb u tiebia, jest?

Chwycił ją za rękaw płaszcza. Opierała się z całych sił. Rękaw oderwał się i żołnierz upadł na tory. Kazia pobiegła co sił w nogach. Kiedy poczuła, że sołdat ją dogania, zrzuciła płaszcz z ramion wprost pod jego nogi. Znowu się przewrócił i zaplątany w płaszcz długo nie mógł wstać. Pobiegła dalej, skacząc po podkładach.

Po kilku minutach zobaczyła przed sobą człowieka prowadzącego rower po torach. To był Antek.

– Miałeś przyjść po mnie – powiedziała z wyrzutem, kiedy go dogoniła. – Bałam się strasznie.

– Ty lepiej powiedz, gdzie płaszcz zgubiłaś – odparował Antek. – Po części to on był mój. – I nie gadaj tyle, tylko pchaj ten rower – zakończył.

Następnego dnia rano w wagonie Antek z dumą prezentował rower.

– Komuś go ukradł? – zapytała bezceremonialnie Magda, najstarsza z sióstr.

– Zaraz ukradł – zaperzył się Antek. – Stał sobie pod ścianą w opuszczonym obejściu. Niczyj, znaczy się. Nie wziąłbym ja, wziąłby ktoś inny.

– On jest, znaczy się, trofiejny – powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało.

– Czyjś być musiał – Magda nie ustępowała. – Jeszcze będziesz siedział, Antoś.

– E tam – złościł się. – Teraz jest taki czas, że co złapiesz do ręki, to twoje.

– Mamo, co to znaczy „trofiejny”? – zapytała nagle Marysia, najmłodsza z sióstr.

– Ruscy tak mówią jak co zabiorą na wojnie – Magda wyręczyła matkę.

– Zabrali na wojnie naszą wieś i sobie wzięli – tłumaczył Antek. – Niemcom zabrali to Moltketolke i teraz dają nam, Polakom. Mamy nie brać, bo to nie nasze, znaczy się?!

– Widziałem ten płaszcz, który zgubiłaś – Antek zwrócił się do Kazi zmieniając temat.

– Mój płaszcz? – zdziwiła się.

– Niech będzie, że twój – zgodził się Antek.

– Łazi tu po peronie taki jeden w twoim – zaakcentował Antek – płaszczu, tylko że bez rękawa i chleba chce.

– Ja mu dam chleba! – wybuchnęła Kazia i wyskoczyła na peron, skąd po chwili doszedł jej krzyk:

– Oddawaj płaszcz, oberwańcu! Zamieniłam go sprawiedliwie za mleko. Jest mój, a nie żaden trofiejny!

Wróciła do wagonu z płaszczem w rękach. Był cały wysmarowany smołą i śmierdział jak podkłady torów kolejowych.

– Do niczego ta szmata się nie nadaje – stwierdziła pogardliwie Magda – tylko do pieca wrzucić.

– Ale guziki sobie zostawię – odparła Kazia. – Są śliczne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *