Maria Koziebrodzka

Wystąpienie w ramach konferencji „Myśleć po polsku” poświęconej koncepcjom i postulatom Kornela Morawieckiego

Witam wszystkich bardzo serdecznie. Marta poprosiła mnie, żebym powiedziała parę słów z okazji piątej rocznicy śmierci Kornela. Zadanie niełatwe, zważywszy na moją długoletnią znajomość i przyjaźń z Kornelem, ale spróbuję.

Poznałam Kornela w październiku 1978 roku. Pamiętny rok, pamiętny miesiąc, bo 16 października tegoż roku kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. To był początek końca tamtej ery, tamtych czasów. Może nie wiedzieliśmy tego, ale to się czuło w powietrzu.

Zrządzeniem losu albo Opatrzności zostałam wyznaczona do prowadzenia ćwiczeń do wykładu Kornela. To była moja pierwsza praca, bezpośrednio po studiach. Jako świeżo upieczona asystentka postanowiłam pójść parę razy i posłuchać wykładów Kornela. Tak robiłam zawsze, jeśli prowadziłam ćwiczenia do czyichś wykładów, starałam się na te wykłady od czasu do czasu zaglądać. Więc poszłam na pierwszy wykład.

Pojawił się Kornel. Jak to Kornel, długo szukał w kieszeniach karteczki z odpowiednimi notatkami, ale w końcu znalazł. Potem na tablicy zaczęło się pojawiać coś, co wyglądało jak wielki chaos, ale oczywiście w tym chaosie była metoda i porządek, wielki porządek – matematycy wiedzą pewnie coś o tym. Potem Kornel chciał mi coś przekazać i parę dni później przyszedł na ćwiczenia, które prowadziłam.

Ja się pojawiłam później, on już był i prowadził bardzo ożywioną rozmowę z moimi studentami. To nie były rozmowy o matematyce, ale to, co zapamiętałam, to były pytania, które Kornel stawiał, raczej niż tezy, które wygłaszał. I te pytania zawsze koncentrowały się wokół jednego. A co pan o tym myśli? A co pani o tym myśli?

Potem jak słuchał, to wydawało się, że nie istnieje dla niego świat wokoło, tylko osoba, która odpowiada na pytania, tylko rozmówca. To była jedna z fantastycznych cech Kornela. Kiedy się z nim rozmawiało, wydawało się, że on jest, miało się tę pewność, że on jest całkowicie skoncentrowany na swoim rozmówcy. Słucha uważnie, wyciąga wnioski, polemizuje.

Tak naprawdę poznałam Kornela pewnie jakieś 10 dni później po naszych pierwszych spotkaniach na wykładach i na zajęciach. Byłam w Klubie Inteligencji Katolickiej we Wrocławiu, gdzie chyba miał występ profesor Bartoszewski. Tam był oczywiście nieprzebrany tłum, masa ludzi. No ale zobaczyłam Kornela, on też mnie zobaczył, pomachał mi. Nie byliśmy w stanie rozmawiać, bo dzieliło nas mnóstwo ludzi, nabita sala, więc tego wieczora nie rozmawialiśmy. Ale parę dni później w Instytucie Matematyki Kornel podszedł do mnie i zapytał się, czy mam wolne popołudnie i czy mogłabym gdzieś go podrzucić, bo już wtedy wiedział, że mam samochód.

Ja miałam „malucha” – Małego Fiata. Zgodziłam się. Pierwsza jazda była z Instytutu Matematyki na ulicę Szczytnicką we Wrocławiu. Wrocławianie wiedzą, że to jest dystans, który się pokonuje na piechotę w 5 minut, samochodem jeszcze krócej. Ale w ciągu tych niecałych 5 minut Kornel najpierw zdążył mi powiedzieć, że jedziemy odebrać bibułę z jednego z mieszkań na ulicy Szczytnickiej i potem mnie zapytał: czy jesteś gotowa, bo na pewno będziesz siedzieć. To też było jedno ze zdań, które Kornel powtarzał wszystkim znajomym, przyjaciołom, świeżo zwerbowanym współpracownikom. Pamiętaj, będziesz siedział.

Ja oczywiście byłam podekscytowana, podniecona perspektywą tego, że będę robić coś, co z jednej strony jest nielegalne, z drugiej strony coś, co zawsze chciałam robić, co było wiedziałam słuszne. Bibuła nie była dla mnie czymś nowym, bo już od jakiegoś czasu ją czytałam, natomiast nie uczestniczyłam w żadnej działalności podziemnej.

No i pojechaliśmy do tego mieszkania na Szczytnickiej. Oczywiście tam trzeba było usiąść, wypić herbatę, pogadać z mieszkańcami. Załadowaliśmy samochód i ruszyliśmy w trasę. Tego wieczora, to była nasza pierwsza wspólna jazda, tego wieczora jazda skończyła się przed północą, ale tylko dlatego, że powiedziałam Kornelowi, że zostawiłam w domu mamę, która już wtedy była chora i że jej nic nie powiedziałam, że będę późno, więc wolałabym przed północą wrócić do domu. No i tak to się tego wieczora skończyło.

Potem nasze wspólne jazdy stały się regularne. Jeździliśmy nie tylko po Wrocławiu. To była dla mnie znakomita okazja nie tylko do spotkania wielu wspaniałych ludzi, ale także do poznania Wrocławia, bo ja poza okolicami Placu Grunwaldzkiego, a potem Nowego Dworu, na którym mieszkałam od 1978 roku, właściwie Wrocławia nie za bardzo znałam. Biskupin i okolice to były moje strony. Woziliśmy bibułę, jeździliśmy do drukarni, woziliśmy papier.

To była nie tylko jazda, ale także wspólne dyskusje. Kornel rozmawiał ze wszystkimi, wysłuchiwał opinii wszystkich, niezależnie od tego, czy to był drukarz, czy to była pani, która gotowała i podawała obiad, czy to byłam ja, jako kierowca w samochodzie. Słuchał wszystkich opinii, polemizował, robił notatki, ale wysłuchiwał każdego z wielką uwagą.

Z czasem zaczęłam trochę pomagać Kornelowi przy redakcji rozmaitych artykułów, które pisał do „Biuletynu Dolnośląskiego”. Myśmy początkowo wozili głównie wydawnictwa Nowej, potem również „Biuletyn Dolnośląski”. Kornel pisywał do „Biuletynu Dolnośląskiego”, pomagałam mu trochę w redakcji, pytał o moje zdanie. Często polemizowaliśmy, ale to było wszystko w bardzo przyjaznej atmosferze. Mieliśmy wspólny cel. To było oczywiste dla nas wszystkich, że nawet jak się nie zgadzamy, to wiemy o co walczymy, wiemy z kim walczymy. To było wszystko bardzo jasne i proste. Tak że paradoksalnie tamte czasy były w pewnym sensie łatwiejsze niż to, co nastąpiło po 1989 roku, ale do tego dojdę.

W 1979 roku pierwsza pielgrzymka Papieża do Polski. Kornel jeździł za papieżem, ja jeździłam za papieżem. Jeździłam wtedy z grupą swoich przyjaciół, on z grupą swoich, ale sławny plakat „Wiara i Niepodległość” widziałam. Potem rozmawialiśmy z Kornelem na ten temat.

Nastały czasy Solidarności i w czasach karnawału Solidarności nasza współpraca już nie była taka intensywna jak przedtem. Kornel w tym czasie był już wielkim człowiekiem. Był delegatem na pierwszy krajowy zjazd Solidarności w Gdańsku. Współredagował Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej. Wszędzie go było pełno, w gazetach go było pełno. Ja byłam wtedy przewodniczącą koła Solidarności w jednym z wrocławskich liceum, w IV LO. Prowadziliśmy jakby równoległą działalność, ale z Kornelem współpracowałam mniej, bo wtedy wszystko stało się do pewnego stopnia legalne. Po prostu można było jeździć właściwie w biały dzień i przewozić, co się chciało.

Potem przyszedł 13 grudnia 1981 roku, który rozpoczął stan wojenny. Wydawało się, że katastrofa, że to koniec naszych marzeń. Ale to oczywiście ja tak myślałam. Mój brat służył wtedy w wojsku, akurat był w domu na przepustce. To była dodatkowa trauma dla mojej mamy. Nikt nie wiedział, co będzie. Ja byłam całkowicie odcięta od jakichkolwiek informacji, ale to nie trwało długo. Chyba już 14 grudnia przyszła Hania i zaprowadziła mnie do Kornela.

Mogę powiedzieć, że moja trauma, nerwy, mój niepokój się skończyły. Prawie że skończyły się, bo po prostu całkowicie włączyłam się w pomoc Kornelowi i w działalność podziemną. Kornel zaproponował, żebym była łączniczką pomiędzy nim a Władysławem Frasyniukiem, Piotrem Bednarzem, Józkiem Piniorem. Chodziłam czasem też do Tadzia Świerczewskiego, ale głównie biegałam między Kornelem i Władkiem Frasyniukiem. Kornel miał schowane drukarnie, miał zapasy papieru. RKS nie miał nic, tak że to Kornel i jego współpracownicy drukowali, redagowali „Z dnia na dzień”, podpisywali oświadczenia RKS-u.

Przez pewien czas współpraca układa się bardzo dobrze. Ale potem to jakby przestało wystarczać, bo myśmy – współpracownicy, przyjaciele Kornela – chcieli iść znacznie dalej. Uważaliśmy, że naszym celem powinna być nie tylko ponowna legalizacja Solidarności jako związku zawodowego, ale dla nas ta Solidarność była czymś znacznie większym. To był ruch obywatelski, który chcieliśmy wykorzystać do naszego wielkiego celu odzyskania przez Polskę niepodległości, suwerenności i takie hasło towarzyszyło nam na naszych sztandarach.

Chcieliśmy nawoływać ludzi, żeby wychodzili na ulicę, żeby protestowali przeciwko rzeczywistości stanu wojennego, przeciwko władzom kraju, ludziom, którzy narzucili stan wojenny, przeciwko sowieckiej dominacji. To były wszystko nasze cele wypowiadane głośno. „Solidarność” pod przywództwem Władka Frasyniuka była znacznie bardziej zachowawcza. Może czuli na plecach ciężar odpowiedzialności. Trudno mi powiedzieć, to się wszystko objawiało w listach, które nosiłam.

Kornel miał taki zwyczaj, że jak redagował listy, które łącznik czy łączniczka mieli nosić, to konsultował treść z łącznikiem i tak było też w moim przypadku. Wprowadzał poprawki, jeśli coś sugerowałam albo nie wprowadzał, jeśli uważał, że to on ma rację. Zawsze jak szłam do niego, żeby odebrać pocztę, to to była dyskusja, która czasami trwała godziny i w czasie tej dyskusji wyłaniał się kształt listu, który był pisany. Tak że ja też do pewnego stopnia miałam malutki udział w korespondencji, którą przenosiłam.

Potem 13 czerwca 1982 roku zostałam złapana. Tego dnia nawoływaliśmy ludzi, żeby wyszli na ulicę. Były wielkie manifestacje we Wrocławiu, władze wprowadziły godzinę policyjną, o czym ja nie wiedziałam. Byłam wtedy u Kornela, rozmawialiśmy bardzo długo, wyjechałam późno. Zupełnie nie niepokojona przejechałam przez pół miasta, bo musiałam jeszcze dostarczyć coś znajomym z Biskupina, a Kornel był wtedy na Hubskiej. Ale jak wracałam, a to było około północy, to w okolicach Mostu Grunwaldzkiego zostałam zatrzymana, wyciągnięta z samochodu. Miałam w klapie kurtki opornik, co było oczywiście dziecinadą i głupotą straszną. Jak tylko SB zobaczyło ten opornik, to już bez dalszej dyskusji zostałam doprowadzona na Plac Muzealny i tam z wielkimi rzeszami innych ludzi przetrzymana najpierw trzy dni, potem jak SB po kilku wezwaniach na przesłuchania zorientowało SB, że pracuję w Instytucie Matematyki Politechniki, to natychmiast usłyszałam: o, dziewczyna od Kornela. Po godzinie wręczono mi akt internowania w Gołdapi, ale tymczasowo zatrzymano mnie w areszcie śledczym we Wrocławiu. Z tego aresztu do Gołdapi nigdy nie wyjechałam.

Siedziałam bardzo krótko, bo tylko około dwa tygodnie. Byłam wzywana na przesłuchania dwa albo trzy razy. Potem, 21 albo 22 czerwca, już dokładnie nie pamiętam, zostałam bez słowa wypuszczona, pomimo nakazu internowania w ręku. Ale wypuszczono mnie. Oczywiście wiadomość o tym się szybko rozniosła. Musiałam przejść coś w rodzaju kwarantanny, bo wszyscy byli przekonani, że będę ciągnęła za sobą łańcuch ubecji. No ale tak się jakoś nie stało. Nikt za mną nie chodził. Przez tydzień, dwa, trzy zachowywałam się bardzo grzecznie. W każdym bądź razie z Kornelem się nie widywałam.

A w tym czasie właśnie – i tutaj niestety pamięć mnie trochę zawodzi – powstawała Solidarność Walcząca. To znaczy odbyło się pierwsze spotkanie, albo spotkanie założycielskie Solidarności Walczącej i o ile pamiętam, mnie na tym spotkaniu nie było, bo albo wtedy siedziałam, albo był to ten okres, kiedy byłam w kwarantannie po moim zatrzymaniu. Natomiast byłam na spotkaniu założycielskim Rady Solidarności Walczącej, pierwszym spotkaniu Rady i potem jako członek Rady uczestniczyłam już we wszystkich albo prawie wszystkich posiedzeniach.

Jest mnóstwo wspomnień z tych posiedzeń. Myśmy zawsze przychodzili pierwsi. Kornel był przeprowadzany jako ostatni, chyba tak było prawie zawsze. Odbywały się długie, niekończące się dyskusje, które czasami trwały całą noc, najczęściej trwały całą noc. Mieliśmy bardzo różne opinie. Ja byłam zwolenniczką umiarkowanych środków, ale byli wśród nas też przyjaciele, którzy uważali, że należy postępować ostrzej, wzywać do demonstracji, przygotować ludzi do walki. Te wszystkie opinie się ścierały, ale w tej grupie nie było animozji. Ja nie pamiętam żadnej kłótni, która by się skończyła powiedzeniem: zrywam z tobą kontakty, nie chcę cię znać, mówisz zupełnie co innego niż ja myślę.

Pomimo, że czasami myśleliśmy zupełnie co innego, ale wiedzieliśmy, że mamy jeden cel. Wszystko było bardzo proste. Chodziło o to, żeby obalić komunę, żeby Polska odzyskała niepodległość. Mieliśmy do siebie wielkie zaufanie. Wiedzieliśmy, że każdy z nas dąży do tego samego celu, że możemy na sobie polegać jak na Zawiszy, że gdyby się komukolwiek coś stało, to reszta z nas pomoże. To była grupa przyjaciół, do których mieliśmy nieograniczone wręcz zaufanie. Także wyznaczaliśmy kierunki działania Solidarności Walczącej, pisaliśmy odezwy. Uzgodniliśmy tekst przysięgi Solidarności Walczącej. To wszystko się rodziło w niekończących się dyskusjach. I pomimo, że teraz jest całkiem sporo osób, które uważają, że byliśmy towarzystwem kanapowym, to to było produktywne towarzystwo. Z tego się coś rodziło. Z tego się rodziła filozofia Solidarności Walczącej. Podwaliny Solidarności Walczącej.

Uważam, że Rada spełniła w historii SW wielką rolę i w dalszym ciągu spełnia – jeśli zgodzić się z twierdzeniem mojego nieżyjącego już przyjaciela Zbyszka Oziewicza, który twierdził, że Rada jest wieczna i nieśmiertelna. Byłam członkiem Rady, ale także pomagałam w dalszym ciągu w korespondencji, którą nosiłam do i od Kornela. Pomagałam od czasu do czasu przewozić nielegalne dokumenty, papiery, publikacje. I tak było chyba mniej więcej do 1984 roku. Po 1984 roku trochę ograniczyłam swoją działalność, głównie z powodu ciężkiej choroby mojej mamy. Mama wymagała właściwie stałej mojej obecności i nie mogłam już tak intensywnie pomagać Kornelowi i udzielać się w pracach dla SW. Ale w dalszym ciągu, jeśli tylko mogłam, to pomagałam. Uczestniczyłam w spotkaniach Rady, przewoziłam co trzeba było. Spotykałam się z Kornelem od czasu do czasu. Tak że tak to wyglądało.

Potem przyszedł rok 1989, 4 czerwca i tutaj zupełnie nie było zgody między Kornelem i mną. Kornel, jak wiemy, nie uznawał Okrągłego Stołu. Wywrócił symbolicznie ten stolik. Ja byłam zupełnie innego zdania. Uważałam, że to po prostu cud, że komunizm się skończył bez użycia jednej bomby atomowej, bez użycia jednej bomby w ogóle. I bardzo ten Okrągły Stół popierałam. Do dzisiaj jestem tego zdania. Oczywiście, że można było zrobić to inaczej, można było zrobić lepiej, ale nie jestem specjalistką o dywagacji, co by było gdyby. Tak że po prostu tutaj pozostaliśmy przy swoich zdaniach.

Już w wolnej Polsce w 1994 roku wyjechałam do Stanów i od tego czasu tutaj mieszkam i pracuję, ale w Polsce bywam często i właściwie żyję sprawami polskimi. Ilekroć byłam w Polsce, ilekroć była taka możliwość, spotykałam się z Kornelem, robiliśmy mini spotkania Rady SW. Zawsze to było tak, jakby mój przyjazd był pretekstem, żeby się spotkać i wtedy rozmawialiśmy o kierunkach rozwoju wolnej Polski. Bardzo się często nie zgadzaliśmy, ale też bardzo często się zgadzaliśmy i to było wszystko w atmosferze zaufania, przyjaźni, bo cały czas wiedzieliśmy, że naszym celem niezależnie od tego, jak do tego dążymy, jest wolna, solidarna Rzeczpospolita. I mieliśmy tyle zaufania do siebie nawzajem, że nie podważaliśmy decyzji i wyborów innych. Wiedzieliśmy, że gdzieś tam na horyzoncie te nasze drogi się spotkają i że staramy się postępować zgodnie z naszym sumieniem i zgodnie z tym, co uważamy, jest najlepsze dla naszej ojczyzny.

W 2019 roku, już przeskakuję w tej chwili, w sierpniu 2019 spotkaliśmy się z Kornelem w Warszawie po raz ostatni. Kornel był już bardzo chory, ale pamiętam, że rozmawialiśmy wtedy. To była tak jakby kontynuacja wszystkich naszych rozmów. Myśmy w ogóle bardzo dużo rozmawiali o religii. On na przykład uważał – jeszcze w czasach wcześniejszych, jak jeździliśmy samochodami, odbywając niekończące się rozmowy – uważał, że era chrześcijaństwa się kończy. Ja byłam innego zdania, uważałam, że chrześcijaństwo przetrwało 2000 lat. To jest nadzieja, że przetrwa dalej.

Kornel borykał się ze swoją wiarą. Ta wiara była dla niego czymś bardzo żywym, ale też czymś, co trudno mu było w 100% zaakceptować. On się bardzo wzorował pismami i filozofią Simone Weil, francuskiej myślicielki. Zapoznał mnie z jej życiem i pisarstwem i polecił, żebym trochę poczytała. Również się bardzo nią zainteresowałam i dopóki czytałam o niej, to uważałam, że to jest wszystko niesłychanie ciekawe. Potem jak zaczęłam czytać to, co ona pisała, to już nabrałam pewnego dystansu.

Ale Kornel wracał do niej i do jej myśli prawie w każdym naszym spotkaniu i przyznawał, że ona była prawie komunistką i prawie katoliczką. Nie przyjęła chrztu i myślę, że Kornel borykał się z tymi samymi problemami, co ona, ponieważ ich podejście do chrześcijaństwa i do wiary gdzieś tam się przecinało. Kornel był człowiekiem zupełnie niedogmatycznym i przypuszczam, że narzucone dogmaty, a także niesprawiedliwości, które widział w kościele, to powodowało taką burzę w nim, bunt i dlatego się tak z tą religią zmagał.

Nie każdy chrześcijanin tak robi, a jeśli mogłabym jakoś określić Kornela, to był jeden z największych chrześcijan, jakich znałam. Człowiek prawy, człowiek otwarty na drugiego, humanista. Humanista w takim, jakby to powiedzieć, porządku greckim, to znaczy całkowicie nastawiony na drugiego człowieka. Empatia, którą okazywał ludziom, czyli skoncentrowanie się albo akceptacja człowieka w całej jego złożoności, niezależnie od tego, czy ten człowiek miał takie poglądy jak on, czy nie. To wszystko było podejście szalenie niedogmatyczne i taki był Kornel. Nie umiał naginać się prawom i przykazaniom. To dotyczyło jego życia, i to dotyczyło jego wiary. I to były wyznaczniki filozofii, jaką uznawał. Jego człowieczeństwo, ten jego humanizm, to była cecha, którą chyba zapamiętałam najbardziej i zawsze będę pamiętała i nosiła w sobie.

Na koniec pamiętam taką historię, która zresztą była opisana w książkach. Byliśmy na pogrzebie Romka Lazarowicza, naszego przyjaciela, i potem było przyjęcie w restauracji i Kornel coś tam zjadł. Już był bardzo chory. W pewnym momencie wziął ze stołu i zawinął w serwetkę dwa udka kurze i schował do kieszeni. Na mój pytający wzrok odpowiedział: widzisz Marysieńka, może spotkamy kogoś głodnego po drodze i wtedy będzie jak znalazł. I to była taka historia, która pokazuje Kornela w całej okazałości. Chyba nie może być lepszej ilustracji do tego, jakim był człowiekiem.

Jeszcze druga rzecz, która jest bardzo ważna i która, bardzo bym chciała, żeby się w mojej wypowiedzi znalazła, to dotyczyło mojego ostatniego spotkania z Kornelem, o którym wspominałam. Sierpień 2019 roku. Byłam wtedy w Warszawie i spotkałam się z Kornelem, który był już wtedy bardzo, bardzo chory, ale pełen nadziei. I rozmawialiśmy o tym, co uważamy za najważniejsze dla Polski w tym momencie. I Kornel spytał mnie o to i ja powiedziałam wtedy, nie mając cienia wątpliwości: pojednanie narodowe, zgoda narodowa.

I Kornel przytknął, zgodził się ze mną i powiedział: tak, to jest najważniejsze, bo bez tego po prostu nie ruszymy dalej. A więc pomimo strasznie smutnego, gorzkiego faktu, że to było nasze ostatnie spotkanie, ale wydaje mi się, że to był taki szalenie ważny akcent. Kornel pomimo, że opowiadał się po jednej stronie, nigdy nie odrzucał tych, którzy stali po stronie przeciwnej. Ja nawet nie wiem, czy on uważał, że to jest strona przeciwna. To jest tak, jak traktował mnie. Nigdy nie uważał, że stoję po stronie przeciwnej. Myśmy po prostu walczyli o to samo. Pracowali dla tego samego celu, tylko uważaliśmy, że trzeba wybrać inną drogę. Ale gdzieś tam te nasze drogi miały się spotkać. I to Kornel uważał za najważniejszy cel i temu chciał się poświęcić, dlatego chciał dalej działać. Tak przynajmniej mi powiedział w czasie ostatniego spotkania.

Na zakończenie chciałam jeszcze raz podziękować wszystkim moim przyjaciołom, członkom Rady Solidarności Walczącej – i tutaj nie wiem, czy wymienię wszystkich, ale wszystkich, z którymi współpracowałam najbliżej – to był Paweł Falicki, to był Michał Gabryel, nieżyjący już Zbyszek Oziewicz, Hania Łukowska-Karniej, Andrzej Myc, nieżyjący również, Władek Sidorowicz, nieżyjący, Jaś Pawłowski, który siedział i nasłuchiwał, czy SB nas przypadkiem nie namierza, Jurek Gnieciak, tak zwany rolnik.

To byli przyjaciele, z którymi współpracowałam najbliżej. To są przyjaciele – do dzisiaj ta część nieżyjących wiem, że patrzy na nas gdzieś z nieba. Chciałabym powiedzieć na zakończenie, może znowu użyję słów Zbyszka Oziewicza: Rada Solidarności Walczącej jest nieśmiertelna, jest wieczna – i wierzę, że tam się gdzieś spotkamy.

I chciałabym powiedzieć wszystkim moim żyjącym i nieżyjącym przyjaciołom z Rady SW: – do zobaczenia na następnym posiedzeniu Rady.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *